Republika Południowej Afryki
IDĄC zatłoczoną ulicą któregoś z południowoafrykańskich miast, zobaczysz ludzi o najróżniejszym kolorze skóry — od najciemniejszej czerni po bladą biel. Poprzez uliczny hałas dotrą do ciebie strzępy rozmów prowadzonych w wielu językach. W cieniu wysokich wieżowców chronią się przed palącym słońcem sprzedawcy owoców, pamiątek i odzieży. Jeśli chcesz, możesz na chwilę przystanąć i skorzystać z usług ulicznego fryzjera.
Trudno byłoby opisać typowego Południowoafrykańczyka, gdyż kraj ten zamieszkuje 46 milionów ludzi o najrozmaitszym pochodzeniu. Czarnoskóra ludność tubylcza, stanowiąca około 75 procent populacji, to plemiona Zulusów, Khosa, Soto, Pedi, Tswana i inne mniejsze grupy. Biała część społeczeństwa to głównie ludzie mówiący językami angielskim i afrikaans. Należą do nich potomkowie holenderskich osadników przybyłych w połowie XVII wieku oraz francuskich hugenotów, którzy napłynęli nieco później. Przybysze z Anglii osiedlili się na początku XIX wieku.
Żyje tu również liczna społeczność hinduska — potomkowie robotników, którzy pracowali na plantacjach trzciny cukrowej w prowincji Natal (obecnie KwaZulu-Natal). Ze względu na ten tygiel ras i kultur ludność RPA bywa nazywana Tęczowym Narodem.
W przeszłości stosunki między rasami były bardzo napięte. Prowadzona przez tutejsze władze polityka apartheidu spotykała się z krytyką społeczności międzynarodowej. W ostatnich latach z zadowoleniem przyjęto odrzucenie segregacji rasowej i wprowadzenie demokratycznego wyboru władz.
Obecnie przedstawiciele wszystkich ras mogą bez przeszkód przebywać razem w różnych miejscach publicznych, takich jak kino czy restauracja. Każdy też, bez względu na kolor skóry, może mieszkać, gdzie sobie zażyczy, pod warunkiem że go na to stać.
Niemniej gdy początkowa euforia opadła, pojawiły się nieuniknione trudności. W jakim stopniu nowy rząd powinien naprawić bolesne skutki apartheidu? Ile czasu to potrwa? Minęło już ponad dziesięć lat, a poważne problemy wciąż pozostają nierozwiązane. Do bolączek, z którymi borykają się władze, należy nasilająca się przestępczość, wysokie bezrobocie, sięgające 41 procent, oraz ogromna rzesza nosicieli wirusa HIV, szacowana na pięć milionów. Wielu ludzi zrozumiało, że żaden człowieczy rząd nie rozwiąże tych problemów, i zaczęło szukać pomocy gdzie indziej.
PIĘKNE KRAJOBRAZY
Pomimo kłopotów nękających ten kraj jego naturalne piękno wciąż urzeka turystów. Przyciągają ich malownicze, słoneczne plaże, imponujące łańcuchy górskie i różnorodne szlaki turystyczne. W miastach można znaleźć nowoczesne sklepy i wykwintne restauracje. Dodatkową zaletą jest umiarkowany klimat.
Jedną z największych atrakcji RPA jest bogata fauna i flora. Występuje tu około 200 gatunków ssaków, 800 gatunków ptaków i 20 000 gatunków roślin kwitnących. Turyści tłumnie odwiedzają rezerwaty dzikich zwierząt, na przykład słynny Park Narodowy Krügera. Można tam zobaczyć w naturalnym środowisku pięć najbardziej charakterystycznych zwierząt Afryki: słonia, nosorożca, lwa, lamparta i bawołu.
Niezapomnianych wrażeń dostarcza również wizyta w którymś z tutejszych lasów. Można tam w spokoju podziwiać paprocie, porosty, kwiaty oraz egzotyczne ptaki i owady. Zdumiewa też widok gigantycznego zastrzalinu — ogromnego drzewa, które wyrasta z malutkiego nasionka. Niektóre okazy osiągają 50 metrów wysokości i mogą mieć tysiąc lat.
Jednak od przeszło stu lat w kraju tym rozsiewa się i pielęgnuje inne nasiona, zaszczepiane w ludzkich sercach — dobrą nowinę o Królestwie Bożym. Tych, którzy na nią pozytywnie reagują, psalmista przyrównał do wielkich drzew: „Prawy rozkwitnie jak palma; jak cedr na Libanie, tak wielki wyrośnie” (Ps. 92:12). Prawi będą żyć dłużej niż najstarsze zastrzaliny, ponieważ Jehowa obiecał ludziom życie wieczne (Jana 3:16).
WZROST ZACZYNA SIĘ OD KILKU NASION
W XIX wieku krajem wstrząsały wojny i konflikty polityczne. Odkrycie pod koniec owego stulecia złóż diamentów i złota miało dalekosiężne skutki. Allister Sparks, autorka książki The Mind of South Africa, wyjaśnia: „Z dnia na dzień kraj z rolniczego przeistoczył się w przemysłowy, ściągając ludzi ze wsi do miast i zmieniając ich życie”.
W roku 1902 w bagażu pewnego duchownego z Holandii przybyły do Afryki Południowej pierwsze ziarna prawdy biblijnej. W jednej ze swych skrzyń przywiózł on publikacje Badaczy Pisma Świętego, jak nazywali się wówczas Świadkowie Jehowy. Trafiły one w ręce Fransa Ebersohna i Stoffela Fourie, mieszkających w Klerksdorpie. Dostrzegli w nich prawdę i zaczęli dzielić się nią z innymi. Z czasem ponad 80 osób należących do pięciu pokoleń rodziny Fourie oraz niektórzy członkowie rodziny Ebersohn zostali oddanymi sługami Jehowy. Jeden z potomków Stoffela Fouriego pełni obecnie służbę w południowoafrykańskim Betel.
W 1910 roku z Glasgow w Szkocji przybył do Afryki Południowej William W. Johnston, któremu powierzono zadanie otworzenia Biura Oddziału Badaczy Pisma Świętego. Ten trzydziestokilkuletni brat był trzeźwo myślącym i odpowiedzialnym człowiekiem. Założone przez niego biuro mieściło się w małym pokoju w Durbanie. Sprawowało pieczę nad ogromnym obszarem — w zasadzie nad całą Afryką na południe od równika.
W tych początkowych latach dobra nowina rozprzestrzeniała się głównie wśród ludności białej. Literatura biblijna była wówczas dostępna tylko w językach holenderskim i angielskim; dopiero wiele lat później niektóre publikacje zaczęto tłumaczyć na miejscowe języki. Z czasem działalność stopniowo obejmowała cztery pola — ludność białą, czarną, kolorowąa i Hindusów.
Wzrost wśród ludności czarnoskórej zaczęto odnotowywać od roku 1911. Do swej rodzinnej miejscowości Ndwedwe, niedaleko Durbanu, powrócił wtedy Johannes Tshange. Znał prawdę biblijną i rozmawiał o niej z innymi. Prowadził regularne studium Biblii z niewielką grupą osób, posługując się angielskim wydaniem Wykładów Pisma Świętego. Z grupki tej powstał prawdopodobnie pierwszy południowoafrykański zbór złożony z osób czarnoskórych.
Grupa zwróciła na siebie uwagę miejscowego kleru. Wysłannicy Kościoła metodystów przyszli sprawdzić, czy skupione w niej osoby trzymają się nauk tego wyznania. Członkowie grupy odpowiedzieli, że uczą tego, co jest w Biblii. Po wielu dyskusjach zostali ekskomunikowani. Skontaktował się z nimi brat Johnston — regularnie ich odwiedzał, prowadził zebrania i udzielał pomocy. Chociaż Badacze Pisma Świętego byli nieliczni, dali wielkie świadectwo. W sprawozdaniu z 1912 roku podano, że rozpowszechnili 61 808 traktatów. Poza tym przed końcem 1913 roku 11 południowoafrykańskich gazet drukowało w czterech językach kazania Charlesa Russella, znanego Badacza Pisma Świętego.
WZROST PODCZAS WOJNY
Rok 1914 był szczególny dla ludu Bożego na całym świecie i słudzy Jehowy w Afryce Południowej nie należeli do wyjątków. Wielu oczekiwało, że wkrótce otrzyma nagrodę w niebie. W dorocznym sprawozdaniu wysłanym do bruklińskiego Biura Głównego brat Johnston napisał: „Składając poprzednie sprawozdanie roczne, wyraziłem nadzieję, że następne będę już składał poza zasłoną [czyli w niebie]. Ale nadzieja ta się nie spełniła”. Brat dodał jednak: „Miniony rok był najbardziej pracowity w dziejach żniwa w Afryce”. Większość zrozumiała, że jest jeszcze do wykonania mnóstwo pracy, i z radością się do niej zabrała. Potwierdza to sprawozdanie z roku 1915 — rozpowszechniono wtedy 3141 egzemplarzy Wykładów Pisma Świętego, czyli niemal dwa razy więcej niż w roku poprzednim.
Jednym z tych, którzy poznali prawdę w tym okresie, był Japie Theron, zdolny prawnik. W durbańskiej gazecie przeczytał artykuł powołujący się na literaturę wydaną przez Badaczy Pisma Świętego sporo lat wcześniej. Napisano tam, że wydarzenia, które zaczęły się w roku 1914, zostały zapowiedziane w serii książek Wykłady Pisma Świętego, objaśniających proroctwa biblijne. Japie wspominał później: „Musiałem zdobyć te książki i po bezowocnym odwiedzeniu wszystkich księgarni w końcu zdobyłem komplet dzięki temu, że napisałem zamówienie do biura w Durbanie. Jakież to były cudowne prawdy! Jakże się cieszyłem ze zrozumienia tych ‛ukrytych rzeczy’ zawartych w Biblii!” Wkrótce potem Japie został ochrzczony i gorliwie dzielił się prawdą biblijną z innymi aż do roku 1921, kiedy to zmarł przedwcześnie w wyniku choroby.
W kwietniu 1914 roku w Johannesburgu odbyła się pierwsza konwencja Międzynarodowych Badaczy Pisma Świętego z Afryki Południowej. Spośród 34 obecnych ochrzczono 16.
W roku 1916 zaczęto wyświetlać „Fotodramę stworzenia”, która spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem. Gazeta Cape Argus informowała: „Sukces, jaki odniosła ta wspaniała seria filmów biblijnych, całkowicie uzasadnia celowość jej produkcji oraz sprowadzenia jej przez Międzynarodowych Badaczy Pisma Świętego do naszego kraju”. Co prawda wpływ „Fotodramy” na działalność w terenie nie od razu był dostrzegalny, ale projekcje przyciągnęły rzesze ludzi i pozwoliły dać świadectwo na rozległym obszarze w krótkim czasie. Brat Johnston przemierzył w tym celu jakieś 8000 kilometrów.
Śmierć brata Russella, która nastąpiła w tym samym roku, na krótko spowolniła dzieło głoszenia w Afryce Południowej, podobnie jak w innych krajach. Niektórzy nie mogli się pogodzić ze zmianami, do jakich musiało dojść po jego śmierci, i wzniecali niesnaski w swoich zborach. Na przykład w Durbanie większość członków zboru się odłączyła i zaczęła urządzać własne zebrania. Nazwali się „Stowarzyszonymi Badaczami Pisma Świętego”. W zborze pozostało zaledwie 12 osób, głównie siostry. W niełatwej sytuacji znalazł się tam świeżo ochrzczony nastolatek, Henry Myrdal. Jego ojciec przyłączył się do przeciwników, a matka dalej należała do zboru. Po przemyśleniu z modlitwą tej sprawy Henry postanowił pozostać w zborze. Jak to zwykle bywa, grupa, która się odłączyła, nie funkcjonowała zbyt długo.
W roku 1917 biuro przeniesiono z Durbanu do Kapsztadu. Stopniowo wzrastała liczba głosicieli — ocenia się, że było wtedy około 200—300 Badaczy Pisma Świętego pochodzenia europejskiego oraz kilka kwitnących zborów z głosicielami czarnoskórymi.
W tym samym roku południowoafrykańskie Biuro Oddziału informowało: „Chociaż nie mamy literatury w miejscowych językach, władający nimi bracia pojęli teraźniejszą prawdę. Możemy tylko powiedzieć, że ‚Pańskie to dzieło i cudowne jest w oczach naszych’”. Do Afryki Południowej sprowadziło się trochę braci z Niasy (dzisiejsze Malawi), którzy pomogli wielu czarnoskórym stać się uczniami Chrystusa. Byli wśród nich James Napier i McCoffie Nguluh.
NIEUSTRASZONA WALKA ZA PRAWDĘ
W tym początkowym okresie nieliczni jeszcze ewangelizatorzy odważnie stawali w obronie prawdy. W Nylstroom w Transwalu Północnym (obecnie prowincja Limpopo) dwóch uczniów przeczytało książeczkę Co Pismo mówi o piekle? Bardzo się ucieszyli, zrozumiawszy, co naprawdę dzieje się z umarłymi. Jeden z nich, Paul Smit,b powiedział: „W Nylstroom się zakotłowało, jakby nad miasteczkiem przeszedł cyklon, gdy dwóch uczniów zaczęło otwarcie rozgłaszać, że doktryny kościelne są fałszywe. Wkrótce wszyscy mówili o tej nowej religii. Oczywiście duchowieństwo i tutaj zaczęło szkalować i prześladować lud Boży. Przez całe miesiące, a nawet lata, cotygodniowe kazania koncentrowały się na tej ‚fałszywej religii’”. Mimo to w roku 1924 w Nylstroom działało już 13 aktywnych głosicieli.
W roku 1917 Piet de Jager studiował teologię na uniwersytecie w Stellenbosch. Jego kolega czytał literaturę Badaczy Pisma Świętego i o niej rozmawiał. Zaniepokoiło to władze kościelne, które poprosiły Pieta, by z nim pomówił i zaprosił go na cotygodniowe rozważania biblijne organizowane przez Zrzeszenie Studentów Chrześcijańskich. Ale nie wszystko poszło po myśli zwierzchników. Piet również zainteresował się prawdą. Po bezowocnych dyskusjach z profesorami o duszy, piekle i innych kwestiach opuścił uniwersytet.
Później odbyła się publiczna debata pomiędzy Pietem a Dwightem Snymanem, doktorem teologii Holenderskiego Kościoła Reformowanego. Przysłuchiwało się jej 1500 studentów. Brat Attie Smit tak wspomina to wydarzenie: „Piet we wszystkich kwestiach obalił argumenty tego wykształconego człowieka i na podstawie Biblii wykazał, że nauki kościoła są z nią sprzeczne. Jeden ze studentów podsumował to następująco: ‚Gdyby nie moja wiara w to, że Piet de Jager się myli, przysiągłbym, że racja jest po jego stronie, ponieważ wszystko potwierdzał cytatami z Pisma Świętego!’”
SIANIE W INNYCH OKOLICACH
Podczas wizyty w miasteczku Franschhoek niedaleko Stellenbosch brat Johnston nawiązał kontakty z niektórymi członkami tamtejszej kolorowej społeczności. Przed laty miejscowy nauczyciel Adam van Diemen opuścił Holenderski Kościół Reformowany i skupił wokół siebie grupkę wiernych. Brat Johnston spotkał się z nim i zostawił literaturę dla niego oraz jego przyjaciół.
Van Diemen i część jego zwolenników przyjęli prawdę i zaczęli o niej rozmawiać z innymi. Pozwoliło to zapoczątkować głoszenie dobrej nowiny o Królestwie wśród ludności kolorowej. Poznał wtedy prawdę 17-letni G. A. Daniels, który resztę swojego życia poświęcił służbie dla Jehowy.
W późniejszych latach prawdę biblijną gorliwie głosił na tym terenie również inny kolorowy brat, David Taylor. Zaczął studiować Biblię z Badaczami Pisma Świętego, gdy miał 17 lat. W roku 1950 został nadzorcą obwodu i miał za zadanie odwiedzać wszystkie 24 kolorowe zbory i grupy w kraju. Wiązało się to z licznymi podróżami pociągiem i autobusem.
WZROST W TRUDNYCH CZASACH
W roku 1918 brata Johnstona poproszono o objęcie nadzoru nad dziełem głoszenia o Królestwie w Australii, a jego miejsce jako nadzorca oddziału w Afryce Południowej zajął Henry Ancketill. Wcześniej zasiadał on w parlamencie prowincji Natal. Choć był już w wieku emerytalnym, przez kolejnych sześć lat dobrze się wywiązywał ze swoich zadań.
Pomimo wojny i zmian organizacyjnych wciąż następował wzrost — wiele osób żywo reagowało na prawdę biblijną. W 1921 roku Christiaan Venter, kierownik zespołu zajmującego się konserwacją linii kolejowej, zauważył kawałek papieru wystający spod szyny. Był to traktat wydany przez Badaczy Pisma Świętego. Christiaan przeczytał go, a potem pobiegł do swojego zięcia Abrahama Celliersa i podekscytowany oznajmił: „Abrahamie, dzisiaj znalazłem prawdę!” Obaj mężczyźni postarali się o więcej literatury biblijnej, po czym starannie ją przestudiowali. Zostali oddanymi Bogu Świadkami i pomogli wielu innym poznać prawdę. Przeszło stu ich potomków jest Świadkami Jehowy.
DALSZY ROZWÓJ DZIEŁA
W 1924 roku do Kapsztadu sprowadzono prasę drukarską. Do pomocy przybyli też dwaj bracia z Wielkiej Brytanii — Thomas Walder, który został nadzorcą oddziału, i George Phillipsc, który zastąpił go na tym stanowisku kilka lat później. Brat Phillips usługiwał w tym charakterze blisko 40 lat i walnie się przyczynił do rozszerzenia i umocnienia dzieła Królestwa w Afryce Południowej.
Działalność ewangelizacyjna nabrała jeszcze większego rozmachu, gdy w roku 1931 przyjęto rezolucję dotyczącą nowej nazwy — Świadkowie Jehowy. Wkrótce została wydana broszura Królestwo — nadzieja świata, zawierająca pełny tekst tej rezolucji. Rozpowszechniano ją po całym kraju i dołożono starań, by wręczyć egzemplarz każdemu duchownemu, politykowi i biznesmenowi.
NOWE BIURO ODDZIAŁU
W 1933 roku Biuro Oddziału przeniesiono do większego, wynajętego budynku w Kapsztadzie. Mieściło się tam ono aż do roku 1952. Rodzina Betel rozrosła się do 21 osób. Betelczycy kwaterowali w mieszkaniach braci i codziennie dojeżdżali do biur i drukarni. Każdego ranka przed pracą spotykali się w szatni w drukarni, by omówić tekst dzienny. Potem wspólnie odmawiali Modlitwę Pańską.
Niektórzy mieszkali zbyt daleko, by zjeść obiad na kwaterze. Otrzymywali więc szylinga i sześć pensów na kupno posiłku. Mogli za to dostać na stacji kolejowej talerz gotowanych ziemniaków i małą kiełbaskę lub kupić sobie bochenek chleba i parę owoców.
W roku 1935 do pomocy w kapsztadzkim Biurze Oddziału został przysłany Andrew Jack, mający doświadczenie w drukarstwie. Był to szczupły, zawsze uśmiechnięty Szkot. Wcześniej pełnił służbę pełnoczasową w krajach bałtyckich — na Litwie, Łotwie i w Estonii. Po przyjeździe do Afryki Południowej Andrew nabył dodatkowy sprzęt drukarski i wkrótce potem jednoosobowa drukarnia pracowała całą parą. Pierwszą automatyczną maszynę drukarską marki Frontex zainstalowano w 1937 roku. Przez następnych 40 lat wydrukowano na niej miliony ulotek, formularzy i czasopism w języku afrikaans.
Andrew służył w południowoafrykańskim Betel do końca swego życia. Nawet gdy był już w podeszłym wieku, dawał piękny przykład innym betelczykom, regularnie biorąc udział w służbie polowej. Ten wierny pomazaniec zakończył swój ziemski bieg w roku 1984, przeżywszy 89 lat, z czego 58 spędził w służbie dla Jehowy.
WIELKI WZROST PODCZAS WOJNY
W Afryce Południowej II wojna światowa nie miała tak tragicznych skutków jak w Europie, choć wielu obywateli tego kraju walczyło na frontach w Afryce i we Włoszech. Działaniom wojennym nadawano duży rozgłos, by uzyskać poparcie i przyciągnąć do wojska ochotników. Pomimo wszechobecnego wówczas ducha patriotyzmu pod koniec roku służbowego 1940 osiągnięto nową najwyższą — 881 głosicieli. Oznaczało to wzrost aż o 58,7 procent w stosunku do najwyższej z poprzedniego roku, wynoszącej 555 głosicieli!
