BIBLIOTEKA INTERNETOWA Strażnicy
BIBLIOTEKA INTERNETOWA
Strażnicy
polski
  • BIBLIA
  • PUBLIKACJE
  • TEKST DZIENNY
  • w89 1.5 ss. 10-31
  • Jehowa podtrzymywał mnie jak przyjaciel

Brak nagrań wideo wybranego fragmentu tekstu.

Niestety, nie udało się uruchomić tego pliku wideo.

  • Jehowa podtrzymywał mnie jak przyjaciel
  • Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1989
  • Śródtytuły
  • Podobne artykuły
  • Dowody przyjaźni Bożej
  • Odwzajemnianie Jego przyjaźni
  • Jehowa nigdy nie porzuca swych przyjaciół
  • Pożytek z trwałej przyjaźni
  • „Imię Jehowy jest mocną wieżą”
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1973
  • Ufałam, że Jehowa zatroszczy się o mnie
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2004
  • „Niech wiara twa nie chwieje się”!
    Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 2000
Strażnica Zwiastująca Królestwo Jehowy — 1989
w89 1.5 ss. 10-31

Jehowa podtrzymywał mnie jak przyjaciel

Opowiada Maria Hombach

BĘDĄC jeszcze małą, sześcioletnią dziewczynką nauczyłam się w szkole pięknej niemieckiej piosenki ludowej, której treść brzmi między innymi: „Czy znasz liczbę gwiazd na niebie? (...) Pan Bóg je wszystkie policzył, żadnej nie pominął. (...) Zna też ciebie i bardzo cię kocha”. Kiedy raz ją sobie śpiewałam, moja mama powiedziała: „Tak, ciebie On też zna i kocha”. Od tej chwili Bóg stał się dla mnie jakby przyjacielem. Postanowiłam, że ja też będę Go kochać. Działo się to przed pierwszą wojną światową, a mieszkaliśmy wówczas w Bad Ems nad rzeką Lahn.

Siedemnaście lat później, w roku 1924, spotkałam na urlopie dziewczynę w moim wieku, która należała do Badaczy Pisma Świętego, znanych dzisiaj jako Świadkowie Jehowy. Przez cztery tygodnie prowadziłyśmy ożywione dyskusje o religii. Któregoś dnia podjęłyśmy temat „piekła”. Zapytała mnie: „Chyba nie wepchnęłabyś żywego kota do rozpalonego pieca?” Słowa te uderzyły mnie jak grom i pojęłam, że dotąd haniebnie mnie oszukiwano. Mogłam się teraz dowiadywać o Bogu wszystkiego — jaki On naprawdę jest; po prostu wszystkiego, co chciałam o Nim wiedzieć już od dzieciństwa!

Było to dla mnie jakby znalezienie „skarbu ukrytego w polu” (Mateusza 13:44). Po powrocie do domu pobiegłam rozpromieniona do sąsiadów z sercem przepełnionym pragnieniem dzielenia się nowo poznanymi prawdami. Niedługo potem przeniosłam się do Sindelfingen na południu Niemiec, gdzie mieszkało około 20 Badaczy Pisma Świętego. Zaczęłam razem z nimi gorliwie uczestniczyć w niedawno zapoczątkowanej działalności głoszenia ewangelii od domu do domu.

O służbie pionierskiej dowiedziałam się po raz pierwszy w roku 1929 z przemówienia brata, który był kaznodzieją podróżującym. Zapytał on, kto chciałby zostać pionierem. Spontanicznie podniosłam rękę. Nie istniały dla mnie żadne „ale” ani „gdyby”. Serce mi podpowiadało: „Oto jestem! Mnie poślij” (Izajasza 6:8).

Zrezygnowałam z pracy w biurze i 1 października 1929 roku rozpoczęłam w południowo-zachodnich Niemczech służbę w charakterze — jak się to dziś określa — pioniera specjalnego. Szybko i hojnie rozsiewaliśmy ziarno prawdy w formie drukowanej: w Limburgu, Bonn, na zagranicznych barkach w porcie kolońskim oraz w innych miejscach (Kaznodziei 11:1).

Dowody przyjaźni Bożej

W roku 1933, gdy Adolf Hitler ustanowił w Niemczech swoją dyktaturę, musiałam przerwać służbę pionierską i wrócić do Bad Ems. Władze wkrótce odkryły, że nie wzięłam udziału w wyborach. Dwa dni później przyszło kilku policjantów przeszukać mój pokój. W rogu na widocznym miejscu stał kosz na śmieci, do którego tuż przedtem wrzuciłam wszystkie posiadane adresy współwyznawców. Nie było już czasu, żeby go opróżnić! Policjanci przetrząsnęli wszystko, z wyjątkiem tego kosza.

Jakże się cieszyłam, że do tego czasu również moja siostra Anna zawarła przyjaźń z prawdziwym Bogiem! W roku 1934 przeniosłyśmy się obie do miasteczka Freudenstadt i tam zaczęłyśmy ostrożnie puszczać w obieg literaturę biblijną. Pewnego razu w czasie urlopu odbyłyśmy błyskawiczną podróż koleją do rodzinnego Bad Ems, szybko rozprowadziłyśmy cały karton broszur — w sumie 240 egzemplarzy — po czym zniknęłyśmy stamtąd. Nękane w Freudenstadt przez gestapo, postanowiłyśmy przenieść się gdzie indziej i w roku 1936 przybyłyśmy do Stuttgartu. Tam nawiązałam kontakt z naszym podziemnym kierownictwem organizacyjnym i niebawem powierzono mi pewne zadanie. Systematycznie otrzymywałam widokówki z pozdrowieniami. W rzeczywistości zawierały one zaszyfrowane wiadomości. Rola moja polegała na zanoszeniu ich w określone, tajne miejsce na terenie miasta. Aby nie narażać tej formy łączności, polecono mi nie rozpowszechniać żadnej literatury. Wszystko przebiegało bez zakłóceń do sierpnia 1938 roku.

Pewnego razu dostałam pocztówkę z poleceniem stawienia się w ustalonym dniu wieczorem przed znanym kościołem. Tam miałam otrzymać dalsze informacje. Poszłam na miejsce spotkania. Było ciemno, choć oko wykol. Ktoś przedstawił mi się jako Julius Riffel. Wiedziałam, że tak nazywa się wierny brat, który pracuje w podziemiu. Polecił mi tylko udać się w wyznaczonym terminie do Bad Ems, gdzie miał na mnie czekać ktoś inny, po czym szybko się oddalił.

Tymczasem na peronie w Bad Ems wyszło po mnie jedynie gestapo. Co się stało? Otóż mężczyzna sprzed kościoła — w rzeczywistości były brat z Drezna, Hans Müller, który dużo wiedział o działalności podziemnej w Niemczech i nawiązał współpracę z gestapo — zastawił na mnie pułapkę. Ale cały plan spełzł na niczym. Krótko przedtem matka powiadomiła mnie, że miała niezbyt groźny wylew krwi, a ja obiecałam odwiedzić ją w Bad Ems w umówionym dniu. Szczęśliwie zbiegł się on z terminem mojej „misji” i nasze listy stanowiły dla mnie alibi na późniejszej rozprawie sądowej. Sama się zdziwiłam, że zostałam uniewinniona. W lutym 1939 roku, po pięciu i pół miesiącach pobytu w areszcie, znowu byłam wolna!

Odwzajemnianie Jego przyjaźni

Oczywiście nie zamierzałam pogrążyć się w bezczynności, zwłaszcza że większość braci cierpiała w obozach koncentracyjnych lub była aresztowana.

Po zatrzymaniu braci odpowiedzialnych za dzieło w Niemczech, do czego przyczynił się wspomniany Müller, rozdziałem pokarmu duchowego zajął się Ludwig Cyranek. Brat ten, będący wcześniej pracownikiem Betel w Magdeburgu, został właśnie zwolniony z aresztu i odwiedził mnie w Bad Ems. „No, Mario! Pracujmy dalej!” — powiedział. Sprowadził mnie znowu do Stuttgartu, gdzie podjęłam pracę zarobkową. Moja właściwa działalność, rozpoczęta w marcu 1939 roku, polegała na roznoszeniu po Stuttgarcie i jego okolicach walizek z powielonymi Strażnicami. W pracy tej odważnie brali udział również inni Świadkowie.

Tymczasem brat Cyranek podróżował po całych Niemczech, z wyjątkiem terenów północno-wschodnich. Mieszkania Świadków Jehowy były pod obserwacją, toteż musiał się poruszać z wielką ostrożnością i nieraz spał nawet w lesie. Od czasu do czasu przyjeżdżał ekspresem do Stuttgartu, gdzie dyktował mi specjalne raporty o naszej sytuacji w Niemczech. Pisałam zwyczajne listy, umieszczając te informacje niewidocznym atramentem między wierszami, a następnie wysyłałam je pod umówionym adresem do Betel w Holandii.