W styczniu 1939 roku w języku afrikaans zaczęto wydawać czasopismo Pociecha (obecnie Przebudźcie się!). Było to zarazem pierwsze czasopismo drukowane przez Świadków Jehowy w Afryce Południowej. Tekst składano ręcznie, co zajmowało dużo czasu. Wkrótce postanowiono też wydawać w języku afrikaans Strażnicę. Bracia wtedy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że ze względu na nadchodzące wydarzenia w Europie decyzja ta była bardzo trafna. Zainstalowano linotyp i falcówkę. Pierwszy numer Strażnicy nosił datę 1 czerwca 1940 roku.
Do tego momentu dla osób posługujących się językiem afrikaans bracia otrzymywali z Holandii Strażnicę po holendersku, gdyż oba języki są do siebie podobne. Niestety, w maju 1940 roku po inwazji hitlerowców Biuro Oddziału w Holandii zostało nagle zamknięte. Ponieważ jednak w Afryce Południowej zaczęto już drukować Strażnicę w języku afrikaans, bracia nie stracili ani jednego wydania. Liczba czasopism rozprowadzanych w ciągu miesiąca wzrosła do 17 000.
POSTĘPY POMIMO CENZURY
Na skutek nacisków ze strony przywódców religijnych chrześcijaństwa, a także niechętnego stosunku władz do naszego neutralnego stanowiska, w roku 1940 cenzura państwowa zaczęła rekwirować egzemplarze Strażnicy i Pociechy wysyłane do prenumeratorów. Publikacje te obłożono oficjalnym zakazem. Rekwirowano również czasopisma i literaturę przysyłane z zagranicy.
Mimo to bracia wciąż otrzymywali pokarm duchowy we właściwym czasie. Tekst angielskiej Strażnicy zawsze w jakiś sposób docierał do Biura Oddziału, gdzie robiono skład i ją drukowano. George Phillips napisał: „W trakcie obowiązywania zakazu widzieliśmy (...) najniezwyklejsze dowody życzliwej troski i ochrony Jehowy. Nie straciliśmy ani jednego numeru Strażnicy. Często zdarzało się, że docierał do nas pojedynczy egzemplarz. Bywało, że to, czego potrzebowaliśmy, dostarczał jakiś czytelnik z którejś Rodezji [obecnie Zambia i Zimbabwe] lub z Portugalskiej Afryki Wschodniej [obecnie Mozambik], z oddalonej farmy w Afryce Południowej albo podróżny ze statku, który zacumował w Kapsztadzie”.
W sierpniu 1941 roku cenzura bez żadnego uzasadnienia zaczęła przechwytywać całą pocztę wychodzącą z Biura Oddziału. Później w tym samym roku minister spraw wewnętrznych wydał nakaz zarekwirowania wszystkich publikacji naszej organizacji znajdujących się w kraju. Pewnego dnia o 10 rano pod Biuro Oddziału podjechały ciężarówki Kryminalnego Biura Śledczego w celu zabrania całej literatury. Brat Phillips przyjrzał się nakazowi i stwierdził, że jest nie do końca zgodny z przepisami. Nie wymieniono tytułów książek, a jak podawała gazeta rządowa, było to konieczne.
Brat Phillips poprosił funkcjonariuszy o chwilę zwłoki, by mógł się skontaktować z prawnikiem i złożyć pilny wniosek do Sądu Najwyższego o uniemożliwienie ministrowi spraw wewnętrznych zarekwirowania literatury. Sąd przychylił się do wniosku i w południe policja opuściła Biuro Oddziału z pustymi rękami. Pięć dni później minister uchylił swój nakaz i pokrył poniesione przez nas koszty sądowe.
Batalia prawna dotycząca zakazu, jakim obłożono naszą literaturę, ciągnęła się przez kilka lat. Bracia ukrywali publikacje w swoich domach. A ponieważ mieli niedużo egzemplarzy, w służbie polowej robili z nich mądry użytek. Książki pożyczali tym, którzy chcieli studiować Biblię. Prawdę poznało wtedy wiele osób.
Pod koniec 1943 roku urząd objął nowy minister spraw wewnętrznych. Bracia złożyli wniosek o zniesienie zakazu i został on uwzględniony. Na początku 1944 roku zakaz uchylono, a duży zapas literatury przejętej wcześniej przez władze zwrócono do Biura Oddziału.
Czy przeciwnikom religii prawdziwej, którzy chcieli zatrzymać dzieło głoszenia o Królestwie, udało się coś osiągnąć? Wyniki z roku służbowego 1945 pokazują, że Jehowa pobłogosławił wierną służbę swych lojalnych czcicieli, a działalność przybrała niespotykane rozmiary. W głoszeniu uczestniczyło średnio 2991 osób, które rozpowszechniły 370 264 publikacje i prowadziły 4777 studiów biblijnych. Pięć lat wcześniej najwyższa liczba głosicieli wynosiła 881.
KORZYŚCI Z TEOKRATYCZNEGO SZKOLENIA
Wprowadzony w 1943 roku Kurs Służby Teokratycznej (obecna nazwa to teokratyczna szkoła służby kaznodziejskiej) pomógł wielu braciom nabrać kwalifikacji do publicznego przemawiania, a niejednej osobie skuteczniej pełnić służbę polową. W roku 1945 było już tylu wyszkolonych mówców, że rozpoczęto kampanię wygłaszania wykładów publicznych. Bracia zapraszali na nie, posługując się ulotkami i plakatami.
Piet Wentzel był wówczas młodym pionierem. Wspominając tamte lata, mówi: „Zostałem przeniesiony do Vereeniging, gdzie miałem pełnić służbę pionierską razem z Fransem Mullerem. Zanim w lipcu 1945 roku rozpoczęła się kampania wygłaszania wykładów publicznych, przygotowałem dwa z czterech przewidzianych przemówień. W porze obiadu chodziłem nad rzekę i przez godzinę przemawiałem do wody i drzew. Ćwiczyłem wykłady przez cały miesiąc, dopóki nie poczułem się na tyle pewnie, że mogłem stanąć przed słuchaczami”. Na pierwszy wykład w Vereeniging przyszło 37 osób. W ten sposób założono podwaliny pod zbór, który powstał nieco później.
Po wielu latach spędzonych w służbie w obwodzie Piet i jego żona Lina zostali zaproszeni do Betel. Obecnie Piet jest członkiem Komitetu Oddziału, dalej gorliwie udziela się w służbie i pilnie studiuje Biblię. Lina zmarła 12 lutego 2004 roku po 59 latach pełnoczasowej służby dla Jehowy.
ŻYCZLIWA POMOC
Kolejną nowością wprowadzoną pod kierownictwem bruklińskiego Biura Głównego było mianowanie tak zwanych sług dla braci, wykonujących podobną pracę, co dzisiejsi nadzorcy obwodu. Do służby tej mianowano mężczyzn w stanie wolnym, cieszących się dobrym zdrowiem i mających dość sił, by prowadzić intensywny tryb życia.
Początkowo bracia ci spędzali w zborze dwa — trzy dni; mniejszym grupom poświęcali zaledwie jeden dzień. Dlatego ciągle byli w podróży. Korzystali przede wszystkim z transportu publicznego, często jeżdżąc pociągami i autobusami o niedogodnych porach. W trakcie wizyty starannie sprawdzali zapiski zborowe. Ich głównym celem było jednak wyruszanie z braćmi do służby i szkolenie ich w głoszeniu.
W roku 1943 sługą dla braci został Gert Nel, który poznał prawdę w roku 1934, gdy był nauczycielem w szkole w Transwalu Północnym. Pomógł wielu głosicielom i niejeden wciąż pamięta jego wierną służbę. Ten wysoki, szczupły i nieco surowy z wyglądu brat był gorliwym bojownikiem o prawdę. Słynął z doskonałej pamięci, ale też wielkiej miłości do ludzi. Miał zwyczaj pracować od siódmej rano do siódmej lub ósmej wieczorem, i to bez chwili przerwy. Odwiedzając zbory w obwodzie, potrafił wsiąść do pociągu o dowolnej godzinie dnia i nocy, spędzić ze zborem kilka dni, w zależności od jego rozmiarów, a potem przenieść się do następnego. Działał tak całymi tygodniami. W 1946 roku zaproszono go do Betel i powierzono mu pracę w charakterze tłumacza na język afrikaans; służbę tę wiernie pełnił aż do śmierci w roku 1991. Był ostatnim pomazańcem usługującym w południowoafrykańskim Betel. W latach 1982-1985 swój ziemski bieg zakończyli inni namaszczeni bracia — George Phillips, Andrew Jack i Gerald Garrard.
WZORY SZCZODROŚCI
Słudzy Jehowy głęboko sobie cenią pomoc nadzorców podróżujących i ich żon, którzy niestrudzenie poświęcają się umacnianiu zborów. Na przykład Luke Dladla został nadzorcą podróżującym w roku 1965, a teraz jest pionierem stałym. Powiedział: „Obecnie, w roku 2006, mam 81 lat, a moja żona 68. Mimo to wciąż możemy chodzić po górach i pokonywać rzeki, by rozgłaszać dobrą nowinę na naszym terenie. W służbie spędziliśmy już ponad 50 lat”.
Andrew Masondo został nadzorcą obwodu w 1954 roku. Opowiada: „W roku 1965 skierowano mnie do Botswany, co wyglądało jak przydział na teren misjonarski. W kraju panował głód, ponieważ od trzech lat nie padał deszcz. Moja żona Georgina i ja poznaliśmy, co to znaczy iść spać bez kolacji i wyruszać rano do służby bez śniadania. Zazwyczaj jedliśmy tylko jeden posiłek — w południe.
„Gdy wróciłem do Afryki Południowej, zostałem nadzorcą okręgu; szkolił mnie Ernest Pandachuk. Kiedy się rozstawaliśmy, powiedział: ‚Nigdy nie wynoś się nad braci; bądź raczej jak kłos zboża, który dojrzawszy, pochyla się i pokazuje swój obfity plon’”.
PIERWSZE ZGROMADZENIE OBWODOWE
W kwietniu 1947 roku w Durbanie odbyło się pierwsze zgromadzenie obwodowe w Afryce Południowej. Milton Bartlett, absolwent piątej klasy Szkoły Gilead i pierwszy misjonarz skierowany do Afryki Południowej, tak opisuje swoje wrażenia z tego spotkania: „Niezwykłym przeżyciem było obserwowanie postawy czarnoskórych Świadków. Byli tak czyści, spokojni i schludni, tak szczerzy i chętni do pogłębiania wiedzy o prawdzie i gorliwi w służbie polowej”.
Ponieważ coraz więcej czarnoskórych interesowało się prawdą, podejmowano dodatkowe starania, by im pomóc. Pierwszy numer Strażnicy w języku zuluskim nosił datę 1 stycznia 1949 roku. Wydrukowano go w Biurze Oddziału w Kapsztadzie na niewielkim ręcznym powielaczu. Wydanie to nie miało atrakcyjnej szaty graficznej, którą znamy z dzisiejszych czasopism, ale zawierało cenny pokarm duchowy. W 1950 roku zorganizowano kursy czytania i pisania w sześciu językach. Pomogły one setkom braci i sióstr nauczyć się samodzielnie czytać Słowo Boże.
W miarę rozwoju działalności ewangelizacyjnej pojawiła się potrzeba odpowiednich miejsc na zebrania. W roku 1948 do miejscowości Strand niedaleko Kapsztadu został skierowany pionier. Miał przywilej zorganizować budowę pierwszej Sali Królestwa w Afryce Południowej. Przedsięwzięcie sfinansowała miejscowa siostra. George Phillips powiedział: „Szkoda, że nie mogę wyposażyć tej nowej Sali w kółka i obwieźć jej po kraju, by zachęcić braci do budowania podobnych”. Po latach udało się zorganizować program budowy Sal Królestwa w całym kraju.
ZACHĘCAJĄCY ODZEW WŚRÓD HINDUSÓW
W latach 1860-1911 do pracy na plantacjach trzciny cukrowej w Natalu sprowadzano robotników z Indii. Po wygaśnięciu kontraktów wielu z nich osiedliło się tu na stałe. Dzisiaj społeczność hinduska liczy około miliona osób. Na początku lat pięćdziesiątych XX wieku coraz więcej Hindusów zaczynało się interesować prawdą biblijną.
Velloo Naicker urodził się w roku 1915 jako czwarty syn z dziewięciorga dzieci. Jego rodzice, pobożni wyznawcy hinduizmu, pracowali na plantacji trzciny cukrowej. Lekcje w szkole, na których omawiano Pismo Święte, rozbudziły jego ciekawość. Gdy dorósł, ktoś podarował mu Biblię. Czytał ją codziennie, a lektura całej tej Księgi zajęła mu cztery lata. Napisał: „Spodobały mi się słowa z Mateusza 5:6. Kiedy je przeczytałem, zrozumiałem, że Bóg cieszy się, gdy ktoś łaknie prawdy i prawości”.
Pewien Świadek nawiązał kontakt z Velloo i zapoczątkował z nim studium biblijne. Velloo był jednym z pierwszych Hindusów ochrzczonych w Afryce Południowej; chrzest przyjął w roku 1954. Hinduska społeczność z Actonville w prowincji Gauteng, gdzie Velloo wówczas mieszkał, była bardzo przeciwna Świadkom Jehowy, a jedna z wpływowych osób groziła mu nawet śmiercią. Z powodu niezłomnego obstawania przy prawdzie biblijnej Velloo stracił posadę kierownika pralni chemicznej. Mimo to wiernie służył Jehowie aż do śmierci w roku 1981. Jego wspaniały przykład przyniósł dobre owoce, gdyż obecnie służy Bogu ponad 190 członków jego rodziny (w tym również rodziny jego żony) z czterech pokoleń.
Gopal Coopsammy miał 14 lat, gdy pierwszy raz usłyszał o prawdzie od swego wujka Velloo. Oto fragment jego wspomnień: „Velloo rozmawiał o Biblii z nami, młodymi, choć nie było ze mną prowadzone studium. Biblia była dla mnie, Hindusa, księgą nieznaną. Ale to, co czytałem, miało sens. Pewnego dnia zobaczyłem, jak Velloo wychodzi na zborowe studium książki. Zapytałem, czy mógłbym pójść razem z nim. Zgodził się i odtąd chodziłem już na wszystkie zebrania. Chciałem pogłębiać swą wiedzę, poszedłem więc do biblioteki publicznej i znalazłem kilka publikacji Świadków Jehowy. Moja rodzina była bardzo przeciwna, ale zawsze pamiętałem słowa z Psalmu 27:10: ‚Choćby mnie opuścili ojciec mój i moja matka, przyjąłby mnie sam Jehowa’. W roku 1955 zostałem ochrzczony w wieku 15 lat”.
Gopal jest obecnie nadzorcą przewodniczącym w zborze. Razem z żoną Susilą pomogli około 150 osobom zostać sługami Jehowy. Gopal, zapytany, jak tego dokonali, wyjaśnia: „W okolicy mieszkało sporo moich krewnych, miałem więc okazję im głosić. Niektórzy zareagowali przychylnie. Prowadziłem też własny interes, dzięki czemu miałem trochę wolnego czasu, który mogłem poświęcić na głoszenie. Przez cztery lata byłem pionierem. Przykładałem się do służby kaznodziejskiej i podtrzymywałem każde zainteresowanie”.
MIŁOŚĆ I CIERPLIWOŚĆ PRZYNOSZĄ OWOCE
Doreen Kilgour i Isabella Elleray ukończyły Szkołę Gilead w roku 1956 i 1957. Przez 24 lata pełniły służbę na terenie zamieszkanym przez Hindusów w Chatsworth na przedmieściu Durbanu.
Doreen tak opisuje tę służbę: „Musiałyśmy być cierpliwe. Niektórzy nigdy nie słyszeli o Adamie i Ewie. Ludzie byli gościnni. Hindusi uważają, że trzymanie kogoś w progu jest niegrzeczne. Zazwyczaj mówili: ‚Wypijcie herbatę i idźcie’, co znaczyło, że zanim pójdziemy do następnego domu, powinnyśmy się napić herbaty. Po jakimś czasie miałyśmy wrażenie, że wypełnia nas sama herbata. Zawsze uważałyśmy to za cud, gdy jakiś Hindus porzucał swe głęboko zakorzenione wierzenia i stawał się czcicielem Jehowy”.
Isabella opowiada następującą historię: „Będąc w służbie polowej, rozmawiałam z mężczyzną, który przyjął czasopisma. Dołączyła do niego żona, Darishnie, która akurat wróciła z kościoła. Na rękach miała dziecko. Odbyliśmy miłą rozmowę i umówiłam się na odwiedziny. Niestety, Darishnie nigdy nie było w domu. Później wyjaśniła mi, że to pastor kazał jej wychodzić z domu, kiedy przychodziłam. Miała w ten sposób dać mi do zrozumienia, iż nie jest zainteresowana rozmowami. Pojechałam do Anglii odwiedzić swoją rodzinę. Ale cały czas myślałam o Darishnie. Po powrocie do Afryki Południowej poszłam się z nią zobaczyć. Zapytała, co się ze mną działo. Powiedziała: ‚Byłam pewna, że pomyślałaś sobie, iż nie jestem zainteresowana. Cieszę się, że znowu cię widzę’. Zaczęłyśmy studium, choć jej mąż się do nas nie przyłączył. Darishnie była bardzo pilną słuchaczką i po pewnym czasie została ochrzczona.
„Jej poprzednia religia wymagała, by mężatki nosiły złotą ozdobę przymocowaną do żółtej opaski na szyi. Ozdoba ta nazywa się tali i kobieta może ją zdjąć tylko po śmierci męża. Kiedy Darishnie chciała zacząć brać udział w głoszeniu, zrozumiała, że musi zdjąć tali. Zapytała mnie, co ma zrobić. Poradziłam jej, by najpierw porozmawiała z mężem. Zrobiła to, ale on nie chciał się zgodzić na zdjęcie tali. Doradziłam jej, by była cierpliwa, odczekała jakiś czas i zapytała męża znowu, gdy będzie w dobrym nastroju. W końcu się zgodził. Zachęcałyśmy naszych zainteresowanych, by byli taktowni i okazywali szacunek hinduskim zwyczajom, ale też zdecydowanie opowiadali się po stronie prawdy biblijnej. W ten sposób unikali niepotrzebnego ranienia uczuć przyjaciół i krewnych, którym dzięki temu łatwiej było zaakceptować ich zmianę religii”.
Gdy zapytano te misjonarki, co pomogło im wytrwać w służbie tyle lat, Doreen powiedziała: „Pokochałyśmy ludzi. Zaangażowałyśmy się w pracę na naszym terenie i znajdowałyśmy w tym radość”. Isabella dodała: „Nawiązałyśmy wiele bliskich przyjaźni. Ze smutkiem opuszczałyśmy ten teren, ale zdrowie już nam nie służyło. Z wdzięcznością przyjęłyśmy zaproszenie do pracy w Betel”. Isabella zmarła 22 grudnia 2003 roku.
Inni misjonarze usługujący w Chatsworth również posunęli się w latach i nie byli w stanie dalej pełnić tam służby oraz zajmować się domem misjonarskim, więc zaproszono ich do Betel. Byli to Myrtle i Eric Cooke’owie, Maureen Steynberg i nieżyjący już Ron Stephens.
WIELKIE PRZEDSIĘWZIĘCIE
Gdy w 1948 roku Związek Południowej Afryki odwiedzili Nathan Knorr i Milton Henschel z Biura Głównego w Brooklynie, podjęto decyzję o zakupieniu działki pod Dom Betel i drukarnię w Elandsfontein niedaleko Johannesburga. Budowę zakończono w roku 1952. Członkowie rodziny Betel mogli wreszcie zamieszkać pod jednym dachem. Zainstalowano sporo nowych urządzeń drukarskich, w tym maszynę płaską. Strażnicę drukowano w ośmiu językach, a Przebudźcie się! w trzech.
W roku 1959 Dom Betel i drukarnię rozbudowano. Nowe pomieszczenia były większe niż cały dotychczasowy kompleks. Zainstalowano nową rotacyjną maszynę drukarską firmy Timson, pierwszą tego typu w Biurze Oddziału.
Aby udzielić pomocy w pracach drukarskich, brat Knorr skierował do Afryki Południowej czterech młodych braci z Kanady: Billa McLellana, Dennisa Leecha, Kena Nordina i Johna Kikota. Wszyscy przyjechali w listopadzie 1959 roku. Bill McLellan i jego żona Marilyn wciąż usługują w południowoafrykańskim Betel, natomiast John Kikot z żoną Laurą mieszkają w Betel w Nowym Jorku. Ken Nordin i Dennis Leech osiedli w Afryce Południowej, ożenili się i wychowali dzieci. Wciąż mają swój wkład w dzieło Królestwa. Oboje dzieci Kena usługuje w południowoafrykańskim Betel.
Powiększone Betel i nowe wyposażenie dobrze spożytkowano, aby zadbać o rozwijającą się działalność w kraju. W roku 1952 liczba głosicieli przekroczyła 10 000. W roku 1959 wynosiła już 16 776.
CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ W CZASACH APARTHEIDU
Chcąc zrozumieć problemy, z jakimi borykali się bracia w okresie apartheidu, warto wiedzieć, na czym w praktyce polegał ten system. Prawo pozwalało czarnym, białym (osobom pochodzenia europejskiego), kolorowym (ludność mieszana) i Hindusom pracować w tych samych obiektach, na przykład w fabrykach, biurach i restauracjach. Ale na noc każda grupa rasowa musiała wrócić do swojej części miasta. Jeśli więc chodzi o miejsca zamieszkania, panowała segregacja rasowa. Wszystkie budynki musiały mieć oddzielne stołówki i łazienki dla białych i przedstawicieli innych ras.
Kiedy w Elandsfontein zbudowano pierwszy kompleks Betel, władze nie pozwoliły braciom czarnym, kolorowym i hinduskim mieszkać w tych samych budynkach, w których kwaterowali bracia biali. W tamtych czasach większość betelczyków należała do tej ostatniej grupy, ponieważ pozostali bracia mieli problemy z uzyskaniem pozwolenia na pracę w mieście. Było jednak 12 czarnych i kolorowych braci i sióstr, przeważnie tłumaczy na miejscowe języki. Władze pozwoliły zbudować dla nich z tyłu pięć pokoi, oddzielonych od głównego budynku mieszkalnego. Później, gdy zaczęto rygorystyczniej stosować przepisy dotyczące segregacji, pozwolenie zostało anulowane i nasi bracia musieli jeździć jakieś 20 kilometrów do najbliższego czarnego miasteczka, gdzie nocowali w hotelu robotniczym dla mężczyzn. Dwie czarne siostry zakwaterowano w domach naszych braci w tej miejscowości.
Prawo nie pozwalało tym betelczykom nawet jeść razem ze swymi białymi braćmi w głównej jadalni, a inspektorzy z ramienia lokalnych władz czujnie wypatrywali każdego naruszenia przepisów. Mimo to białym braciom nie mieściła się w głowie myśl o osobnym spożywaniu posiłków. Dlatego w miejsce zwykłych okien w jadalni wstawiono matowe szyby i cała rodzina mogła się cieszyć swoim towarzystwem podczas posiłków.
W roku 1966 George Phillips musiał opuścić Betel ze względu na stan zdrowia swej żony, Stelli. Nadzorcą oddziału został zdolny brat Harry Arnott, który pełnił tę funkcję przez dwa lata. Od roku 1968 jako nadzorca oddziału, a obecnie jako koordynator Komitetu Oddziału, usługuje Frans Muller.d
„NIEBIESKA BOMBA” PRZYCZYNIA SIĘ DO WZROSTU
Na zgromadzeniu okręgowym w roku 1968 wydano książkę Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Posługiwanie się tą „niebieską bombą”, jak ją żartobliwie nazywano, dało w terenie piorunujące efekty. Wcześniej Dział Ekspedycji wysyłał do zborów rocznie jakieś 90 000 książek, ale w roku służbowym 1970 musiał już wysłać 447 000 książek.
W roku 1971 Afrykę Południową ponownie odwiedził brat Knorr. Do tego czasu Betel znów zrobiło się za ciasne. Pracowało w nim 68 betelczyków. Planowano rozbudowę, a bracia ochoczo zaoferowali swoją pomoc lub składali datki. Budowę ukończono 30 stycznia 1972 roku. Kolejna rozbudowa zakończyła się w roku 1978. We wszystkich tych przedsięwzięciach widoczne było wsparcie Jehowy, gdyż w tym samym czasie władze wywierały na lud Boży coraz silniejsze naciski.
PRÓBA NEUTRALNOŚCI
W maju 1961 roku, po wystąpieniu z brytyjskiej Wspólnoty Narodów, Związek Południowej Afryki stał się republiką. Był to niespokojny okres — w kraju dochodziło do tarć politycznych i szalała przemoc. Aby opanować sytuację, rząd podgrzewał nastroje nacjonalistyczne, co w następnych latach przysporzyło Świadkom Jehowy licznych trudności.
Przez wiele lat Świadkowie Jehowy byli zwolnieni ze służby wojskowej. Zmieniło się to pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy kraj zaangażował się w konflikty zbrojne w Namibii i Angoli. Nowe ustawodawstwo wymagało, by każdy biały, młody, zdrowy mężczyzna odbył służbę wojskową. Bracia, którzy odmawiali pełnienia tej służby, byli skazywani na 90 dni pozbawienia wolności w wojskowym więzieniu.
Mike Marx znalazł się w grupie uwięzionych braci, którym rozkazano, by założyli mundury i hełmy. Wspomina: „Nie chcieliśmy być uznani za żołnierzy, więc odmówiliśmy. Za karę kapitan odebrał nam przysługujące prawa i kazał nas zamknąć w izolatce oraz ograniczyć nam racje żywnościowe”. Bracia ci nie mogli pisać ani otrzymywać listów, przyjmować odwiedzin ani posiadać żadnej lektury z wyjątkiem Biblii. Drakońska dieta — na którą rzekomo skazywano tylko wyjątkowo krnąbrnych więźniów — składała się z wody i połowy bochenka chleba przydzielanych raz na dwa dni; potem przez siedem dni skazany dostawał normalną wojskową rację żywnościową i znowu przez dwa dni chleb i wodę. Ale i tak zwana normalna racja pozostawiała wiele do życzenia, jeśli chodzi o ilość i jakość.
Nie ustawano w wysiłkach, by złamać naszych braci. Każdego zamykano w małej celi. Przez pewien okres nie mogli nawet brać prysznica. Zamiast tego dostawali jedno wiadro służące za sedes, a drugie za umywalkę. Później znowu pozwolono im korzystać z prysznica.
„Pewnego dnia”, wspomina Keith Wiggill, „w środku zimy wzięliśmy zimny prysznic, po czym strażnicy zabrali nam materace i koce. Nie pozwolili nam nosić cywilnych ubrań, mieliśmy więc na sobie tylko szorty i podkoszulkę. Spaliśmy na wilgotnym ręczniku rozłożonym na lodowato zimnej betonowej podłodze. Rano sierżant nie mógł się nadziwić, że jesteśmy cali i zdrowi. Przyznał, że tej chłodnej zimowej nocy opiekował się nami nasz Bóg”.
Krótko przed końcem takiego 90-dniowego okresu pozbawienia wolności braci znów stawiano przed sądem, ponieważ nie zgadzali się włożyć munduru ani odbywać musztry z pozostałymi więźniami. Odsyłano ich z powrotem do więzienia. Władze dawały jednoznacznie do zrozumienia, że będą skazywać braci dopóty, dopóki nie skończą 65 roku życia, kiedy to przestaną podlegać powszechnemu obowiązkowi wojskowemu.
W roku 1972 na skutek silnego nacisku opinii publicznej i środowisk politycznych zmieniono przepisy. Braciom wymierzano jednorazową karę więzienia, równą długości obowiązkowej służby wojskowej. Początkowo odosobnienie trwało od 12 do 18 miesięcy. Potem wydłużono je do trzech, a następnie do sześciu lat. Z czasem władze poszły na pewne ustępstwa i pozwoliły braciom urządzać jedno zebranie w tygodniu.
Uwięzieni bracia nie zapominali o nakazie Chrystusa, by czynić uczniów (Mat. 28:19, 20). Rozmawiali ze współwięźniami, dowódcami i wszystkimi, z którymi mieli styczność. Przez jakiś czas mogli głosić dobrą nowinę, pisząc listy w sobotnie popołudnia.
Pewnego razu władze wojskowe zarządziły, by 350 Świadków jadało posiłki razem ze 170 innymi skazanymi. W ten sposób więzienie wojskowe stało się jedynym terenem, na którym na jednego nie-Świadka przypadało dwóch głosicieli, toteż władze szybko doszły do wniosku, że bracia powinni jednak jadać osobno.
CHRZEŚCIJAŃSTWO A NEUTRALNOŚĆ
Jaki stosunek do obowiązkowej służby wojskowej miały kościoły chrześcijaństwa? W lipcu 1974 roku Rada Kościołów Południowej Afryki (SACC) wydała oświadczenie broniące prawa do podyktowanej względami sumienia odmowy pełnienia służby wojskowej. Zamiast jednak skoncentrować się na kwestiach religijnych, nadano temu oświadczeniu wyraźny wydźwięk polityczny. Argumentowano, że armia broni „niesprawiedliwego społeczeństwa, opartego na dyskryminacji” i tym samym prowadzi niesprawiedliwą wojnę. Kościoły białych Afrykanerów i inne grupy religijne nie zgadzały się jednak z tą rezolucją.
Holenderski Kościół Reformowany popierał militarne działania rządu. Odrzucił wspomnianą rezolucję, uznając ją za pogwałcenie zasady z 13 rozdziału Listu do Rzymian. Inną grupą, która wyraziła swój sprzeciw, byli kapelani służący w armii RPA, w tym duchowni wyznań należących do SACC. We wspólnym oświadczeniu anglojęzyczni kapelani potępili rezolucję i napisali: „Wzywamy wszystkich członków naszych kościołów, a zwłaszcza młodych mężczyzn, by wnieśli swój osobisty wkład w obronę kraju”.
Poza tym poszczególne kościoły zrzeszone w SACC nie zajęły jednoznacznego stanowiska w kwestii neutralności. W książce War and Conscience in South Africa (Wojna a sumienie w Afryce Południowej) przyznano: „Większość [kościołów] (...) nie przedstawiła swym wiernym jasnego zdania w tej sprawie, nie mówiąc już o zachęcaniu do odmowy służby wojskowej”. Z książki tej wynika, iż stanowcza reakcja rządu na rezolucję SACC oraz surowe prawa sprawiły, że kościoły bały się wyrażać swoje poglądy: „Próby przyjęcia przez kościół konstruktywnego planu działania zakończyły się fiaskiem”.
Jednocześnie w publikacji tej przyznano: „Zdecydowaną większość uwięzionych za odmowę odbycia służby wojskowej stanowili Świadkowie Jehowy”. Dodano też: „Świadkowie Jehowy skupili się na prawie jednostki do podyktowanego sumieniem sprzeciwu wobec wszelkich wojen”.
Świadkowie stoją na takim stanowisku wyłącznie z pobudek religijnych. Zachowują neutralność w kwestiach politycznych, chociaż przyznają, że „istniejące władze zajmują swe względne pozycje za sprawą Boga” (Rzym. 13:1). Przede wszystkim są podporządkowani Jehowie, który w swoim Słowie, Biblii, wyjawił, że Jego prawdziwi czciciele nie będą uczestniczyć w konfliktach zbrojnych (Izaj. 2:2-4; Dzieje 5:29).
Opisany powyżej system represji funkcjonował przez wiele lat, ale było oczywiste, że Świadkowie Jehowy nie zrezygnują ze swej neutralności, byle tylko uniknąć prześladowań. Poza tym więzienia wojskowe były przepełnione i miały złą sławę. Część urzędników domagała się więc, by braci umieszczano w cywilnych zakładach karnych.
Niektórzy przychylni nam przedstawiciele władz wojskowych nie zgadzali się na taką zmianę. Szanowali naszych młodych braci za obstawanie przy wysokich miernikach moralnych. Gdyby Świadków wysyłano do cywilnych więzień, figurowaliby potem w kartotekach jako osoby mające przeszłość kryminalną. Ponadto byliby narażeni na kontakt z najgorszym elementem przestępczym i groziłyby im gwałty. Dlatego poczyniono niezbędne kroki, by mogli odbywać służbę cywilną w administracji państwowej niezwiązanej z wojskiem. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych zmieniła się sytuacja polityczna, obowiązkowa służba wojskowa została zniesiona.
Jak na naszych młodych braci wpłynął długi pobyt w więzieniu w tak ważnym okresie ich życia? Wielu dało wspaniały przykład lojalnej służby dla Jehowy i mądrze wykorzystało zaistniałą sytuację, by studiować Słowo Boże i wzrastać pod względem duchowym. „Pobyt w więzieniu wojskowym był punktem zwrotnym w moim życiu” — mówi Cliff Williams. „Widoczne dowody ochrony Jehowy i błogosławieństwa odczuwane w tym okresie pobudziły mnie do jeszcze aktywniejszego popierania spraw Królestwa. Wkrótce po wyjściu na wolność w roku 1973 zacząłem stałą służbę pionierską, a w następnym roku trafiłem do Betel, gdzie służę po dziś dzień”.
Stephen Venter, który w chwili uwięzienia miał 17 lat, powiedział: „Byłem nieochrzczonym głosicielem i nie miałem jeszcze gruntownej znajomości prawdy. Zdołałem to wszystko znieść dzięki duchowemu wsparciu, jakie otrzymywałem podczas omawiania tekstu dziennego, które odbywało się przy okazji porannego szorowania podłóg, oraz dzięki regularnym zebraniom i studium biblijnemu z bardziej doświadczonym bratem. Bywało ciężko, ale zadziwiające, jak mało złych rzeczy zostało mi w pamięci! Prawdę mówiąc, te trzy lata więzienia to chyba najlepszy okres w moim życiu. Z chłopca przeobraziłem się w mężczyznę. Poznałem Jehowę, a to skłoniło mnie do podjęcia służby pełnoczasowej”.
Niesprawiedliwe pozbawianie wolności naszych braci miało też inne pozytywne skutki. Gideon Benade, który odwiedzał uwięzionych braci, napisał: „Z perspektywy czasu widać, jak ogromne dano świadectwo”. Wytrwałość naszych braci oraz relacje w mediach o ich procesach i wyrokach składają się na niezatarte świadectwo neutralnego stanowiska Świadków Jehowy, które wywarło wrażenie zarówno na wojskowych, jak i na całym społeczeństwie.
NIEZŁOMNOŚĆ CZARNOSKÓRYCH BRACI
Na początku ery apartheidu czarnoskórzy bracia nie stawali w obliczu takich prób neutralności jak ich biali współwyznawcy. Na przykład nie powoływano ich do wojska. Ale kiedy różne murzyńskie ugrupowania polityczne zaczęły zwalczać istniejący system, na czarnoskórych Świadków spadły ostre prześladowania. Niektórych zamordowano, innych pobito, a jeszcze innych zmuszono do ucieczki, paląc ich domy — wszystko dlatego, że nie chcieli się wyrzec swej neutralności. Byli zdecydowani okazać posłuszeństwo Jezusowemu nakazowi, aby ‛nie być częścią świata’ (Jana 15:19).
Pewne ugrupowania polityczne wywierały nacisk, by wszyscy mieszkańcy danej okolicy wykupili legitymację partyjną. Ich przedstawiciele nachodzili ludzi w domach, żądając pieniędzy na broń lub pogrzeb ich towarzyszy poległych w walce z białymi siłami bezpieczeństwa. Ponieważ czarni bracia z szacunkiem, lecz stanowczo odmawiali składania się na takie cele, zarzucano im szpiegowanie na rzecz rasistowskiego rządu. Niektórzy bracia i siostry zostali w czasie służby polowej zaatakowani i oskarżeni o szerzenie propagandy Afrykanerów.
Elijah Dlodlo zrezygnował z obiecującej kariery sportowej i został sługą Jehowy. Na dwa tygodnie przed pierwszymi demokratycznymi wyborami w RPA napięcie między rywalizującymi stronnictwami murzyńskimi sięgnęło zenitu. Zbór brata Dlodlo postanowił zorganizować głoszenie na rzadko opracowywanym terenie, oddalonym o kilka kilometrów. Elijah, ochrzczony zaledwie dwa miesiące wcześniej, miał głosić razem z dwoma chłopcami będącymi nieochrzczonymi głosicielami. Gdy rozmawiali z pewną kobietą u jej drzwi, podeszła do nich grupa młodych ludzi, członków ruchu politycznego. Ich przywódca trzymał w ręku sjambok — ciężki, skórzany bicz. „Co tu się dzieje?” — zapytał.
„Rozmawiamy o Biblii” — wyjaśniła kobieta.
Rozzłoszczony mężczyzna zignorował ją i rozkazał Elijahowi i jego dwóm towarzyszom: „Wy trzej, macie się do nas przyłączyć. Teraz nie czas na Biblię; teraz trzeba walczyć o nasze prawa”.
Elijah odważnie odpowiedział: „Nie możemy tego zrobić, ponieważ pracujemy dla Jehowy”.
Mężczyzna popchnął Elijaha i zaczął go smagać sjambokiem. Po każdym uderzeniu krzyczał: „Przyłącz się do nas!” Po pierwszym ciosie Elijah nie czuł już bólu. Sił dodały mu słowa apostoła Pawła, który napisał, że wszyscy prawdziwi chrześcijanie ‛będą prześladowani’ (2 Tym. 3:12).
Oprawca w końcu się zmęczył i przestał bić. Wtedy jeden z napastników skrytykował go, mówiąc, że Elijah nie mieszka na ich terenie. Grupa się podzieliła i zaczęła walczyć między sobą, a przywódca sam został pobity swoim sjambokiem. Elijah i jego dwaj towarzysze skorzystali z zamieszania i uciekli. Ta próba wzmocniła wiarę Elijaha, dzięki czemu dalej robił postępy jako nieustraszony głosiciel dobrej nowiny. Dzisiaj jest żonaty, ma dzieci i usługuje w zborze jako starszy.
Wielką odwagą wykazywały się również nasze czarne siostry, gdy starano się je skłonić do zaprzestania głoszenia. Przykładem może być Florah Malinda. Jej ochrzczona córka, Maki, została spalona żywcem przez zgraję wyrostków, ponieważ stanęła w obronie swojego brata, który nie chciał się przyłączyć do ugrupowania politycznego. Pomimo tej tragedii Florah nie popadła w zgorzknienie, ale wciąż głosiła Słowo Boże w swojej okolicy. Pewnego dnia zwolennicy ruchu politycznego, którego członkowie zamordowali jej córkę, zażądali, by przyłączyła się do nich, bo w przeciwnym razie poniesie przykre konsekwencje. Na ratunek przyszli jej sąsiedzi — wyjaśnili, że w kwestiach politycznych nie jest ona po żadnej stronie, ale zajmuje się pomaganiem ludziom w studiowaniu Biblii. Doszło do kłótni i w końcu pozwolono siostrze odejść. W tych trudnych czasach Florah pełniła stałą służbę pionierską i trwa w niej po dziś dzień.
Pionier stały opowiada, co go spotkało, gdy jechał autobusem na swój teren. Młody działacz partyjny popchnął go i zapytał, dlaczego nosi literaturę produkowaną przez Afrykanerów i sprzedaje ją czarnym. Brat opisuje, co się działo dalej: „Zażądał, bym wyrzucił literaturę przez okno. Ponieważ odmówiłem, uderzył mnie w twarz, a do policzka przystawił mi palącego się papierosa. Nie zareagowałem. Złapał moją teczkę i wyrzucił ją przez okno. Zaczął też ciągnąć mnie za krawat, krzycząc, że tak ubierają się biali. Obrzucał mnie wyzwiskami i wyśmiewał, mówiąc, że takich jak ja powinno się spalić żywcem. Ale Jehowa mnie ocalił — wydostałem się z autobusu, nie odnosząc żadnych obrażeń. Zdarzenie to nie powstrzymało mnie od dalszego głoszenia”.
Południowoafrykańskie Biuro Oddziału otrzymało wiele listów od różnych osób i zborów, opisujących niezłomność naszych czarnych braci. Oto fragment listu, który nadesłał pewien starszy ze zboru w prowincji KwaZulu-Natal: „Piszemy do Was ten list, aby poinformować o stracie naszego umiłowanego brata Mosesa Nyamussuy. Zajmował się spawaniem i naprawą samochodów. Pewnego razu przyszli do niego członkowie jednego z ugrupowań politycznych i poprosili o zespawanie karabinów wykonanych domowym sposobem, na co brat się nie zgodził. Potem 16 lutego 1992 roku udali się na zebranie polityczne, na którym doszło do walki z wrogim obozem. Kiedy tego samego dnia wieczorem wracali po bitwie do domu, spotkali owego brata, gdy szedł do centrum handlowego. Zabili go tam dzidami. Z jakiego powodu? ‚Nie chciałeś zespawać nam karabinów, a dzisiaj nasi towarzysze przypłacili to życiem’. Wydarzenie to ogromnie wstrząsnęło braćmi. Niemniej w dalszym ciągu będziemy pełnić zleconą nam służbę”.
SPRZECIW W SZKOLE
Trudności pojawiły się w szkołach dla ludności murzyńskiej, gdyż dzieci Świadków nie chciały uczestniczyć w modlitwach ani w śpiewaniu pieśni religijnych na porannych apelach. W szkołach dla białych nie było takiego problemu — wystarczyło, że rodzice napisali list wyjaśniający ich stanowisko, i dzieci były zwalniane z tego rodzaju uroczystości. Natomiast w szkołach dla czarnych odmowę udziału w uroczystościach religijnych uważano za nieposłuszeństwo wobec władz szkolnych. Nauczyciele nie byli przyzwyczajeni do takich sytuacji. Gdy rodzice przychodzili wyjaśnić, jakie jest stanowisko Świadków, nauczyciele nie chcieli się zgodzić na żadne wyjątkowe traktowanie.