Niestety inny brat, licząc na uniknięcie aresztowania, dopuścił się zdrady. Rok później wydał gestapowcom grupy współpracowników ze Stuttgartu oraz z innych terenów. Dnia 6 lutego 1940 roku zostaliśmy aresztowani. Ludwig Cyranek udał się do mieszkania Müllera w Dreźnie, myśląc, że pozostaje on Świadkiem Jehowy — i właśnie tam go zatrzymano. Brata Cyranka skazano później na śmierć i 3 lipca 1941 roku stracono przez ścięcie.*

Wrogowie byli przekonani, że teraz sparaliżowali wszelkie nasze ruchy w Niemczech. Ale bracia zawczasu podjęli starania, aby strumień prawdy dalej płynął nieprzerwanie, choćby miał się tylko sączyć. Na przykład grupie z Holzgerlingen udało się kontynuować działalność do samego końca wojny w roku 1945.

Jehowa nigdy nie porzuca swych przyjaciół

Razem z Anną i innymi wiernymi siostrami zostałam przewieziona do więzienia w Stuttgarcie. Nieraz słyszałam, jak bito więźniów. Pobyt w celi izolacyjnej i brak sensownego zajęcia był ciężkim przeżyciem. Ale ponieważ wcześniej nigdy nie opuszczałyśmy chrześcijańskich zebrań i byłyśmy jeszcze młode, potrafiłyśmy przypomnieć sobie prawie wszystkie artykuły ze Strażnic. W rezultacie nasza wiara pozostała silna i zdołałyśmy wytrwać.

Pewnego dnia przyjechali dwaj funkcjonariusze gestapo z Drezna i zabrali mnie oraz drugą więźniarkę Gertrud Pfisterer (obecnie Wulle) w celu identyfikacji. Zazwyczaj w takich wypadkach więźniowie mogli jeździć tylko bardzo wolnymi pociągami osobowymi, a podróż trwała kilka dni. Dla nas jednak zarezerwowano cały przedział w ekspresie, i to pomimo przepełnienia. „Jesteście dla nas zbyt cenne. Nie chcemy, żebyście się nam zagubiły”, wyjaśnili ci funkcjonariusze.

W Dreźnie gestapo skonfrontowało mnie z trzecim zdrajcą z naszych szeregów. Wyczułam, że coś się za tym kryje, więc zachowałam spokój i nawet go nie pozdrowiłam. Następnie stanęłam twarzą w twarz z wysokim, tęgim mężczyzną w mundurze wojskowym: był to Müller, zdrajca, którego niegdyś spotkałam przed kościołem. Opuściłam pokój bez słowa. Gestapo nic się ode mnie nie dowiedziało.

Każdy z tych zdrajców skończył marnie. Sami hitlerowcy mawiali, że potrzebna jest im zdrada, ale nie zdrajca. Wszystkich trzech wysłano na front wschodni, skąd już nie powrócili. Jakże odmienne były koleje losu tych, którzy nigdy nie zerwali przyjaźni z Bogiem i Jego ludem! Wielu takich lojalnych braci — między innymi Erich Frost i Konrad Franke, którzy dużo wycierpieli dla Pana i później byli jeden po drugim nadzorcami biura oddziału w Niemczech — wróciło żywych z ognistego pieca prześladowań.1

W maju 1940 roku gestapo w Stuttgarcie — bardzo dumne ze swego „połowu” — poprosiło kolegów w Dreźnie o odesłanie nas z powrotem. Sprawy nasze miał rozpatrywać sąd w południowych Niemczech. Ale gestapowcy z północy i z południa najwidoczniej nie byli ze sobą w najlepszych stosunkach, toteż placówka w Dreźnie nie zareagowała, wobec czego funkcjonariusze ze Stuttgartu przyjechali i zabrali nas osobiście. I co teraz? Droga na stację okazała się przyjemną wycieczką wzdłuż Łaby; przebywając w celach, od dawna nie widziałyśmy zielonych drzew ani błękitnego nieba. Tak jak poprzednio zarezerwowano dla nas samych cały przedział i nawet pozwolono nam śpiewać pieśni Królestwa. Przy przesiadaniu się na inny pociąg zafundowano nam posiłek w restauracji dworcowej. Nie do wiary, rano dostałyśmy zaledwie kawałek suchego chleba, a teraz coś takiego!