Władze szkolne nalegały, by dzieci Świadków Jehowy były obecne na porannych apelach, gdyż podawane są wtedy ważne ogłoszenia dotyczące funkcjonowania szkoły. Dzieci przychodziły, ale w trakcie pieśni i modlitw tylko stały spokojnie, nie biorąc w nich udziału. Niektórzy nauczyciele przechadzali się wzdłuż rzędów, sprawdzając, czy podczas modlitwy wszystkie dzieci zamykają oczy i czy śpiewają pieśni religijne. To budujące, że dzieci Świadków Jehowy, nawet te najmłodsze, odważnie zachowywały niezłomną postawę.
Gdy sporą liczbę chrześcijańskich dzieci usunięto ze szkół, bracia postanowili udać się z tą sprawą do sądu. Dnia 10 sierpnia 1976 roku Sąd Najwyższy w Johannesburgu wydał wyrok w sprawie dotyczącej 15 uczniów jednej ze szkół. W orzeczeniu napisano: „Pozwani (...) uznali prawo dzieci powodów do nieuczestniczenia w modlitwach i śpiewaniu pieśni, (...) uznali także, iż zawieszanie i usuwanie [ze szkoły] (...) było niezgodne z prawem”. Odniesiono więc ważne zwycięstwo prawne i wkrótce we wszystkich szkołach problem został rozwiązany.
INNE TRUDNOŚCI W SZKOŁACH
Wiele dzieci Świadków uczęszczających do szkół dla białych stanęło w obliczu innej próby, która często kończyła się wyrzuceniem ze szkoły. Rasistowski rząd chciał, by biała młodzież popierała jego ideologię. W 1973 roku wprowadził program obejmujący musztrę, naukę samoobrony i inne zajęcia patriotyczne.
Niektórzy rodzice będący Świadkami zasięgali porady prawnej, a sprawę przedstawiono ministrowi edukacji, ale bez żadnego efektu. Minister utrzymywał, że program ma wyłącznie charakter edukacyjny. Rząd rozpętał na tym tle oszczerczą kampanię skierowaną przeciwko Świadkom Jehowy. Gdzieniegdzie dyrektorzy byli tolerancyjni i zwalniali dzieci z niebiblijnych zajęć, ale w innych miejscach wyrzucano naszą młodzież ze szkół.
Niewielu chrześcijańskich rodziców mogło sobie pozwolić na kształcenie dzieci w szkołach prywatnych. Część zapisała je na kursy korespondencyjne. Świadkowie będący nauczycielami uczyli dzieci w domach. Ale wielu młodych usuniętych ze szkół nie zdobyło średniego wykształcenia. Odnieśli jednak pożytek z kształcenia biblijnego otrzymywanego w domu i w zborze (Izaj. 54:13). Niejeden podjął później służbę pełnoczasową. Ta odważna młodzież zniosła próby, całkowicie ufając Jehowie, co przysporzyło jej wiele radości (2 Piotra 2:9). Po pewnym czasie klimat polityczny w kraju się zmienił i nasze dzieci nie były już wyrzucane ze szkół za odmowę brania udziału w zajęciach patriotycznych.
APARTHEID A ZGROMADZENIA
Przepisy obowiązujące w RPA wymagały, by przedstawiciele poszczególnych ras mieli osobne zgromadzenia. Po raz pierwszy wszystkie rasy spotkały się w jednym miejscu podczas zgromadzenia krajowego na stadionie Wembley w Johannesburgu w 1952 roku. Afrykę Południową odwiedzili wtedy bracia Knorr i Henschel, którzy wygłosili na tym zgromadzeniu przemówienia. Zgodnie z przepisami poszczególnym rasom wyznaczono oddzielne sektory. Biali siedzieli na trybunie zachodniej, czarni na wschodniej, a kolorowi i Hindusi na północnej. Również kafeterie, w których spożywano posiłki, musiały być oddzielne. Pomimo takich restrykcji brat Knorr napisał o tym zgromadzeniu: „Radości przysparzał fakt, że wszyscy razem spotkaliśmy się na tym samym stadionie, by wielbić Jehowę”.
W styczniu 1974 roku zorganizowano w Johannesburgu trzy zgromadzenia — jedno dla czarnych, jedno dla kolorowych i Hindusów oraz jedno dla białych. Ale ostatniego dnia zgromadzenia obecnych czekała niespodzianka: wszystkie rasy miały skorzystać z popołudniowej sesji na stadionie Rand w Johannesburgu. Obiekt wypełniło 33 408 osób. Jakże radosne było to spotkanie! Tym razem przedstawiciele wszystkich ras mogli swobodnie ze sobą przebywać. Przyjechało też sporo gości z Europy, dzięki czemu zgromadzenie było jeszcze bardziej uroczyste. Ale co pozwoliło ominąć przepisy dotyczące segregacji rasowej? Nie zdając sobie z tego sprawy, komitet zgromadzenia zarezerwował stadion przeznaczony na imprezy międzynarodowe, nieobjęte ograniczeniami apartheidu, nie trzeba więc było na czas tej jednej sesji występować o żadne pozwolenie.
ZGROMADZANIE SIĘ POMIMO PRZESZKÓD
Parę lat wcześniej poczyniono przygotowania do ogólnokrajowego zgromadzenia w Johannesburgu. Jednakże gdy przedstawiciel rządu z Pretorii wizytował urząd w Johannesburgu zajmujący się sprawami ludności czarnoskórej, zauważył w dokumentach, że Świadkowie Jehowy zarezerwowali Mofolo Park na zgromadzenie, w którym będą uczestniczyć czarni.
Gdy powiadomił o tym władze w Pretorii, urząd do spraw ludności czarnoskórej natychmiast anulował rezerwację obiektu, tłumacząc, że Świadkowie Jehowy nie są „uznaną religią”. Biali bracia już wcześniej zarezerwowali w tym samym terminie tereny wystawowe Milner Park Show Grounds w centrum Johannesburga, a kolorowi bracia mieli skorzystać ze zgromadzenia na Union Stadium, na zachodnich przedmieściach miasta.
Dwóch braci z Betel udało się na spotkanie z ministrem odpowiedzialnym za tę sprawę. Okazało się, że był on kiedyś duchownym Holenderskiego Kościoła Reformowanego. W rozmowie bracia zwrócili uwagę na okoliczność, że Świadkowie od wielu lat organizują zgromadzenia w Mofolo Park, że biali i kolorowi mają osobne zgromadzenia, więc dlaczego naszym czarnoskórym współwyznawcom odmawia się prawa do zgromadzania się? Minister nie chciał jednak zmienić zdania.
Ponieważ Mofolo Park znajduje się w zachodniej części Johannesburga, ci dwaj bracia postanowili spróbować wynająć jakiś obiekt we wschodniej części aglomeracji, gdzie były duże skupiska ludności murzyńskiej. Spotkali się z odpowiednim urzędnikiem, ale nie powiedzieli mu o wcześniejszej rozmowie z ministrem w Pretorii. Kiedy poprosili o możliwość skorzystania z jakiegoś obiektu, urzędnik okazał się bardzo życzliwy. Pozwolił braciom wynająć stadion Wattville. Na stadionie tym były wygodne trybuny, których brakowało w Mofolo Park.
Wszystkich braci bezzwłocznie powiadomiono o zmianie miejsca zgromadzenia. Uczestniczyło w nim, bez jakichkolwiek trudności ze strony rządu w Pretorii, około 15 000 osób. Przez kilka następnych lat bracia również bez przeszkód korzystali ze stadionu Wattville.
KORPORACJA PRAWNA
Dnia 24 stycznia 1981 roku zgodnie ze wskazówkami Ciała Kierowniczego powołano do istnienia korporację prawną pod nazwą Świadkowie Jehowy w Afryce Południowej. W jej skład weszło 50 członków. To narzędzie prawne przyczyniło się do rozwoju działalności teokratycznej w kilku dziedzinach.
Przez całe lata bracia z Biura Oddziału bezskutecznie próbowali uzyskać zgodę na udzielanie ślubów przez wyznaczone osoby. Frans Muller wspomina: „Urzędnicy rządowi za każdym razem odmawiali nam tego prawa, argumentując, że nasza religia nie jest wystarczająco ustabilizowana i że nie ma odpowiedniego statusu”.
Ponadto brak osobowości prawnej uniemożliwiał uzyskanie pozwolenia na budowę Sal Królestwa w rejonach zamieszkanych przez czarnych. Bracia zawsze spotykali się z odmową, a urzędnicy tłumaczyli: „Nie jesteście religią uznaną prawnie”.
Krótko po zarejestrowaniu korporacji bracia otrzymali zgodę na wyznaczenie osób upoważnionych do udzielania ślubów. Zezwolono także na budowę Sal Królestwa w dzielnicach murzyńskich. Obecnie w RPA prawo udzielania ślubów ma przeszło 100 starszych. Uroczystości odbywają się w Salach Królestwa, więc młodzi nie muszą wcześniej udawać się do urzędu, aby tam wziąć ślub cywilny.
REWOLUCYJNE ZMIANY W PRACACH DRUKARSKICH
Metody druku bardzo szybko się zmieniały i maszyny typograficzne stopniowo wychodziły z użycia. Coraz trudniej było o części zamienne, rosła też ich cena. Uznano więc, że czas przejść na technikę fotoskładu komputerowego i druku offsetowego. Zakupiono komputery do przechowywania danych i wykonywania fotoskładu, a w roku 1979 zainstalowano podarowaną przez japońskie Biuro Oddziału offsetową maszynę rotacyjną.
Ponieważ Świadkowie Jehowy wydają literaturę w bardzo wielu językach, dostrzegli potrzebę stworzenia własnego systemu fotoskładu. W roku 1979 bracia w Brooklynie rozpoczęli prace nad elektronicznym systemem wielojęzycznego fotoskładu (Multilanguage Electronic Phototypesetting System, w skrócie MEPS). W Afryce Południowej MEPS zainstalowano w roku 1984. Dzięki wykorzystaniu komputerów przy tłumaczeniu publikacji i dokonywaniu fotoskładu stało się możliwe wydawanie literatury jednocześnie w wielu językach.
PLANOWANIE Z MYŚLĄ O DALSZYM WZROŚCIE
Na początku lat osiemdziesiątych obiekty Biura Oddziału w Elandsfontein były już za małe, by sprostać potrzebom. Dlatego zakupiono posesję w miejscowości Krugersdorp, jakieś pół godziny drogi od Johannesburga. Na skraju tego pięknego, pagórkowatego terenu o powierzchni 87 hektarów płynie malowniczy rzeczka. Do pracy na budowie stawiło się wielu braci, którzy zrezygnowali z różnych posad, a inni poświęcali swoje urlopy. Przyjechali też ochotnicy z innych krajów, między innymi z Nowej Zelandii i Stanów Zjednoczonych. Budowa trwała sześć lat.
Wciąż niełatwo było uzyskać zgodę, by w obiektach zamieszkali czarni pracownicy Betel, z których większość stanowili tłumacze. Udało się zdobyć pozwolenie, ale tylko dla 20 osób, dla których kazano wznieść osobny budynek. Z czasem jednak władze złagodziły swoje stanowisko i bracia należący do wszystkich ras mogli zajmować dowolne pokoje na terenie Biura Oddziału.
Rodzina Betel była zachwycona świetnie zaprojektowanym obiektem oraz dużymi, dobrze rozplanowanymi pokojami. Trzykondygnacyjny budynek z czerwonej cegły jest otoczony przez piękny ogród. Gdy rozpoczynała się budowa w Krugersdorpie, w RPA było 28 000 Świadków. Zanim jednak 21 marca 1987 roku oddano Biuro Oddziału do użytku, liczba ta wzrosła do 40 000. Mimo to niektórzy zastanawiali się, czy wznoszenie tak dużego obiektu jest rzeczywiście uzasadnione. Jedno piętro części biurowej w ogóle nie było używane, podobnie jak jedno skrzydło mieszkalne. Ale bracia planowali z myślą o przyszłości, pewni, że przestrzeń ta się przyda, gdy nastąpi dalszy wzrost.
ZASPOKAJANIE WAŻNEJ POTRZEBY
Wyrastające jak grzyby po deszczu zbory pilnie potrzebowały nowych Sal Królestwa. Najtrudniejsze warunki panowały w okolicach zamieszkanych przez ludność czarnoskórą. Bracia urządzali tam zebrania w garażach, budynkach gospodarczych, a także w szkołach, gdzie musieli siedzieć w niskich ławkach dla małych dzieci. Zdarzało się, że w tym samym czasie pozostałe pomieszczenia szkolne wynajmowały inne grupy religijne, które głośno śpiewały i grały na bębnach.
Aby przyśpieszyć wznoszenie Sal Królestwa, Regionalne Komitety Budowlane zaczęły pod koniec lat osiemdziesiątych wypróbowywać nowe metody budowania. W roku 1992 do pomocy przy stawianiu dwukondygnacyjnego kompleksu dwóch Sal Królestwa w Hillbrow na przedmieściach Johannesburga przyjechało 11 Świadków z Kanady mających doświadczenie w metodzie szybkościowej. Podzielili się swą wiedzą z miejscowymi braćmi i pomogli im ulepszyć ich system pracy.
Pierwszą „szybkościową” Salę Królestwa wzniesiono w 1992 roku w Diepkloof w Soweto. Tamtejsi bracia usiłowali zdobyć parcelę pod Salę od 1962 roku. Zechariah Sedibe, który włożył w to niemało wysiłku, był obecny na otwarciu Sali 11 lipca 1992 roku. Szeroko się uśmiechając, powiedział: „Myśleliśmy, że już nigdy nie będziemy mieć Sali Królestwa. Wtedy byliśmy młodzi. Teraz jestem na emeryturze, ale mamy własną Salę, pierwszą w Soweto zbudowaną w kilka dni”.
W krajach, nad którymi opiekę sprawuje południowoafrykańskie Biuro Oddziału, jest dzisiaj 600 Sal Królestwa, będących ośrodkami czystego wielbienia Jehowy. Jednakże na własną Salę Królestwa czeka jeszcze około 300 zborów liczących co najmniej 30 głosicieli.
Pod nadzorem Biura Oddziału 25 Regionalnych Komitetów Budowlanych zapewnia praktyczną pomoc zborom planującym budowę Sali. Zbory mogą otrzymać nieoprocentowaną pożyczkę na sfinansowanie przedsięwzięcia. Peter Butt, który od 18 lat pomaga wznosić Sale Królestwa, jest przewodniczącym Regionalnego Komitetu Budowlanego w prowincji Gauteng. Zaznacza, że bracia usługujący w tych komitetach zazwyczaj pracują zawodowo i mają na utrzymaniu rodziny. Mimo to chętnie poświęcają dla dobra braci mnóstwo swojego czasu.
Inny członek Regionalnego Komitetu Budowlanego, Jakob Rautenbach, wyjaśnia, że bracia z komitetów zwykle pracują na miejscu budowy przez cały okres jej trwania. Ponadto wcześniej biorą udział w pracach związanych z planowaniem. Z entuzjazmem opisuje ducha radosnej współpracy cechującego ochotników. Koszty podróży, nieraz dość wysokie, pokrywają z własnej kieszeni.
Jak mówi Jakob, wielu innych braci ochoczo poświęca swój czas i środki na budowanie Sal Królestwa. Oto przykład: „Dwie rodzone siostry prowadzące firmę transportową podjęły się przewożenia naszego 13-metrowego kontenera ze sprzętem na budowy w całym kraju i za granicą. Robią tak od 1993 roku. Nazbierałoby się na bardzo hojny datek! Wiele współpracujących z nami firm, widząc naszą pracę, ofiaruje datki na budowę lub udziela nam rabatów”.
Dzięki dobremu planowi i zorganizowaniu poszczególnych brygad braciom często udaje się postawić Salę w ciągu trzech dni. Zyskali tym sobie szacunek wielu obserwatorów. Pod koniec pierwszego dnia pewnej budowy dwaj mężczyźni, którzy spędzili sporo czasu w pobliskiej piwiarni, podeszli do braci. Zmieszani wyjaśnili, że zwykle w drodze do domu przechodzili przez pustą działkę, a teraz stoi tu jakaś sala. Zapytali o drogę, bo byli przekonani, że zabłądzili.
DUCH OFIARNOŚCI
Zmiany polityczne z początku lat dziewięćdziesiątych nie przyniosły pokoju i stabilności. Wręcz przeciwnie, niezwykle nasiliła się przemoc. Sytuacja była bardzo trudna, a ludzie podawali różne przyczyny wzrostu przemocy — najczęściej wymieniano rywalizację między ugrupowaniami politycznymi i niezadowolenie z warunków ekonomicznych.
Mimo to program budowy Sal Królestwa kontynuowano. Ochotnicy należący do różnych ras wjeżdżali do czarnych dzielnic pod eskortą miejscowych braci. Niektórych atakowały rozgniewane tłumy. W roku 1993, gdy budowano Salę Królestwa w Soweto, rozjuszony tłum zaczął obrzucać kamieniami trzech białych braci wiozących materiały budowlane. Wybito wszystkie szyby w samochodzie, a bracia odnieśli rany. Zdołali jednak przejechać i dotrzeć na miejsce. Tamtejsi bracia odwieźli ich do szpitala bezpieczniejszą trasą.
Nie opóźniło to prac. Podjęto niezbędne środki ostrożności i w następny weekend na budowie stawiło się setki braci z różnych ras. Miejscowi pionierzy głosili na ulicach wokoło Sali. W razie zauważenia czegoś niepokojącego mieli ostrzegać pracujących. Kilka dni później poranieni bracia wydobrzeli na tyle, że mogli wrócić do pracy.
Zbory bardzo sobie cenią niestrudzone wysiłki i ofiarność ochotników pracujących przy wznoszeniu Sal Królestwa. Elaine i Fanie Smitowie w ciągu 15 lat pomogli w ten sposób 46 zborom, nieraz odbywając na własny koszt dalekie podróże.
Bracia z pewnego zboru w prowincji KwaZulu-Natal napisali do Regionalnego Komitetu Budowlanego: „Gotowi byliście zrezygnować ze snu, z miłego towarzystwa swoich rodzin, z odpoczynku — i z wielu innych rzeczy — by tu przyjechać i zbudować nam Salę. Wiemy też, że poświęciliście sporo pieniędzy, by ta budowa się zakończyła. Oby Jehowa pamiętał o Was ‚ku dobremu’ (Nehemiasza 13:31)”.
Gdy zbór ma własną Salę Królestwa, wywiera to pozytywny wpływ na mieszkańców danej okolicy. Oto typowe sprawozdanie z jednego ze zborów: „Wzrost frekwencji na zebraniach po zbudowaniu Sali Królestwa był tak znaczny, że wykład i studium Strażnicy muszą się odbywać w dwóch turach. Wkrótce trzeba będzie utworzyć nowy zbór”.
Małe wiejskie zbory miewają trudności ze zdobyciem środków na budowę Sali. Ale wiele z nich znajduje różne sposoby na zebranie odpowiednich funduszy. W pewnym zborze bracia sprzedali świnie. Gdy to nie wystarczyło, sprzedali wołu i konia. Potem spieniężyli 15 owiec, następnego wołu i następnego konia. Jedna siostra kupiła całą farbę, inna wykładzinę, a jeszcze inna zapłaciła za zasłony. Na koniec sprzedano kolejnego wołu i pięć owiec, by zapłacić za krzesła.
Po oddaniu do użytku Sali Królestwa bracia z pewnego zboru w prowincji Gauteng napisali: „Przez pierwsze dwa tygodnie od zakończenia budowy zawsze po służbie polowej chodziliśmy podziwiać Salę. Po prostu nie mogliśmy wrócić ze służby do domu bez rzucenia okiem na naszą Salę Królestwa”.
SPOSTRZEŻENIA OSÓB POSTRONNYCH
Sąsiedzi często zauważają wysiłki Świadków Jehowy wkładane w budowę odpowiednich miejsc wielbienia. Zbór w Umlazi (prowincja KwaZulu-Natal) otrzymał list, w którym można było przeczytać: „Stowarzyszenie Piękny Durban wyraża wdzięczność za Państwa wkład w utrzymanie czystości w okolicy i zachęca do nieustawania w tych wysiłkach. Dzięki Państwa pilności miejsce to nabrało uroku. Celem naszego stowarzyszenia jest walka z zaśmiecaniem oraz dbanie o czystość środowiska. Jesteśmy przekonani, że czystość służy zdrowiu mieszkańców. Z tego względu pragniemy pochwalić obywateli, którzy utrzymują należyty porządek. Dziękujemy Państwu za dawanie dobrego przykładu. Zachęcamy do dalszego dbania o czystość Umlazi”.
Z innego zboru nadeszła następująca informacja: „Kiedy pewien znany rabuś włamał się do naszej nowej Sali Królestwa, zaatakowali go ludzie mieszkający po sąsiedzku. Powiedzieli, że zdewastował ‚ich kościół’, ponieważ jest to jedyny budynek religijny w tej okolicy. Pobili włamywacza, a później przekazali go policji”.
BUDOWANIE SAL W INNYCH KRAJACH AFRYKI
W roku 1999 organizacja Jehowy wdrożyła program budowy Sal Królestwa w uboższych krajach. W Biurze Oddziału w RPA utworzono Regionalne Biuro do spraw Sal Królestwa, nadzorujące realizację tego programu w wielu krajach afrykańskich. Do każdego miejscowego biura oddziału wysłano z RPA przedstawiciela mającego pomóc w założeniu Działu Budowy Sal Królestwa. Dział ten jest odpowiedzialny za zakup terenów pod budowy oraz organizowanie brygad budowlanych. Przybyli też słudzy międzynarodowi, którzy pomagają w pracach i szkolą miejscowych braci.
Południowoafrykańskie Regionalne Biuro do spraw Sal Królestwa utworzyło w Afryce 25 Działów Budowy Sal Królestwa, nadzorujących wznoszenie tych obiektów w 37 krajach. W ramach tego programu od listopada 1999 roku wybudowano 7207 Sal. W połowie roku 2006 ustalono, że w krajach tych potrzeba jeszcze zbudować 3305 Sal Królestwa.
SKUTKI ZMIAN POLITYCZNYCH
Rosnące niezadowolenie z rasistowskiej polityki poprzedniego rządu doprowadziło do eskalacji przemocy, w wyniku czego ucierpieli także Świadkowie Jehowy. W rejonach zamieszkanych przez ludność murzyńską dochodziło do zaciętych walk, które pociągnęły za sobą mnóstwo ofiar śmiertelnych. Najczęściej jednak bracia przejawiali ostrożność i dalej wiernie służyli Jehowie w tym niełatwym okresie. Pewnego razu w środku nocy do domu, w którym spała rodzina braci, wrzucono bombę zapalającą. Wszyscy zdołali uciec, a ojciec napisał potem do Biura Oddziału: „Moja rodzina i ja mamy teraz silniejszą wiarę. Straciliśmy całe mienie, ale zbliżyliśmy się do Jehowy i Jego ludu. Bracia pomogli nam pod względem materialnym. Wyczekujemy końca tego systemu rzeczy i dziękujemy Jehowie za nasz duchowy raj”.
Dnia 10 maja 1994 roku został zaprzysiężony pierwszy czarny prezydent RPA, Nelson Mandela. Był on zarazem pierwszym szefem państwa wyłonionym w demokratycznych wyborach, w których mogli wziąć udział czarni obywatele. Panował nastrój euforii i nacjonalizmu. Dla wielu naszych braci oznaczało to trudności nowego rodzaju.
Niestety, niektórzy słudzy Jehowy naruszyli zasadę chrześcijańskiej neutralności, ale większość zachowała właściwą postawę. Sporo tych, którzy poszli na kompromis, zrozumiało swój błąd, okazało szczerą skruchę i odpowiednio zareagowało na biblijne zachęty.
WZROST W SERCACH
Program budowy Sal Królestwa z pewnością jest dowodem błogosławieństwa Jehowy, ale jeszcze wspanialszy wzrost następuje w sercach ludzi (2 Kor. 3:3). Prawda przyciąga ludzi z różnych środowisk. Oto kilka przykładów.
Ralson Mulaudzi został w 1986 roku aresztowany za morderstwo i skazany na śmierć. W jednej z naszych broszur znalazł adres Biura Oddziału i napisał list z prośbą o pomoc w poznaniu Biblii. Les Lee, pionier specjalny, uzyskał pozwolenie na odwiedzenie go i założył z nim studium biblijne. Ralson wkrótce zaczął rozmawiać o tym, czego się dowiedział, ze współwięźniami i strażnikami. W kwietniu 1990 roku został ochrzczony w więzieniu. Regularnie odwiedzają go członkowie miejscowego zboru. Przez godzinę dziennie Ralson może przebywać poza swoją celą. Głosi wtedy innym osadzonym. Pomógł trzem osobom zostać ochrzczonymi Świadkami, a obecnie prowadzi dwa studia. Wyrok śmierci zamieniono mu na karę dożywotniego więzienia z możliwością ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie.
Inne osoby, które Jehowa przyciągnął do siebie, wywodzą się z odmiennych środowisk. Queenie Roussouw chodziła na zebrania studium książki i poprosiła nadzorcę grupy, by odwiedził jej 18-letniego syna, który przygotowywał się do lekcji religii. Brat przeprowadził z nim ciekawą rozmowę, po której ten młodzieniec zaczął przychodzić z matką na zebrania. Potem poprosiła ona, by brat odwiedził jej męża, Janniego, który był starszym w Holenderskim Kościele Reformowanym i przewodniczącym rady parafialnej. Miał on do brata kilka pytań. Brat z nim porozmawiał i założył studium biblijne.
Akurat był to tydzień zgromadzenia okręgowego, więc brat zaprosił na nie Queenie. Ku jego zaskoczeniu przyszedł również Jannie i był obecny przez wszystkie cztery dni. Program zgromadzenia i miłość widoczna wśród Świadków zrobiły na nim duże wrażenie. Do studium przyłączył się także ich 18-letni syn oraz najstarszy syn, będący diakonem w kościele.
Wszyscy wystąpili z kościoła i od razu zaczęli uczęszczać na zebrania. Przyszli też na zbiórkę do służby polowej. Brat wyjaśnił Janniemu, że nie może wyruszać ze Świadkami do służby kaznodziejskiej, ponieważ nie jest jeszcze nieochrzczonym głosicielem. Mężczyzna ze łzami w oczach powiedział, że nie może milczeć, gdy w końcu znalazł prawdę, której szukał przez całe życie.
Państwo Roussouw mieli również 22-letniego syna, który był studentem trzeciego roku teologii. Jannie napisał do niego i poprosił o powrót do domu, bo miał zamiar przestać płacić za te studia. Trzeciego dnia po powrocie syna Jannie i trzech jego synów pracowali razem ze zborem na terenie Betel w Krugersdorpie. Syn, który studiował teologię, był pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczył w Betel, więc także zgodził się na studium Biblii. Po jakimś czasie powiedział, że w trakcie studium z braćmi w ciągu miesiąca nauczył się więcej niż w ciągu dwóch i pół roku na uniwersytecie.
Wszyscy członkowie tej rodziny zostali ochrzczeni. Ojciec jest obecnie starszym, a niektórzy synowie są starszymi lub sługami pomocniczymi. Jedna z córek pełni stałą służbę pionierską.
„WYDŁUŻ SWE LINKI NAMIOTOWE”
Chociaż w trakcie budowy zadbano o to, żeby w Betel było wystarczająco miejsca, zaledwie 12 lat po jej zakończeniu konieczna stała się znaczna rozbudowa kompleksu w Krugersdorpie (Izaj. 54:2). W tym okresie w RPA i krajach, nad którymi nadzór sprawuje południowoafrykańskie Biuro Oddziału, nastąpił 62-procentowy wzrost liczby głosicieli. Wybudowano więc dodatkowy magazyn i trzy nowe budynki mieszkalne. Powiększono także pralnię i budynek biurowy; powstała też druga jadalnia. Dnia 23 października 1999 roku nowe obiekty poświęcono Jehowie. Okolicznościowe przemówienie wygłosił Daniel Sydlik z Ciała Kierowniczego.
Ostatnio drukarnię powiększono o 8000 metrów kwadratowych, aby można było w niej zainstalować nową maszynę drukarską Lithoman firmy MAN Roland. Biuro Oddziału otrzymało także urządzenia do automatycznego przycinania, liczenia i pakowania czasopism. Z oddziału niemieckiego przysłano linię introligatorską, dzięki czemu Betel w RPA produkuje książki i Biblie w miękkich okładkach dla całej Afryki subsaharyjskiej.
ODPOWIEDNIE OBIEKTY NA ZGROMADZENIA
Zaplanowano również wybudowanie bardzo potrzebnych Sal Zgromadzeń. Pierwszy taki obiekt oddano do użytku w 1982 roku w Eikenhof, na południe od Johannesburga. Kolejną Salę Zgromadzeń zbudowano w 1996 roku w Bellville (dzielnica Kapsztadu), a podczas jej otwarcia okolicznościowe przemówienie wygłosił Milton Henschel. W roku 2001 powstała jeszcze jedna taka Sala — w miejscowości Midrand, między Pretorią a Johannesburgiem.
Okoliczni mieszkańcy początkowo sprzeciwiali się budowie w Midrand, ale gdy bliżej poznali braci i przyjrzeli się ich pracy, zmienili zdanie. Jeden sąsiad przez ponad rok co dwa tygodnie przywoził w darze skrzynki pełne owoców i warzyw. Niektóre firmy złożyły datki na rzecz budowy. Pewne przedsiębiorstwo bezpłatnie dostarczyło kompost do ogrodu. Jeszcze inne ofiarowało braciom czek na sumę 10 000 randów (około 1200 euro). Oczywiście bracia również szczodrze wspierali budowę tej Sali Zgromadzeń.
Jest to piękny, pomysłowo zaprojektowany obiekt. Guy Pierce, członek Ciała Kierowniczego, który wygłosił przemówienie z okazji oddania do użytku tej Sali, wskazał jednak na to, co stanowi prawdziwe jej piękno — będziemy z niej korzystać ku chwale naszego Wspaniałego Boga, Jehowy (1 Król. 8:27).
LUDZKIE PRAWA ICH NIE ROZDZIELIŁY
Przez długie lata trudno było znaleźć odpowiedni obiekt na zgromadzenia w okolicach zamieszkanych przez ludność czarnoskórą. W prowincji Limpopo bracia mieszkali w tak zwanym rezerwacie, do którego biali nie mieli wtedy wstępu. Nadzorca okręgu Corrie Seegers nie otrzymał pozwolenia na wjazd na ten obszar i dlatego nie mógł wyszukać odpowiedniego miejsca na zgromadzenie.
Brat Seegers porozmawiał z człowiekiem, którego farma graniczyła z rezerwatem, ale ten nie chciał, by zgromadzenie odbyło się na jego ziemi. Pozwolił jednak bratu Seegersowi zaparkować tam przyczepę kempingową. W końcu bracia skorzystali ze zgromadzenia na polanie na terenie rezerwatu. Polana ta graniczyła z farmą, oddzielał ją tylko płot z drutu kolczastego. Brat Seegers postawił swoją przyczepę na ziemi farmera tuż przy płocie i wygłaszał z niej przemówienia — nie złamał więc prawa, a bracia po drugiej stronie mogli wysłuchać programu zgromadzenia.
ZMIANA PRZYNOSI KORZYŚCI
Ciało Kierownicze postanowiło, że od roku 2000 wszystkie zbory w RPA będą nieodpłatnie udostępniać literaturę ludziom okazującym szczere zainteresowanie. Głosiciele mieli jedynie zachęcać poszczególne osoby do składania niewielkich datków na naszą ogólnoświatową działalność ewangelizacyjną.
Ze zmiany tej odnieśli pożytek nie tylko ludzie spotykani w służbie, lecz także sami bracia. Wcześniej niektórych nie było stać na zapłacenie za publikacje używane na studium Strażnicy i zborowym studium książki. W wielu 100-osobowych zborach tylko co dziesiąty głosiciel miał własną Strażnicę. Teraz każdy mógł otrzymać osobisty egzemplarz.
W ostatnich latach ciągle przybywa pracy Działowi Wysyłkowemu. W maju 2002 roku do innych krajów afrykańskich wysłano 432 tony przesyłek, głównie literatury biblijnej.
Z południowoafrykańskiego Biura Oddziału rozsyłana jest literatura w różnych językach do Malawi, Mozambiku, Zambii i Zimbabwe. Publikacje zamówione przez poszczególne zbory są pakowane na ciężarówki tak, by po dostarczeniu do odpowiedniego Biura Oddziału można je było łatwo przeładować na następne ciężarówki i dostarczyć do punktów odbioru.
Odkąd wprowadzono w życie postanowienie o dobrowolnych datkach, zapotrzebowanie na literaturę znacznie wzrosło. Produkcja czasopism w RPA podskoczyła z miliona do 4 400 000 egzemplarzy miesięcznie. Zamówienia na literaturę osiągnęły poziom 3800 ton rocznie, podczas gdy jeszcze w 1999 roku wynosiły 200 ton.
Do sąsiednich krajów wysyłane są także materiały budowlane. Poza tym Biuro Oddziału w RPA organizowało akcje niesienia pomocy braciom znajdującym się w potrzebie. Takiego wsparcia często udzielano malawijskim współwyznawcom, którzy na skutek prześladowań musieli opuścić domy i zamieszkać w obozach. Gdy w 1990 roku Angolę nawiedziła katastrofalna susza, dostarczono tam artykuły pierwszej potrzeby. Również długotrwała wojna domowa wpędziła wielu angolskich braci w ubóstwo, toteż wielokrotnie wysłano im transporty żywności i ubrań. W roku 2000 pomocy udzielono braciom w Mozambiku, którzy ucierpieli wskutek ogromnej powodzi. A braciom w Zimbabwe, którym dała się we znaki susza z przełomu lat 2002 i 2003, przekazano ponad 800 ton kukurydzy.
POSTĘPY W TŁUMACZENIU LITERATURY
W południowoafrykańskim Biurze Oddziału funkcjonuje duży Dział Tłumaczeń. Kilka lat temu powiększono go, by zaspokoić rosnące potrzeby związane z tłumaczeniem Biblii. Obecnie przekładem literatury na 13 języków zajmuje się 102 tłumaczy.
Pismo Święte w Przekładzie Nowego Świata jest już dostępne w siedmiu miejscowych językach. O wydaniu w języku tswana pewien brat powiedział: „Łatwo się je czyta, jest przyjemne i dla oka, i dla ucha. Chciałbym podziękować Jehowie i organizacji kierowanej Jego świętym duchem za to, jak jesteśmy karmieni pod względem duchowym”.
Tłumaczom bardzo pomaga nowoczesna technika. Kiedy bracia w RPA pracowali nad oprogramowaniem przydatnym dla tłumaczy, w Brooklynie utworzono dział mający zajmować się tym samym zadaniem. Istniejące programy w końcu skompilowano i tak powstał „Watchtower Translation System”. Do jego powstania w dużej mierze przyczynili się programiści z RPA.
Celem nie było stworzenie programów komputerowych, które by całkowicie zastąpiły tłumaczy, do czego z dość skromnymi rezultatami zmierzają firmy świeckie. Skupiono się raczej na dostarczeniu tłumaczom pomocnych narzędzi. Na przykład udostępniono im Biblie w wersji elektronicznej. Tłumacze mogą także tworzyć swoje własne elektroniczne słowniki. Przydaje się to zwłaszcza w językach, w których brakuje gotowych słowników.
SIANIE WSRÓD NIESŁYSZĄCYCH
Głosiciele starają się dotrzeć z orędziem Królestwa do wszystkich ludzi. Komunikowanie się z osobami niesłyszącymi stanowiło nie lada wyzwanie, ale przyniosło pozytywne efekty. W latach sześćdziesiątych June Carikas zapoczątkowała studium biblijne z pewną niesłyszącą kobietą. Pani ta oraz jej mąż, również niesłyszący, zrobili postępy i zostali ochrzczeni.
Od tamtego czasu prawdę przyjmowało coraz więcej niesłyszących, a w całym kraju zaczęły powstawać grupy złożone z takich osób. Bracia przyzwyczaili się, że na zgromadzeniach pewna liczba obecnych korzysta z programu w języku migowym. Wzruszający jest widok tych braci, jak „śpiewają” pieśni za pomocą gestów i „klaszczą” razem z pozostałymi, poruszając dłońmi w powietrzu.
Pierwsza grupa niesłyszących głosicieli powstała w zborze Brixton w Johannesburgu. Jej nadzorcą był mąż June, George. Braciom, którzy chcieli wspierać tę grupę i nauczyć się języka migowego, a było wśród nich paru betelczyków, zapewniono odpowiednie szkolenie. Obecnie na terenie, którym opiekuje się południowoafrykańskie Biuro Oddziału, jest jeden zbór i pięć grup języka migowego.
DZIEŁO KRÓLESTWA W INNYCH KRAJACH
Biuro Oddziału w RPA nadzoruje działalność ewangelizacyjną także w pięciu innych krajach. Oto krótkie sprawozdanie z postępów dzieła Królestwa na tych terenach.
Namibia
Kraj ten rozciąga się od Oceanu Atlantyckiego do zachodniej granicy Botswany. Po I wojnie światowej stanowił mandat Ligi Narodów powierzony Związkowi Południowej Afryki. W roku 1990, po latach niepokoju i przelewu krwi, Namibia w końcu uzyskała niepodległość. Jej terytorium to w większości jałowa i słabo zaludniona ziemia, ale można tu też znaleźć miejsca o niezwykłym uroku, z bogatą fauną i florą. Pustynia Namib przyciąga licznych turystów, którzy często są zaskoczeni, jak wiele różnorodnych roślin potrafi przetrwać w tak ekstremalnych warunkach. Oprócz atrakcyjnych krajobrazów skarbem Namibii są jej mieszkańcy, mówiący dziewięcioma językami.
Pierwsze próby krzewienia orędzia Królestwa w Namibii podjęto w roku 1928. Wtedy to południowoafrykańskie Biuro Oddziału wysłało sporą ilość publikacji biblijnych ludziom, do których nie można było dotrzeć osobiście. W tym czasie w niezwykłych okolicznościach poznał prawdę pierwszy oddany Bogu chrześcijanin z Namibii. Bernhard Baade kupował jajka owinięte w kartki wyrwane z naszych publikacji. Z zainteresowaniem czytał te strony, nie wiedząc, skąd one pochodzą. W końcu natknął się na ostatnią stronę, zawierającą adres Biura Oddziału w Niemczech. Poprosił listownie o więcej literatury. Nadzorca obwodu, który później odwiedzał zbór Bernharda, powiedział, że do końca życia był on w każdym miesiącu aktywnym głosicielem.
W roku 1929 do stolicy Namibii, Windhuku, została wysłana pionierka Lenie Theron. Głosiła we wszystkich głównych miastach Namibii, podróżując pociągiem i wozem pocztowym. W ciągu czterech miesięcy rozpowszechniła 6388 książek i broszur w językach: afrikaans, angielskim i niemieckim. Chociaż w kraju tym głosili okresowo różni pionierzy, żaden z nich nie pozostał na dłużej, by podtrzymywać zainteresowanie. Zmieniło się to dopiero w roku 1950, gdy przybyli pierwsi misjonarze, między innymi Gus Eriksson, Fred Hayhurst i George Koett. Ci trzej bracia aż do swej śmierci wiernie służyli na tutejszym terenie.
W roku 1953 w Namibii działało już ośmiu misjonarzy, w tym Dick Waldron i jego żona Coralie.e Zmagali się z zaciekłym sprzeciwem kleru chrześcijaństwa oraz miejscowych władz. Waldronowie pragnęli się dzielić orędziem biblijnym z ludnością tubylczą, musieliby jednak uzyskać przedtem od władz zgodę na wstęp do okolic zamieszkanych przez czarnych. Dick składał odpowiednie podania, lecz zawsze spotykał się z odmową.
Po narodzinach córki w 1955 roku Waldronowie musieli przerwać służbę misjonarską, ale Dick jeszcze przez jakiś czas był pionierem. W 1960 roku otrzymał wreszcie pozwolenie na wstęp do murzyńskiego miasteczka Katutura. Jak wspomina, „zainteresowanie było ogromne”. Wkrótce kilkoro mieszkańców tej miejscowości uczęszczało już na zebrania. Obecnie, z górą pół wieku później, Dick i Coralie dalej wiernie usługują w Namibii. Walnie się przyczynili do rozwoju dzieła Królestwa w tym kraju.
Zanoszenie prawd biblijnych przedstawicielom różnych grup etnicznych w Namibii nie było łatwe. W miejscowych językach — takich jak herero, kwangali i ndonga — nie było żadnej literatury biblijnej. Początkowo kilka traktatów i broszur przetłumaczyli pod nadzorem Świadków wykształceni Namibijczycy, z którymi prowadzono studia biblijne. Esther Bornman, będąca wówczas pionierką specjalną, nauczyła się dwóch miejscowych języków, między innymi kwanyama. Razem z Ainą Nekwaya, siostrą znającą ndonga, tłumaczyły Strażnicę — część artykułów ukazywała się w języku kwanyama, a część w ndonga. Oba są używane i rozumiane przez większość ludzi zamieszkujących terytorium plemienia Owambo.
W roku 1990 otwarto w Windhuku dobrze wyposażone biuro tłumaczeń. Zaproszono dodatkowych tłumaczy i teraz oprócz wspomnianych już języków literaturę przekłada się też na herero, kwangali, khoekhoegowab oraz mbukushu. Nadzór nad tą placówką sprawują André Bornman i Stephen Jansen.
Namibia jest jednym z największych na świecie producentów diamentów. Nawiązywał do tego artykuł w Strażnicy z 15 lipca 1999 roku zatytułowany „Żywe klejnoty w Namibii!” Szczere osoby przyrównano w nim do „żywych klejnotów” i zauważono, że choć już wykonano piękną pracę, prawda nie trafiła jeszcze do wszystkich części kraju. Na zakończenie wystosowano zaproszenie: „Czy możesz usługiwać tam, gdzie potrzeba więcej gorliwych zwiastunów Królestwa? Jeśli tak, to przepraw się do Namibii i pomóż nam odszukiwać i szlifować kolejne duchowe klejnoty”.