Moją sprawę sąd w Stuttgarcie rozpatrzył 17 września 1940 roku. Pisząc i wysyłając listy Ludwiga Cyranka, informowałam ludzi mieszkających w innych krajach o naszej działalności podziemnej i o prześladowaniach. Uznano to za zdradę stanu, za co groziła nawet kara śmierci. Wyglądało więc na cud, że będąc w tym procesie główną oskarżoną, zostałam skazana zaledwie na trzy i pół roku uwięzienia w izolatce! Najwidoczniej użył tu swego wpływu urzędnik gestapo nazwiskiem Schlipf, który odczuwając wyrzuty sumienia traktował nas dość życzliwie. Kiedyś nawet wspomniał, że z powodu nas, „dziewcząt”, nie może już spać spokojnie. W Dreźnie nie poszłoby mi tak łatwo.

Pożytek z trwałej przyjaźni

Chociaż w więzieniu jedzenie nie było tak marne jak w obozach koncentracyjnych, straciłam dużo na wadze, aż w końcu została ze mnie tylko skóra i kości. Mijały lata od 1940 do 1942; często sobie myślałam: Kiedy wyrok się skończy, wyślą cię do obozu koncentracyjnego, a potem znajdziesz się w towarzystwie sióstr i już nie będziesz sama. Ale wydarzenia potoczyły się inaczej.

Straż więzienna była kompletnie zaskoczona, gdy odpowiednia instancja przychyliła się do prośby o zwolnienie mnie, złożonej przez moich rodziców, którzy pozostawali katolikami. (Sama kilkakrotnie odmawiałam wystąpienia z taką prośbą). Podczas gdy współwyznawców wtrącano do obozów koncentracyjnych, ja — skazana za zdradę i nie idąca na żaden kompromis — miałabym tak łatwo wyjść cało z opresji? W roku 1943 wyszłam więc znów na wolność i dzięki temu mogłam z zachowaniem nadzwyczajnej ostrożności, pobierać materiały teokratyczne z Holzgerlingen. Po skopiowaniu chowałam je między ściankami termosu z kawą i zawoziłam braciom mieszkającym wzdłuż Renu oraz w części Niemiec zwanej Westerwaldem. Od tamtej pory już do końca wojny udało mi się pracować tak bez przeszkód. Później dowiedziałam się, że przyjaźnie usposobieni funkcjonariusze policji, którym składano na nas donosy, nie przekazywali ich do gestapo.

A co po roku 1945? Pragnęłam jak najszybciej podjąć na nowo służbę pionierską. Całkiem niespodziewanie nadeszło najwspanialsze zaproszenie, jakie w życiu otrzymałam. Nawet w najśmielszych marzeniach nie myślałam, że zostanę zaproszona do Wiesbaden, do pracy w Betel.

Tak więc od 1 marca 1946 roku pełnię służbę w Betel (obecnie w Selters/Taunus). Przez wiele lat miałam przyjemność pracować w dziale kierowanym bezpośrednio przez poprzedniego nadzorcę oddziału, brata Konrada Franke. Pracowałam też z radością w innych działach, na przykład w pralni. Nawet teraz, mając 87 lat, ciągle poświęcam tam kilka godzin tygodniowo na składanie ręczników. Jeżeli kiedyś zwiedzałeś nasz dom Betel, to być może się widzieliśmy.

W ciągu całego tego okresu miałam przywilej pomóc wielu ludziom w przyjęciu prawdy, w tym mojej matce oraz drugiej siostrze cielesnej. Przekonałam się, że słowa matki: „Ciebie On też zna i kocha”, są prawdą, podobnie jak słowa psalmisty: „On sam cię podtrzyma” (Psalm 55:22 [55:23, Biblia warszawska]). Jakąż radość sprawia miłowanie Jehowy, który podtrzymuje człowieka jak prawdziwy przyjaciel!

[Przypis]

Zobacz 1974 Yearbook of Jehovah’s Witnesses (Rocznik Świadków Jehowy na rok 1974), strony 179 i 180.

Odsyłacze do wcześniej wydanych publikacji:

1. Zobacz Strażnicę nr 15 z roku 1966, strony 8 do 10, i nr 1 z roku 1964, strony 9 do 11

    Publikacje w języku polskim (1970-2019)
    Wyloguj
    Zaloguj
    • polski
    • Ustawienia
    • Copyright © 2019 Watch Tower Bible and Tract Society of Pennsylvania
    • Warunki użytkowania
    • Polityka prywatności
    • JW.ORG
    • Zaloguj