Odzew przeszedł wszelkie oczekiwania. Zgłosiło się 130 braci z różnych stron świata — między innymi z Australii, Niemiec, Japonii, a także z Ameryki Południowej. W rezultacie do Namibii przyjechało na własny koszt 83 Świadków, z których 18 pozostało tu na dobre. Szesnaścioro było pionierami stałymi, a niektórzy zaczęli potem usługiwać jako pionierzy specjalni. Duch przejawiany przez tych ochotników udzielił się innym. Biuro Oddziału po dziś dzień otrzymuje listy z pytaniami dotyczącymi zaproszenia wystosowanego na łamach wspomnianej Strażnicy. Ellen i William Heindelowie od 1989 roku usługują jako misjonarze w północnej Namibii. Musieli się nauczyć języka ndonga, którym posługuje się plemię Owambo. Ich wytrwałość i pracowitość na tym niezwykłym terenie przyniosła piękne owoce. William mówi: „Obserwowaliśmy, jak chłopcy, z których część to nasi dawni zainteresowani, wyrastają na duchowo usposobionych mężczyzn. Niektórzy są teraz starszymi i sługami pomocniczymi. Serca rozpiera nam duma, gdy widzimy, jak wygłaszają przemówienia na zgromadzeniach”.
W ostatnich latach do Namibii wysłano pewną liczbę absolwentów Kursu Usługiwania. Udało im się wiele osiągnąć, jeśli chodzi o podtrzymywanie zainteresowania napotykanego w służbie oraz usługiwanie w zborach. W roku 2006 w Namibii było 1264 głosicieli, co w porównaniu z poprzednim rokiem stanowiło trzyprocentowy wzrost.
Lesoto
Ten niewielki kraj, zamieszkany przez 2,4 miliona ludzi, jest ze wszystkich stron otoczony przez Republikę Południowej Afryki. Leży w Górach Smoczych, które wytrawnym wspinaczom dostarczają niezapomnianych wrażeń.
Pomimo panującego tu na ogół spokoju kraj ten nie uniknął politycznych zawirowań. W roku 1998 niezadowolenie z wyników wyborów doprowadziło do walk między wojskiem a policją w stołecznym Maseru. Veijo Kuismin i jego żona Sirpa pracowali tam wówczas jako misjonarze. Brat Veijo wspomina: „Na szczęście niewielu braci ucierpiało w czasie tych walk i szybko zorganizowaliśmy pomoc dla tych, którzy zostali bez jedzenia i zapasów paliwa. Umocniło to więzy jedności w zborze, a w całym kraju więcej osób zaczęło przychodzić na zebrania”.
Podstawę gospodarki Lesoto stanowi rolnictwo. Z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej wielu mężczyzn wyjeżdża do pracy w kopalniach w RPA. Chociaż Lesoto jest biednym krajem, w tym położonym w górach królestwie można znaleźć cenne skarby duchowe i sporo jego mieszkańców pozytywnie reaguje na prawdę biblijną. W roku 2006 było tu 3101 głosicieli Królestwa, co oznacza dwuprocentowy wzrost w stosunku do poprzedniego roku. W Maseru działają obecnie trzy małżeństwa misjonarzy — Hüttingerowie, Nygrenowie i Parisowie.
Abel Modiba w latach 1974-1978 usługiwał w Lesoto jako nadzorca obwodu. Obecnie wraz z żoną Rebeccą pracuje w południowoafrykańskim Betel. Z właściwym sobie spokojem dzieli się wrażeniami ze służby w Lesoto: „W rejonach wiejskich praktycznie nie było żadnych dróg. Musiałem iść pieszo, nieraz nawet siedem godzin, by dotrzeć do jakiejś oddalonej grupy głosicieli. Bracia często użyczali swych koni — na jednym jechałem, a drugi dźwigał mój bagaż. Czasami woziliśmy też rzutnik i 12-woltowy akumulator. Jeśli rzeka była wezbrana, czekaliśmy kilka dni, aż woda opadnie. W niektórych wioskach wódz zwoływał na wykład publiczny wszystkich mieszkańców.
„Niejednej osobie dotarcie na zebrania zabierało kilka godzin, więc często się zdarzało, że w czasie wizyty nadzorcy obwodu tacy bracia nocowali u współwyznawców mieszkających bliżej Sali Królestwa. Były to niezapomniane chwile — wieczorami bracia zbierali się, by opowiadać sobie doświadczenia i śpiewać pieśni Królestwa. Następnego dnia wyruszali do służby polowej”.
Birgitta i Per-Ola Nygrenowie są misjonarzami w Maseru od roku 1993. Birgitta opowiada przeżycie ukazujące, jaką wartość mają nasze czasopisma: „W 1997 roku zapoczątkowałam studium z kobietą o imieniu Mapalesa. Szybko zaczęła uczęszczać na zebrania. Niestety, nie zawsze była w domu, gdy przychodziliśmy na studium, i często się przed nami chowała. Studium zostało przerwane, ale regularnie dostarczałam jej czasopisma. Po latach pojawiła się na zebraniu. Wyjaśniła, że przeczytała artykuł w Strażnicy o panowaniu nad gniewem. Zrozumiała, że jest to odpowiedź Jehowy na jej problem, ponieważ ciągle się kłóciła z krewnymi. Wznowiłyśmy studium i od tego czasu Mapalesa nie opuściła już żadnego zebrania. Zaczęła też uczestniczyć w służbie polowej”.
Przez wiele lat braciom w Lesoto za Sale Królestwa służyły najróżniejsze miejsca. Jednak ostatnio południowoafrykańskie Biuro Oddziału pomaga zborom w tym kraju w finansowaniu budowy odpowiednich obiektów.
W miejscowości Mokhotlong, położonej na wysokości około 3000 metrów nad poziomem morza, znajduje się najwyżej usytuowana Sala Królestwa w Afryce. W jej budowie pomagali ochotnicy z tak dalekich stron, jak Australia i USA. Bracia z prowincji KwaZulu-Natal w RPA zapewnili wsparcie finansowe i udostępnili pojazdy potrzebne do transportu materiałów i sprzętu budowlanego. Ochotnicy, którzy przyjechali na tę budowę, zostali zakwaterowani w bardzo skromnych warunkach. Sami musieli przywieźć materace i sprzęt kuchenny. Budowa trwała 10 dni. Miejscowy brat urodzony w 1910 roku przychodził każdego dnia na plac budowy, by obserwować postępy robót. Na Salę czekał od momentu poznania prawdy w latach dwudziestych i niezmiernie się cieszył, widząc, jak powstaje „jego” Sala Królestwa.
W roku 2002 Lesoto nawiedziła klęska głodu. Świadkom mieszkającym w rejonach dotkniętych klęską dostarczono kukurydzę i inne niezbędne artykuły. W pewnym liście z podziękowaniami można było przeczytać: „Kiedy do mojego domu przyszli bracia z kukurydzą, wprost osłupiałem. Skąd wiedzieli, czego potrzebowałem? Dziękuję Jehowie za pomoc, o której nawet nie marzyłem. Wzmocniło to moją wiarę w Jehowę Boga i Jego organizację i jestem zdecydowany służyć Mu z całej duszy”.
Botswana
Większą część powierzchni tego kraju zajmuje kotlina Kalahari. W Botswanie żyje ponad 1,7 miliona ludzi. Klimat jest na ogół gorący i suchy. Liczne parki i rezerwaty przyrody przyciągają turystów. Malownicza delta rzeki Kubango (Okawango) cieszy się wśród nich popularnością ze względu na panujący tu niezmącony spokój oraz bogactwo form życia. Tradycyjnym środkiem transportu w odnogach delty jest mokoro, miejscowy rodzaj czółna. Botswana jest stosunkowo bogatym krajem, co zawdzięcza głównie wydobyciu diamentów. Odkąd w roku 1967 w kotlinie Kalahari odkryto diamenty, Botswana dołączyła do największych na świecie eksporterów tego kamienia szlachetnego.
Orędzie o Królestwie Bożym dotarło do Botswany prawdopodobnie w roku 1929, gdy pewien brat głosił tu przez kilka miesięcy. W 1956 roku nadzorcą podróżującym w Botswanie został Joshua Thongoana.f Pamięta on, że w tamtym czasie literatura Świadków Jehowy była objęta zakazem.
Piękne owoce na tym żyznym terenie przyniosła praca gorliwych misjonarzy. Gwen i Blake Frisbee oraz Virginia i Tim Crouchowie usilnie starali się nauczyć języka tswana. Mieszkańcom północnej części kraju duchowej pomocy udzielają Sirpa i Veijo Kuisminowie.
Na południu Botswany wspaniałego ducha misjonarskiego okazują Carol i Hugh Cormicanowie. Hugh opowiada: „W naszym zborze jest dwunastoletni brat Eddie. Od najmłodszych lat pragnął nauczyć się czytać, by móc się zapisać do teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej i brać udział w służbie polowej. Gdy tylko spełnił wymagania stawiane nieochrzczonym głosicielom, zaczął spędzać w służbie sporo czasu i założył studium biblijne z kolegą z klasy. Od chrztu Eddie często jest pionierem pomocniczym”.
W Botswanie najwięcej zborów jest na wschodzie kraju — zwłaszcza w kwitnącej stolicy, Gaborone, lub w jej okolicach. Ta część kraju jest gęsto zaludniona. Reszta ludności mieszka w wioskach na zachodzie lub w kotlinie Kalahari, gdzie wciąż koczują buszmeńskie rodziny, utrzymujące się ze zbieractwa i polowania za pomocą łuków i strzał. Bracia starają się organizować specjalne kampanie głoszenia na oddalonych terenach, w czasie których przemierzają tysiące kilometrów, aby zanieść prawdy biblijne koczowniczym hodowcom bydła. Ludzie ci są bardzo zajęci uprawą poletek, budowaniem szałasów z dostępnych materiałów i ciągłym poszukiwaniem drewna na opał. Mają niewiele wolnego czasu. Jednakże gdy przybywa nieznajomy z pokrzepiającym orędziem biblijnym, chętnie zgadzają się na rozmowę i przysiadają pod gołym niebem na miękkim pustynnym piasku.
Stephen Robbins, jeden z sześciu okresowych pionierów specjalnych, zauważa: „Tutejsi mieszkańcy są ciągle w ruchu. Przekraczają granice, tak jak my przechodzimy przez ulicę. Marksa, naszego zainteresowanego, spotkaliśmy na promie podczas przepływania rzeki Okawango. Bardzo się ucieszyliśmy, słysząc, że wziął urlop w pracy, aby pojechać i podzielić się prawdami biblijnymi z przyjaciółmi i krewnymi. Cały swój wolny czas Marks spędza na działalności ewangelizacyjnej”.
Krzewienie dobrej nowiny w Botswanie przynosi piękne rezultaty. W roku 2006 działało w tym kraju 1497 głosicieli, o 6 procent więcej niż przed rokiem.
Suazi
To niewielkie królestwo zamieszkuje 1,1 miliona ludzi. Zajmują się oni głównie uprawą roli, a wielu mężczyzn wyjeżdża w poszukiwaniu pracy do RPA. Suazi to urokliwy kraj, mający kilka rezerwatów dzikiej zwierzyny. Jego mieszkańcy są usposobieni przyjaźnie i wciąż trzymają się wielu dawnych tradycji.
Nieżyjący już król Sobhuza II był przychylnie nastawiony do Świadków Jehowy i miał sporo naszej literatury. Każdego roku do swojej rezydencji zapraszał nie tylko duchownych różnych wyznań, lecz także jednego Świadka Jehowy i rozmawiał z nimi o Biblii. W roku 1956 zaproszony Świadek mówił o nauce o nieśmiertelności duszy oraz używaniu tytułów przez dostojników religijnych. Król zapytał wtedy duchownych, czy to, co usłyszał, jest prawdą. Ci nie byli w stanie dowieść, że brat jest w błędzie.
Nasi bracia musieli zająć zdecydowane stanowisko w sprawie zwyczajów żałobnych mających związek z kultem przodków. Gdzieniegdzie wodzowie plemienni wypędzali Świadków Jehowy z ich domów za odmowę praktykowania tradycyjnych obrzędów żałobnych. Ale ich duchowi bracia z innych części kraju zawsze otaczali opieką tych wygnańców. Sąd Najwyższy wydał jednak w tej sprawie orzeczenie na korzyść Świadków Jehowy i zarządził, że mogą powrócić do swych domów i na swoje ziemie.
Dawne i James Hockettowie są misjonarzami w stolicy Suazi, Mbabane. James skończył Szkołę Gilead w roku 1971, a Dawne rok wcześniej. Aby pokazać, jak misjonarze przystosowują się do różnych obyczajów, James opowiada następujące przeżycie: „Gdy opracowywaliśmy pewien nieprzydzielony teren, miejscowy wódz poprosił mnie o wygłoszenie wykładu publicznego. Zwołał wszystkich ludzi. Siedzieliśmy na placu jakiejś budowy, a wokół leżały pustaki. Ziemia była rozmokła, więc upatrzyłem sobie pustak, na którym usiadłem razem z Dawne. Jedna z suazyjskich sióstr podeszła do mojej żony i poprosiła, by usiadła obok niej. Dawne odpowiedziała, że dobrze jej się siedzi w tym miejscu, ale siostra bardzo nalegała. Potem wyjaśniono nam, że na wsi panuje zwyczaj, iż jeśli mężczyźni siedzą na ziemi, kobieta nie może siedzieć wyżej od nich”.
James i Dawne odwiedzili kiedyś szkołę, by porozmawiać z nauczycielką, która wcześniej okazała zainteresowanie. Ta jednak posłała ucznia z wiadomością, że nie jest to najdogodniejsza pora na rozmowę. Misjonarze postanowili więc porozmawiać z tym chłopcem. Miał na imię Patrick. Zapytali go, czy wie, po co przyszli, i po krótkiej rozmowie wręczyli mu książkę Młodzi ludzie pytają — praktyczne odpowiedzi, a następnie zapoczątkowali z nim studium biblijne. Patrick był sierotą i mieszkał w pokoju dobudowanym do domu jego stryja. Sam musiał o siebie zadbać, sam przygotowywał sobie posiłki i pracował dorywczo, żeby opłacić czesne w szkole. Zrobił piękne postępy, został ochrzczony, a teraz jest starszym w zborze.
Od początku działalności ewangelizacyjnej w latach trzydziestych minionego stulecia osiągnięto w Suazi zachęcające rezultaty. W roku 2006 w głoszeniu dobrej nowiny o Królestwie Bożym uczestniczyły w tym kraju 2292 osoby, które prowadziły 2911 studiów biblijnych.
Wyspa Świętej Heleny
Ta mała wysepka położona na zachód od południowo-zachodniego wybrzeża Afryki ma 17 kilometrów długości i 10 kilometrów szerokości. Panuje tu przyjemny, łagodny klimat. Wyspę zamieszkuje około 4000 ludzi — potomków Europejczyków, Azjatów i Afrykanów. Mówią swoją własną odmianą angielskiego. Ponieważ nie ma tu lotniska, jedyne połączenie z resztą świata zapewniają statki kursujące do RPA i Anglii. Telewizję, przekazywaną przez satelitę, można oglądać dopiero od połowy lat dziewięćdziesiątych.
Dobra nowina po raz pierwszy dotarła na wyspę na początku lat trzydziestych XX wieku, kiedy to na krótko odwiedziło ją dwóch pionierów. Tom Scipio, policjant i diakon w Kościele baptystów, otrzymał od nich trochę literatury. O tym, czego się dowiedział, zaczął rozmawiać z innymi, a z ambony ogłosił, że nie ma Trójcy, ognia piekielnego ani duszy nieśmiertelnej. Z tego powodu on sam oraz wszyscy, którzy opowiedzieli się po stronie prawdy biblijnej, zostali poproszeni o opuszczenie kościoła. Wkrótce Tom i jeszcze kilka innych osób zaczęli uczestniczyć w służbie polowej, w której posługiwali się trzema gramofonami. Przemierzali wysepkę pieszo lub na osłach. Tom, będący ojcem sześciorga dzieci, wszczepił też miłość do prawdy swojej rodzinie.
W roku 1951 z Afryki Południowej został przysłany Jacobus van Staden, który miał zachęcać i wspierać tutejsze grono lojalnych Świadków. Uczył ich skuteczniejszego pełnienia służby i organizował regularne zebrania zborowe. George Scipio,g jeden z synów Toma, przypomina sobie, jakie kłopoty mieli z docieraniem na zebrania: „W całej naszej grupie były tylko dwa samochody. Teren jest tu skalisty i pagórkowaty, a w tamtych czasach istniało niewiele dobrych dróg. (...) Niektórzy pieszo wyruszali w drogę wczesnym rankiem. Zabierałem trzy osoby do mojego małego samochodu i kawałek je podwoziłem. One szły dalej same, a ja jechałem z powrotem, zabierałem następnych trzech pasażerów, podwoziłem ich jakiś odcinek i znowu wracałem. I tak kolejno docierali na zebranie”. Później George, choć był żonaty i miał czworo dzieci, przez 14 lat pełnił stałą służbę pionierską. Trzej jego synowie usługują jako starsi.
W latach dziewięćdziesiątych Wyspę Świętej Heleny kilkakrotnie odwiedzał nadzorca obwodu Jannie Muller razem z żoną Anelise. Jannie opowiada: „Głosiciel, z którym współpracujesz w służbie, bez trudu powie ci, kto mieszka w następnym domu i jak zareaguje. Gdy podczas naszej wizyty rozpowszechnialiśmy Wiadomości Królestwa zatytułowane ‚Czy wszyscy ludzie będą kiedyś wzajemnie się miłować?’, cała wyspa została opracowana w ciągu jednego dnia między godziną 8.30 a 15.00”.
Janniemu szczególnie utkwiły w pamięci przyjazdy i wyjazdy: „Kiedy statek przybijał do nabrzeża, witała nas większość braci. Dzień naszego odjazdu nazywali dniem łez — i rzeczywiście taki był, gdy machaliśmy wszystkim żegnającym nas w porcie”.
W roku 2006 w krzewieniu prawdy biblijnej na tej wyspie uczestniczyło 125 głosicieli. Na uroczystość Pamiątki przybyło 239 osób. Na jednego głosiciela przypada tu tylko 30 mieszkańców — najmniej na całym świecie.
WIDOKI NA PRZYSZŁOŚĆ
Republikę Południowej Afryki wciąż rozdzierają konflikty rasowe, ale Świadkowie Jehowy cieszą się wyjątkową „więzią jedności” (Kol. 3:14). Zauważają to nawet postronni obserwatorzy. W roku 1993 odbyły się tu zgromadzenia międzynarodowe, na które przyjechało wielu delegatów z dalekich krajów. Na lotnisko w Durbanie przybyło około 2000 miejscowych Świadków, aby witać delegatów ze Stanów Zjednoczonych i Japonii. Gdy ci się pojawiali, południowoafrykańscy bracia śpiewali pieśni. Wszyscy serdecznie się witali i obejmowali. Przyglądał się temu pewien wpływowy polityk. W rozmowie z braćmi powiedział: „Gdyby wśród nas panowała taka sama jedność, już dawno rozwiązalibyśmy nasze problemy”.
Niezapomnianym przeżyciem dla wszystkich obecnych były zgromadzenia międzynarodowe w roku 2003, przebiegające pod hasłem „Oddajcie chwałę Bogu”. W RPA oprócz kongresów międzynarodowych w największych miastach odbyło się też sporo mniejszych zgromadzeń okręgowych. Przyjechali dwaj członkowie Ciała Kierowniczego — Samuel Herd i David Splane — oraz delegaci z 18 państw. Niektórzy nosili tradycyjne stroje, co jeszcze bardziej podkreśliło międzynarodowy charakter tych kongresów. Liczba obecnych na wszystkich zgromadzeniach wyniosła ogółem 166 873, a ochrzczono 2472 osoby.
Janine, która uczestniczyła w kongresie międzynarodowym w Kapsztadzie, tak dziękowała za wydanie książki Ucz się od Wielkiego Nauczyciela: „Brak mi słów, by wyrazić wdzięczność za ten prezent. Książkę tę napisano tak, by dotarła do serc naszych dzieci. Jehowa wie, czego potrzebuje Jego lud, a Jezus, Głowa zboru, widzi, z czym się zmagamy w tym bezbożnym świecie. Z całego serca dziękuję Jehowie i Jego ziemskim sługom”.
Spoglądając wstecz na sto lat historii Świadków Jehowy w Afryce Południowej, jesteśmy pod wielkim wrażeniem wytrwałości i niezłomności naszych wiernych braci. W roku 2006 działało w tym kraju 78 877 głosicieli, którzy prowadzili 84 903 studia biblijne. Na Pamiątce było 189 108 osób. Wiele wskazuje na to, że również w tej części ogólnoświatowego pola żniwnego spełniają się słowa Jezusa: „Oto mówię wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, że są białe ku zżęciu” (Jana 4:35). Przed nami wciąż mnóstwo pracy. Niezliczone dowody kierownictwa Jehowy skłaniają nas do przyłączenia się do chóru naszych braci, którzy w każdym zakątku świata nawołują: „Tryumfalnie wykrzykujcie do Jehowy, wszyscy ludzie na ziemi. Służcie Jehowie z weselem”! (Ps. 100:1, 2).
[Przypisy]
a W Afryce Południowej nazywano tak ludność mieszaną.
b Życiorys Paula Smita ukazał się w Strażnicy nr 10 z 1986 roku, strony 24-27.
c Życiorys George’a Phillipsa ukazał się w Strażnicy numer 7 z roku 1957, strony 17-23.
d Życiorys Fransa Mullera opublikowano w Strażnicy z 1 kwietnia 1993 roku, strony 19-23.
e Życiorys Waldronów opublikowano w Strażnicy z 1 grudnia 2002 roku, strony 24-28.
f Życiorys Joshui Thongoany opublikowano w Strażnicy z 1 lutego 1993 roku, strony 25-29.
g Życiorys George’a Scipio ukazał się w Strażnicy z 1 lutego 1999 roku, strony 25-29.
[Napis na stronie 174]
Na Wyspie Świętej Heleny na jednego głosiciela przypada 30 mieszkańców — najmniej na świecie
[Ramka na stronach 68, 69]
Czym był apartheid?
Słowo „apartheid” dosłownie znaczy „oddzielenie” i pierwszy raz zostało użyte przez Partię Narodową podczas wyborów w roku 1948. Ugrupowanie to wygrało wtedy wybory, a ścisła segregacja poszczególnych ras stała się w Związku Południowej Afryki oficjalną polityką rządu, popieraną przez Holenderski Kościół Reformowany. Doktryna ta, mająca na celu zapewnienie supremacji rasie białej, przyczyniła się do uchwalenia ustaw regulujących podstawowe dziedziny życia — miejsce zamieszkania, pracę, szkolnictwo, korzystanie z budynków publicznych i politykę.
Do głównych sklasyfikowanych grup rasowych należeli: biali, Bantu (czarnoskórzy Afrykanie), kolorowi (pochodzenie mieszane) i Azjaci (Hindusi). Zwolennicy apartheidu uznali, że każda rasa powinna mieć wyznaczone dla siebie strefy, w których będzie mogła żyć i rozwijać się w zgodzie ze swoją kulturą i swoimi zwyczajami. To, co w teorii wydawało się łatwe do zrealizowania, w praktyce się nie sprawdziło. Wielu czarnoskórych, zastraszanych bronią, gazem łzawiącym i psami, wyrzucono z domów i z resztkami dobytku przeniesiono w inne miejsca. Większość budynków użyteczności publicznej, na przykład banki i urzędy pocztowe, miała wyznaczone osobne sekcje dla białych i niebiałych. Wstęp do restauracji i kin był zastrzeżony wyłącznie dla ludności białej.
Biali byli uzależnieni od czarnej siły roboczej, która pracowała zarówno w przemyśle, jak i w gospodarstwach domowych. Prowadziło to do rozdzielania rodzin. Na przykład czarni mężczyźni mogli jeździć do miast, żeby pracować w kopalniach czy fabrykach, i kwaterowali w męskich hotelach, ale ich żony musiały zostawać w domach. Często niszczyło to życie rodzinne i prowadziło do niemoralności. Czarni służący pracujący w domach białych zazwyczaj mieli pokoik na terenie posiadłości gospodarza. Ich rodziny jednak nie mogły się osiedlać na przedmieściach zamieszkiwanych przez ludność białą, toteż zdarzało się, że rodzice na długi czas rozstawali się z dziećmi. Czarni zawsze musieli mieć przy sobie odpowiednie dokumenty.
Apartheid odcisnął piętno na wielu dziedzinach życia — między innymi na systemie edukacyjnym, życiu małżeńskim, pracy zawodowej i prawie własności. Świadkowie Jehowy byli znani z tego, że żyją ze sobą w harmonii bez względu na kolor skóry, niemniej stosowali się do przepisów państwowych, jeśli tylko nie kolidowały z pełnioną przez nich świętą służbą dla Boga (Rzym. 13:1, 2). Szukali okazji, by cieszyć się towarzystwem współwyznawców należących do różnych ras.
W połowie lat siedemdziesiątych rząd zaczął wprowadzać pewne reformy w zakresie segregacji rasowej, łagodząc niektóre przepisy. Dnia 2 lutego 1990 roku ówczesny prezydent F. W. de Klerk ogłosił stopniowe odchodzenie od polityki apartheidu — uznał czarne organizacje polityczne oraz uwolnił z więzienia Nelsona Mandelę. Wraz z wyłonieniem w wyborach w 1994 roku większościowego rządu złożonego z czarnych apartheid oficjalnie przestał obowiązywać.
[Ramka i mapy na stronach 72, 73]
Republika Południowej Afryki — WIADOMOŚCI OGÓLNE
Warunki naturalne
Wybrzeże RPA to wąski pas nizin, za którymi leżą góry tworzące rozległy płaskowyż pokrywający większą część kraju. Jest on najwyższy na wschodzie, wzdłuż wybrzeża Oceanu Indyjskiego, gdzie Góry Smocze wznoszą się na wysokość przeszło 3400 metrów. Powierzchnia RPA jest prawie cztery razy większa od Polski.
Ludność
W kraju tym mieszka 46 milionów ludzi o zróżnicowanym pochodzeniu. W roku 2003 rząd opublikował wyniki spisu powszechnego, w którym obywateli podzielono na następujące cztery grupy: czarni Afrykanie (79 procent), biali (9,6 procent), kolorowi (8,9 procent) i Azjaci, głównie Hindusi (2,5 procent).
Język
W użyciu jest tu 11 języków urzędowych, chociaż wiele osób zna angielski. Te oficjalne języki to (w kolejności liczby użytkowników): zuluski, khosa, afrikaans, pedi, angielski, tswana, soto, tsonga, suazi, wenda i ndebele.
Gospodarka
RPA posiada bogate złoża surowców naturalnych i ma największe na świecie wydobycie złota i platyny. Miliony mieszkańców tego kraju pracuje w kopalniach, na farmach lub w zakładach produkujących artykuły spożywcze, samochody, maszyny, tekstylia i inne wyroby.
Klimat
Na południowym krańcu RPA, w okolicach Kapsztadu, panuje klimat podobny do śródziemnomorskiego — z deszczowymi zimami i suchymi latami. Na płaskowyżu w głębi lądu warunki pogodowe są nieco inne — latem powietrze jest schładzane przez burze, a zimą dni są dość ciepłe i słoneczne.
[Mapy]
[Patrz publikacja]
NAMIBIA
PUSTYNIA NAMIB
Katutura
WINDHUK
BOTSWANA
KOTLINA KALAHARI
GABORONE
SUAZI
MBABANE
LESOTO
MASERU
Teyateyaneng
REPUBLIKA POŁUDNIOWEJ AFRYKI
Park Narodowy Krűgera
Nylstroom
Bushbuckridge
PRETORIA
Johannesburg
Klerksdorp
Dundee
Ndwedwe
Pietermaritzburg
Durban
GÓRY SMOCZE
Strand
Kapsztad
PRETORIA
Midrand
Krugersdorp
Kagiso
Johannesburg
Elandsfontein
Soweto
Eikenhof
Heidelberg
[Ilustracje]
Kapsztad
Przylądek Dobrej Nadziei
[Ramka i ilustracje na stronach 80, 81]
Pierwszy raz w służbie
ABEDNEGO RADEBE
URODZONY 1911 rok
CHRZEST 1939 rok
Z ŻYCIORYSU Usługiwał w pierwszym czarnym zborze w Pietermaritzburgu (prowincja KwaZulu-Natal); zmarł w roku 1995, do końca dochowawszy wierności.
URODZIŁEM SIĘ i wychowałem niedaleko Pietermaritzburga. Mój ojciec był kaznodzieją metodystów. W połowie lat trzydziestych XX wieku natknąłem się na literaturę Świadków Jehowy. Zgadzałem się z jej treścią, ale nie miałem żadnej możliwości nawiązania z nimi kontaktu.
Mieszkałem wtedy w hotelu i otrzymałem od kogoś broszurę Niebo i czyściec. Czegoś takiego nigdy przedtem nie czytałem. Po tej lekturze zrozumiałem, co Biblia mówi o zmartwychwstaniu i nadziei ziemskiej. Napisałem do Biura Oddziału w Kapsztadzie list z prośbą o przysłanie mi kilku książek.
Wzbraniałem się przed nawiązaniem kontaktu ze Świadkami, których widywałem w mieście. W moim plemieniu obowiązywała zasada: Nie podchodź do białego pierwszy. Czekaj, aż on podejdzie do ciebie.
Pewnego wieczora, wracając z pracy do hotelu, zobaczyłem stojący w pobliżu samochód Świadków wyposażony w megafon. Przy bramie podszedł do mnie potężnie zbudowany mężczyzna w letnim garniturze. Powiedział, że nazywa się Daniel Jansen. Tym razem postanowiłem skorzystać z okazji i poznać bliżej Świadków, więc poprosiłem, by odtworzył mi jeden z wykładów brata Rutherforda. Wokół zgromadził się spory tłumek. Po zakończeniu wykładu Jansen dał mi do ręki mikrofon i poprosił: „Powiedz tym ludziom po zulusku, o czym był ten wykład, by i oni mogli odnieść z niego pożytek”.
„Nie pamiętam wszystkiego, co powiedział mówca” — odparłem.
Ale Jansen nalegał: „Po prostu powiedz to, co pamiętasz”.
Z drżącymi rękami wydukałem parę słów do mikrofonu. Wtedy po raz pierwszy wystąpiłem w charakterze świadka na rzecz Jehowy. Brat Jansen zaprosił mnie później, bym mu towarzyszył w służbie kaznodziejskiej. Najpierw upewnił się, czy rozumiem podstawowe prawdy biblijne. Moja wiedza okazała się wystarczająca. Jako jedyny czarny przez cztery lata należałem do białego zastępu (zboru). Było nas niewielu i spotykaliśmy się w domu naszego brata.
W tamtych czasach każdy głosiciel otrzymywał kartę świadectwa z orędziem biblijnym dla domownika. Nosiliśmy też gramofony, płyty z nagraniami czterominutowych wykładów i torbę z literaturą.
Aby zaoszczędzić czas, głosiciel już wcześniej nakręcał gramofon i przygotowywał nową igłę. Kiedy domownik otwierał drzwi, głosiciel witał go i wręczał kartę, która wprowadzała nagrany wykład. Mniej więcej w połowie nagrania otwierał torbę z książkami, by po zakończeniu wykładu móc zaproponować którąś z nich.
[Ramka i ilustracje na stronach 88, 89]
Przykład wierności
GEORGE PHILLIPS
URODZONY 1898 rok
CHRZEST 1912 rok
Z ŻYCIORYSU W roku 1914 został pionierem stałym. Niemal 40 lat usługiwał jako nadzorca Biura Oddziału w Afryce Południowej; zmarł w roku 1982.
GEORGE PHILLIPS urodził się i wychował w szkockim mieście Glasgow. W roku 1914, mając 16 lat, rozpoczął służbę pionierską. Trzy lata później został uwięziony za obstawanie przy chrześcijańskiej neutralności. W roku 1924 brat Rutherford osobiście zaprosił go do służby w Związku Południowej Afryki. Powiedział mu wtedy: „George, to może potrwać jakiś rok albo troszkę dłużej”.
George tak opisał swe wrażenia po przyjeździe do Afryki Południowej: „W porównaniu z Wielką Brytanią warunki były całkowicie odmienne, a wszystko związane z dziełem odbywało się na znacznie mniejszą skalę. Było tu wtedy tylko sześcioro sług pełnoczasowych, a oprócz nich w służbie polowej uczestniczyło nie więcej niż około 40 osób. Nasz teren rozciągał się od Przylądka Dobrej Nadziei aż po Kenię. Czy opracowanie go w jeden rok jest w ogóle możliwe? Po co się martwić na zapas? Trzeba było zakasać rękawy, robić dobry użytek z dostępnych narzędzi, a resztę pozostawić Jehowie.
„Afryka Południowa to niezwykle zróżnicowany kraj wielu ras i języków. Poznawanie tych ludzi sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Zorganizowanie działalności na tak rozległym obszarze i położenie fundamentów pod przyszły rozwój nie należało do łatwych zadań.
„Przez wszystkie te lata odczuwałem, że Jehowa życzliwie zaspokajał wszelkie moje potrzeby, zapewniał mi ochronę, kierownictwo i błogosławieństwo. Nauczyłem się, że ‛wielkim zyskiem jest pobożność z przestawaniem na swoim’ oraz że jeśli ktoś chce pozostawać ‛w ukryciu u Najwyższego’, musi blisko trzymać się Jego organizacji i pilnie pracować, wykonując Jego dzieło tak, jak On sobie tego życzy” (1 Tym. 6:6, Biblia gdańska; Ps. 91:1).
[Ramka i ilustracja na stronach 92-94]
Pomaganie rodzinie pod względem duchowym
JOSEPHAT BUSANE
URODZONY 1908 rok
CHRZEST 1942 rok
Z ŻYCIORYSU Ojciec rodziny; poznał prawdę, pracując w Johannesburgu, z dala od domu w rodzinnej prowincji KwaZulu-Natal.
URODZIŁEM SIĘ w roku 1908 na terytorium zamieszkanym przez Zulusów. Moja rodzina zadowalała się skromnym, wiejskim życiem, ale ja, mając 19 lat, zatrudniłem się jako pomocnik sprzedawcy w miasteczku Dundee. Później usłyszałem, że wielu młodych mężczyzn dobrze zarabia w Johannesburgu, głównym ośrodku południowoafrykańskiego regionu wydobycia złota. Przeniosłem się tam więc i przez wiele lat zajmowałem się rozlepianiem ogłoszeń. Byłem oszołomiony wszystkimi atrakcjami, ale wkrótce dostrzegłem, że życie w mieście niszczy tradycyjne zasady moralne moich współplemieńców. Wielu młodych mężczyzn zapominało o rodzinach pozostawionych na prowincji, ja jednak nigdy sobie na to nie pozwoliłem i regularnie wysyłałem pieniądze do domu. W roku 1939 ożeniłem się z zuluską dziewczyną imieniem Claudina. Po ślubie dalej pracowałem w Johannesburgu — 400 kilometrów od domu. Życie większości moich rówieśników wyglądało tak samo. Chociaż długie rozstania z rodziną były bolesne, czułem się w obowiązku zapewnić jej wyższą stopę życiową.
Mieszkając w Johannesburgu, razem z moim przyjacielem Eliasem postanowiliśmy poszukać religii prawdziwej. Chodziliśmy do okolicznych kościołów, ale żaden nas nie zadowolił. Potem Elias spotkał Świadków Jehowy. Dołączyłem do niego i zaczęliśmy uczęszczać na zebrania pierwszego czarnego zboru Świadków Jehowy w Johannesburgu. W 1942 roku oddałem swe życie Jehowie i zostałem ochrzczony w Soweto. Podczas pobytów w domu próbowałem dawać świadectwo Claudinie, ale ona była mocno zaangażowana w życie swojego kościoła.
Na szczęście zaczęła porównywać naszą literaturę z własną Biblią i prawda ze Słowa Bożego stopniowo dotarła do jej serca. W roku 1945 została ochrzczona. Gorliwie głosiła sąsiadom nauki biblijne, wszczepiała je też w serca naszych dzieci. W tym czasie ja zdołałem pomóc w poznaniu prawdy kilku osobom w Johannesburgu. W 1945 roku w okolicach tego miasta działały już cztery czarne zbory, a ja byłem sługą zastępu w zborze Small Market. Po pewnym czasie żonaci mężczyźni pracujący daleko od domów otrzymali biblijne wskazówki, by wrócić do swych rodzin i lepiej wywiązywać się z obowiązków spoczywających na mężach i ojcach (Efez. 5:28-31; 6:4).
Dlatego w roku 1949 rzuciłem pracę w Johannesburgu, by zatroszczyć się o rodzinę tak, jak tego oczekuje Jehowa. Po powrocie znalazłem zatrudnienie — pomagałem przy zbiorniku ze środkiem przeciwko pasożytom nękającym bydło. Z niewielkiej pensji trudno było utrzymać sześcioro dzieci. Aby zwiększyć dochody, sprzedawałem warzywa i kukurydzę, które sami uprawialiśmy. Chociaż nasza rodzina nie była zamożna, dzięki usłuchaniu rady Jezusa z Mateusza 6:19, 20 cieszyliśmy się skarbami duchowymi.
Zdobycie takich duchowych skarbów wymaga ciężkiej pracy, podobnie jak wydobywanie złota w kopalniach pod Johannesburgiem. Każdego wieczora odczytywałem dzieciom jakiś fragment z Biblii i pytałem każde po kolei, czego się nauczyło. W weekendy zabierałem je na zmianę do służby polowej. Przechodząc z farmy do farmy, omawiałem z nimi sprawy duchowe i starałem się wpoić w ich serca wzniosłe biblijne mierniki moralne (Powt. Pr. 6:6, 7).
Przez wiele lat tylko my mogliśmy gościć u siebie nadzorców podróżujących i ich żony. Wywarli oni dobry wpływ na nasze dzieci, które również zapragnęły pełnić służbę pełnoczasową. Wychowaliśmy pięciu synów i córkę. Wszyscy oni są już dorośli i dojrzali duchowo. Jakże jestem wdzięczny za wskazówki od organizacji Jehowy, które zachęciły mężczyzn, by przykładali większą wagę do duchowych potrzeb swych rodzin! Błogosławieństwa wynikające z takiego postępowania są nieporównanie cenniejsze niż pieniądze (Prz. 10:22).
Brat Josephat Busane wiernie służył Jehowie aż do swej śmierci w roku 1998. Jego dorosłe dzieci wciąż sobie cenią swe duchowe dziedzictwo. Jeden z synów, Theophilus, jest nadzorcą podróżującym.
[Ramka i ilustracja na stronach 96, 97]
„Służba na rzecz Królestwa pomogła mi zbliżyć się do Jehowy”
THOMAS SKOSANA
URODZONY 1894 rok
CHRZEST 1941 rok
Z ŻYCIORYSU Nauczył się pięciu języków, by jako pionier pomagać ludziom pod względem duchowym.
W ROKU 1938 nauczyciel dał mi kilka publikacji wydanych przez Świadków Jehowy. Byłem wtedy kaznodzieją w Kościele metodystów w miasteczku Delmas, położonym jakieś 60 kilometrów na wschód od Johannesburga. Od dawna bardzo interesowałem się Biblią. Kościół uczył, że dusza jest nieśmiertelna, a źli są dręczeni w piekle. Ale z otrzymanych broszur dowiedziałem się, że to nieprawda (Ps. 37:38; Ezech. 18:4). Zrozumiałem też, że większość ludzi posłusznych Bogu nie pójdzie do nieba, ale będzie żyć wiecznie na ziemi (Ps. 37:29; Mat. 6:9, 10).
Z radością poznawałem te prawdy i chciałem o nich opowiadać w swoim kościele, ale inni kaznodzieje sprzeciwili mi się i postanowili się mnie pozbyć. Sam więc odszedłem z kościoła i zacząłem spotykać się z małą grupką Świadków Jehowy w Delmas. W 1941 roku zostałem ochrzczony, a w roku 1943 podjąłem służbę pionierską.
Przeprowadziłem się do Rustenburga, gdzie brakowało głosicieli Królestwa. Jako przyjezdny, musiałem poprosić miejscowego wodza o kwaterę i pozwolenie na pobyt. Za jego wystawienie zażądał 12 funtów. Nie miałem takiej sumy, ale życzliwy biały brat uiścił wymaganą kwotę i wspierał mnie finansowo, abym mógł pełnić służbę pionierską. Jeden mężczyzna, z którym studiowałem, zrobił piękne postępy, a gdy wyjechałem na inny teren, został zamianowany do usługiwania w zborze.
Przeniosłem się bardziej na zachód do Lichtenburga. Aby móc się zatrzymać w części miasteczka zamieszkanej przez czarnych, musiałem się ubiegać o pozwolenie u białego urzędnika. Odrzucił moją prośbę. O pomoc zwróciłem się do białego pioniera z pobliskiego miasta Mafikeng. Razem udaliśmy się do urzędnika, ale ten oznajmił: „Nie chcę was tu widzieć. Uczycie, że nie ma piekła. Jak ludzie mogą postępować dobrze, jeśli nie boją się ognia piekielnego?”
Z powodu tej odmowy przeniosłem się do Mafikeng, gdzie w dalszym ciągu pełnię stałą służbę pionierską. Moim rodzimym językiem jest zuluski, ale po poznaniu prawdy doszedłem do wniosku, że muszę opanować angielski, by czytać wszystkie publikacje Świadków Jehowy. Pomogło mi to wzrastać duchowo.
Chcąc skuteczniej głosić, nauczyłem się też soto, khosa, tswana i trochę afrikaans. W minionych latach miałem przywilej pomagać w oddaniu się Jehowie wielu osobom; cztery z nich to dzisiaj starsi zboru. Działalność pełnoczasowa wyszła mi także na zdrowie w sensie fizycznym.
Dziękuję Jehowie za to, że w służbie dla Niego pozwolił mi dożyć sędziwego wieku. Tego, że zdobyłem wiedzę i skutecznie pełniłem służbę, nie zawdzięczam sobie, lecz Jehowie, który wspierał mnie swym świętym duchem. A pełnoczasowa działalność na rzecz Królestwa pomogła mi zbliżyć się do Jehowy i nauczyła mnie na Nim polegać.
Powyższy wywiad przeprowadzono w 1982 roku. Brat Skosana należał do grona pomazańców i wiernie kontynuował swą służbę aż do śmierci w roku 1992.
[Ramka i ilustracje na stronach 100, 101]
Pierwszy nadzorca okręgu w Afryce Południowej
MILTON BARTLETT
URODZONY 1923 rok
CHRZEST 1939 rok
Z ŻYCIORYSU Pierwszy absolwent Szkoły Gilead skierowany do Afryki Południowej. Wysilał się w dziele głoszenia o Królestwie, zwłaszcza wśród ludności murzyńskiej.
W GRUDNIU 1946 roku Milton Bartlett przybył do Kapsztadu jako pierwszy absolwent Szkoły Gilead mający usługiwać w Afryce Południowej. Jego zadaniem było zorganizowanie zborów w obwody i okręgi. Został jedynym wtedy nadzorcą okręgu. W następnych latach nadzorcy podróżujący wydatnie przyczynili się do rozwoju dzieła Królestwa, zwłaszcza wśród rdzennych Afrykanów.
Miejscowi bracia kochali Miltona. Był cierpliwy i uważnie słuchał, gdy bracia zwierzali się mu ze swych problemów. Dzięki temu mógł przesyłać do Biura Oddziału szczegółowe i dokładne sprawozdania dotyczące trudności pojawiających się na większą skalę. Pomogło to jeszcze ściślej zharmonizować z zasadami biblijnymi postępowanie głosicieli i ich sposób oddawania czci Bogu.
Milton potrafił udzielać innym takiej pomocy, ponieważ bardzo dobrze znał Pismo Święte i był umiejętnym nauczycielem. Odznaczał się też zdecydowaniem i wytrwałością — cechami niezbędnymi do tego, by on, biały człowiek, mógł uzyskać zezwolenie władz na wstęp do czarnych dzielnic. Uprzedzeni urzędnicy często odmawiali mu zgody i Milton musiał się odwoływać do wyższych instancji, na przykład do rad miejskich. Potem trzeba było czekać, aż rada się zbierze i uchyli niepomyślną decyzję. Tym lub innym sposobem uzyskał dostęp do większości miejsc zamieszkanych przez ludność murzyńską.
Zdarzało się, że na jego wykłady wysyłano policjantów w cywilu. Jednym z powodów były wysuwane przez duchownych chrześcijaństwa fałszywe oskarżenia o szerzenie propagandy komunistycznej. Na pewne zgromadzenie przysłano kiedyś czarnego policjanta i polecono mu robić notatki. Jakieś 20 lat później Milton napisał: „Okazało się to bardzo pożyteczne, gdyż po wysłuchaniu programu ów policjant opowiedział się po stronie czystego wielbienia i wciąż trwa w prawdzie”.
Kiedy 23-letni Milton przybył do Afryki Południowej, działało tu 3867 głosicieli. Po 26 latach jego służby w tym kraju ich liczba wzrosła do 24 005. W 1973 roku Milton wraz z żoną Sheilą oraz jednorocznym synkiem Jasonem musiał wrócić do Stanów Zjednoczonych, by zatroszczyć się o swoich sędziwych rodziców. Na zdjęciu na tej stronie widać Miltona i Sheilę podczas wizyty w RPA w 1999 roku z okazji oddania do użytku rozbudowanych obiektów Biura Oddziału. Jakże się cieszyli, gdy po 26 latach mogli znów się spotkać z wieloma długoletnimi bojownikami o prawdę, którzy pamiętali ich podyktowane miłością wysiłki!
[Ilustracja]
Milton i Sheila Bartlettowie, rok 1999
[Ramka i ilustracja na stronie 107]
Wyjątkowe miejsce
W pobliżu malowniczej Góry Stołowej leży miasto Kapsztad, uważane przez niektórych za najpiękniejsze w Afryce.
Latem płaski szczyt góry niekiedy spowija gęsta chmura, trafnie nazywana „obrusem”. Zjawisko to powodują silne wiatry wiejące od dołu wzdłuż zboczy góry; kondensująca się para wodna tworzy gęstą chmurę, która zawisa nad Górą Stołową.
[Ramka i ilustracje na stronach 114-117]
Zachowywanie niezłomności w więzieniu
WYWIAD Z ROWENEM BROOKESEM
URODZONY 1952 rok
CHRZEST 1969 rok
Z ŻYCIORYSU Więziony za chrześcijańską neutralność od grudnia 1970 roku do marca 1973 roku. W 1973 roku rozpoczął służbę pionierską, a rok później został zaproszony do Betel. Obecnie jest członkiem Komitetu Oddziału.
Jakie warunki panowały w więzieniu wojskowym?
W dwóch długich gmachach ciągnęły się dwa rzędy po 34 cele, a środkiem biegł kanał burzowy. Cela miała wymiary 2 na 1,8 metra. Mogliśmy ją opuszczać tylko dwa razy dziennie: rano, aby się umyć, ogolić i opróżnić wiadra z nieczystościami, i po południu, by wziąć prysznic. Nie wolno nam było pisać ani otrzymywać listów. Nie mogliśmy mieć żadnych książek oprócz Biblii, żadnych długopisów ani ołówków. Nie mieliśmy też prawa do odwiedzin.
Przed zgłoszeniem się do więzienia większość braci zszywała sobie w jeden tom Biblię i inne książki, na przykład Pomoc do zrozumienia Biblii. Strażnicy nie mogli się zorientować, ponieważ na pierwszy rzut oka przypominało to znane im duże Biblie w języku holenderskim czy afrikaans.
Czy mieliście dostęp do literatury biblijnej?
Tak, kiedy tylko mogliśmy, przemycaliśmy ją. Wszystkie nasze rzeczy, w tym przybory toaletowe, przechowywano w walizkach w jednej z pustych cel. Raz w miesiącu strażnik wpuszczał nas tam, byśmy uzupełnili swe zapasy. W tych walizkach mieliśmy poukrywane publikacje biblijne.
Jeden z nas zagadywał strażnika, a inny chował książkę w szortach lub pod podkoszulkiem. Po powrocie do celi dzieliliśmy książkę na pojedyncze składki, które łatwiej było ukryć. Przekazywaliśmy je sobie z ręki do ręki, by wszyscy mogli je przeczytać. Mieliśmy wiele skrytek. Niektóre cele były mocno zaniedbane i nie brakowało w nich dziur.
Często robiono rewizje, nawet w środku nocy. Strażnicy zawsze znajdowali jakąś literaturę, ale nigdy nie znaleźli wszystkiego. Jeden z życzliwiej nastawionych żołnierzy nieraz ostrzegał nas o planowanych rewizjach. Zawijaliśmy wtedy publikacje w folię i wkładaliśmy je do rynien. Pewnego dnia szalała straszliwa burza i ku naszemu przerażeniu jedna taka paczuszka wypłynęła do kanału w środku bloku więziennego. Niektórzy więźniowie zaczęli grać nią w piłkę. Nagle pojawił się strażnik i rozkazał im wrócić do cel. Ku naszej uldze nikt nie zwracał już uwagi na małe zawiniątko. Gdy później nadarzyła się okazja, szybko je zabraliśmy.
Czy próbowano was złamać?
Bez przerwy. Władze więzienne ciągle szukały nowych sposobów. Na przykład strażnicy udawali bardzo miłych i dawali nam dodatkowe racje żywnościowe, pozwalali trochę poćwiczyć, a nawet poleżeć na słońcu. A po kilku dniach ni stąd, ni zowąd rozkazywali nam nakładać wojskowe mundury. Kiedy odmawialiśmy, traktowano nas tak okrutnie jak wcześniej.
Potem kazano nam nosić plastikowe hełmy wojskowe, ale odmówiliśmy. Kapitan był tak wściekły, że od tego momentu zabronił nam korzystać z prysznica. Każdy z nas dostał wiadro do mycia się w celi.
Nie mieliśmy butów i niektórym braciom krwawiły stopy. Sami więc robiliśmy sobie buty. Zbieraliśmy strzępy starych koców do szorowania podłóg. Gdy udało nam się zdobyć kawałek miedzianego drutu, jeden koniec spłaszczaliśmy i szpilką robiliśmy w nim otwór, a drugi koniec ostrzyliśmy. W ten sposób otrzymywaliśmy igłę. Z koców wypruwaliśmy nitki i z większych płatów materiału szyliśmy mokasyny.
Kiedyś bez żadnego ostrzeżenia stłoczono nas w celach po trzech. Chociaż było bardzo ciasno, zarządzenie to okazało się korzystne. Postanowiliśmy, by słabsi duchowo bracia dołączyli do bardziej doświadczonych. Prowadziliśmy studia biblijne i ćwiczyliśmy głoszenie w służbie polowej. Ku zaskoczeniu kapitana morale braci jeszcze się wzmocniło.
Widząc, że jego plan zawiódł, kapitan rozkazał umieścić nas w różnych celach z innymi więźniami. Chociaż surowo przykazano im, by z nami nie rozmawiali, oni zadawali nam pytania, więc im głosiliśmy. W rezultacie jeden czy dwóch więźniów odmówiło brania udziału w pewnych zajęciach o charakterze militarnym. Szybko postanowiono z powrotem rozmieścić nas w celach pojedynczo.
Czy mogliście urządzać zebrania?
Zebrania organizowaliśmy regularnie. Nad drzwiami do każdej celi było okienko z drucianą siatką i siedmioma pionowymi prętami. Dwa końce koca przywiązywaliśmy do dwóch prętów i robiliśmy mały hamak, na którym można było usiąść. W takiej pozycji widać było brata z przeciwległej celi; nasze głośne okrzyki niosły się po całym bloku. Codziennie omawialiśmy tekst dzienny, a jeśli mieliśmy czasopismo, odbywało się studium Strażnicy. Na koniec każdego dnia jeden z nas służył modlitwą. Organizowaliśmy nawet coś w rodzaju zgromadzeń obwodowych.
Nie byliśmy pewni, czy jakiś starszy z zewnątrz otrzyma zgodę na przeprowadzenie w więzieniu Pamiątki. Dlatego sami poczyniliśmy niezbędne przygotowania. Wino zrobiliśmy, mocząc rodzynki w wodzie, sprasowaliśmy też i wysuszyliśmy nieco przydziałowego chleba. Pewnego razu pozwolono braciom na wolności przekazać nam małą butelkę wina i trochę niekwaszonego chleba.
Czy warunki stopniowo się zmieniały?
Po jakimś czasie warunki się poprawiły. Zmieniło się też prawo i nasza grupa została wypuszczona na wolność. Od tej chwili wszyscy, którzy odmawiali służby wojskowej z powodów religijnych, dostawali tylko jeden wyrok określonej długości. Gdy nasza 22-osobowa grupa została zwolniona, pozostali uwięzieni bracia — w liczbie 88 — otrzymali prawa, które normalnie przysługują więźniom. Raz w miesiącu mogli mieć odwiedziny, mogli też pisać i dostawać listy.
Czy trudno było się przystosować do życia na wolności?
Owszem, zajęło to trochę czasu. Na przykład przebywanie w większej grupie ludzi budziło w nas lęk. Rodzice i bracia życzliwie nam pomagali stopniowo brać na siebie poważniejsze obowiązki w zborze.
Choć nie były to łatwe czasy, te przeżycia dużo nas nauczyły. Próby wiary wzmocniły nas duchowo i nauczyły wytrwałości. Naprawdę zaczęliśmy doceniać Biblię i poznaliśmy, jaką wartość ma codzienne czytanie tej Księgi i rozmyślanie nad jej treścią. Z pewnością nauczyliśmy się też zaufania do Jehowy. Zdobyliśmy się na pewne ofiary, by dochować wierności Jehowie, i byliśmy zdecydowani dalej dawać z siebie wszystko, co najlepsze — jeśli to możliwe, w służbie pełnoczasowej.
[Ramka i ilustracja na stronach 126-128]
Ufaliśmy Jehowie w trudnych czasach
ZEBLON NXUMALO
URODZONY 1960 rok
CHRZEST 1985 rok
Z ŻYCIORYSU Przed poznaniem prawdy był rastafarianinem. Wkrótce po chrzcie rozpoczął służbę pełnoczasową. Obecnie jest nadzorcą obwodu, a w służbie towarzyszy mu żona, Nomusa.
KIEDY skończyliśmy pracę przy budowie Betel w Krugersdorpie, razem z moim towarzyszem w służbie pionierskiej zostaliśmy skierowani do miejscowości KwaNdengezi, niedaleko portowego Durbanu, gdyż było tam potrzeba więcej głosicieli. Kilka dni po naszym przyjeździe pewne ugrupowanie polityczne wysłało pięciu wyrostków na przeszpiegi. Przyszli na naszą kwaterę, domagając się pomocy w bronieniu miasta przed politycznymi rywalami. Wrogość między dwoma zuluskimi ugrupowaniami pociągnęła za sobą niemały przelew krwi w tej części kraju. Zapytaliśmy, jakie widzą rozwiązanie kwestii przemocy. Ich zdaniem główna przyczyna tkwiła w rządach sprawowanych przez białego człowieka. Skierowaliśmy ich uwagę na inne rozdarte wojną kraje afrykańskie, których mieszkańcy cierpią biedę. Następnie przytoczyliśmy powiedzenie, że historia lubi się powtarzać. Zgodzili się, że przestępczość, przemoc i choroby nie znikną, nawet jeśli władzę w kraju przejmą czarni. Otworzyliśmy Biblię i pokazaliśmy im, że jedynie rząd Królestwa Bożego rozwiąże problemy ludzkości.
Po niedługim czasie pewnej nocy usłyszeliśmy tłum młodych ludzi śpiewających pieśni o wolności i zobaczyliśmy uzbrojone grupy. Podpalali domy i zabijali mieszkańców. Ogarnął nas lęk, więc pomodliliśmy się do Jehowy o siłę, by nie dać się zastraszyć i nie pójść na kompromis. Przypomnieliśmy też sobie przykłady męczenników, którzy w podobnych okolicznościach nie zaparli się Jezusa (Mat. 10:32, 33). Nagle do naszych drzwi załomotała grupa wyrostków i dorosłych. Bez żadnego powitania zażądali pieniędzy na kupno intelezi, co po zulusku oznacza lek od szamana, mający rzekomo zapewniać cudowną ochronę. Poprosiliśmy ich o cierpliwość i zapytaliśmy: „Czy waszym zdaniem szamani postępują słusznie, posługując się czarami i zachęcając do zabijania?” Zapytaliśmy też: „Wyobraźcie sobie, że wasz ukochany krewny padł ofiarą czarów. Jak byście się wtedy czuli?” Przyznali, że nie chcieliby doświadczyć czegoś takiego. Następnie otworzyliśmy Biblię na Księdze Powtórzonego Prawa 18:10-12 i poprosiliśmy ich przywódcę, żeby przeczytał, jak Bóg się zapatruje na czary. Potem zapytaliśmy, co o tym sądzą. Byli osłupiali. Ponieważ zamilkli, spytaliśmy, kogo ich zdaniem mądrze będzie słuchać — Jehowy czy ich? Wszyscy wyszli, nie mówiąc ani słowa.
Przeżyliśmy wiele takich sytuacji i przekonaliśmy się, że Jehowa jest po naszej stronie. Na przykład pewnego wieczora przyszła do nas inna grupa, domagając się pieniędzy na broń, dzięki której mogą „ochraniać” mieszkańców. Narzekali, że nie czują się bezpiecznie z powodu rywalizującego z nimi ugrupowania. Ich zdaniem kontratak z użyciem bardziej wymyślnej broni rozwiązałby ten problem. Zażądali od nas pieniędzy, a w razie odmowy zagrozili poważnymi konsekwencjami. Przypomnieliśmy im, że ich organizacja podpisała umowę zobowiązującą do przestrzegania praw człowieka i poszanowania sumienia innych. Zapytaliśmy, czy człowiek powinien być gotów umrzeć, zamiast sprzeniewierzyć się konstytucji, w którą wierzy. Przytaknęli. Wtedy wyjaśniliśmy, że jesteśmy członkami organizacji Bożej, naszą „konstytucją” jest Biblia, a ona potępia morderstwo. W końcu przywódca grupy powiedział do swych towarzyszy: „Rozumiem postawę tych ludzi. Dali jasno do zrozumienia, że jeśli pieniądze są przeznaczone na rozwój naszej okolicy — na przykład na budowę domu starców — lub jeśli ich sąsiad potrzebuje pieniędzy na szpital, chętnie je dadzą. Ale nie dostaniemy od nich pieniędzy na zabijanie”. Ludzie ci wstali, a my uścisnęliśmy im ręce i podziękowaliśmy za cierpliwość.
[Ramka i ilustracje na stronach 131-134]
Tłumaczki ze stuletnim stażem
Sporo braci i sióstr należących do południowoafrykańskiej rodziny Betel korzysta ze stanu wolnego, by pełnić cenną służbę na rzecz Królestwa (Mat. 19:11, 12). Opisane poniżej trzy siostry spędziły łącznie 100 lat na tłumaczeniu pokarmu duchowego dostarczanego przez „niewolnika wiernego i roztropnego” (Mat. 24:45).
Maria Molepo
Urodziłam się w prowincji Limpopo. Moja starsza siostra Aletta zaznajomiła mnie z prawdą, gdy chodziłam jeszcze do szkoły. Kiedy ją skończyłam, inna moja siostra, niebędąca Świadkiem Jehowy, życzliwie zaproponowała, że opłaci mi trzyletnie studia w college’u, dzięki którym zostanę wykwalifikowaną nauczycielką. Odmówiłam, bo chciałam służyć Jehowie i dołączyć do moich dwóch starszych sióstr, Aletty i Elizabeth, które były pionierkami. W roku 1953 zostałam ochrzczona i przez następnych sześć lat dość często spędzałam w służbie tyle czasu, ile głoszą pionierzy. W końcu wypełniłam wniosek i w roku 1959 otrzymałam nominację na pionierkę stałą.
W roku 1964 zaproszono mnie do współpracy z południowoafrykańskim Biurem Oddziału. Przez pewien czas tłumaczyłam pokarm duchowy na język pedi, godząc to zajęcie ze służbą pionierską. Potem w roku 1966 zostałam członkiem rodziny Betel. Przychodząc do Betel, spodziewałam się czegoś innego. Brakowało mi codziennego wyruszania do służby polowej. Wkrótce jednak skorygowałam swoje myślenie — chociaż nie mogłam głosić tyle, co pionierzy, poświęcałam na służbę weekendy, od sobotniego popołudnia do niedzielnego wieczora. W te „pionierskie weekendy” tak bardzo lubiłam głosić, że często spóźniałam się na sobotnie i niedzielne kolacje. Kiedy weszło w życie postanowienie, że starsze wiekiem siostry w Betel będą miały wolne sobotnie przedpołudnia, ucieszyłam się, że mogę przeznaczyć ten czas na służbę polową.
Przez pierwszych osiem lat dzieliłam pokój z inną tłumaczką; mieszkałyśmy w budynku sąsiadującym z Betel. Władze początkowo pozwoliły nam mieszkać blisko białych braci, ale w 1974 roku zmieniły zdanie. Czarnoskórzy tłumacze byli zmuszeni przenieść się do dzielnic dla czarnych. Ja zamieszkałam z rodziną braci w Tembisa i codziennie miałam do pokonania sporą odległość. Jednak do czasu, kiedy zbudowano nowe Betel w Krugersdorpie, rząd zaczął znosić niektóre rasistowskie ograniczenia.
Jestem bardzo wdzięczna Jehowie, że dalej pozwala mi pracować w charakterze tłumaczki. Błogosławi mi za to, że dobrze wykorzystuję dar stanu wolnego. Zachęcona moim przykładem, moja młodsza siostra Annah też postanowiła nie wychodzić za mąż i od 35 lat trwa w służbie pełnoczasowej.
Tseleng Mochekele
Urodziłam się w miasteczku Teyateyaneng w Lesoto. Moja mama była bardzo religijna i zmuszała mnie oraz moje rodzeństwo, byśmy chodzili z nią do kościoła. Nie cierpiałam tego. Potem moja ciotka została Świadkiem Jehowy i zaczęła opowiadać o swoich wierzeniach mamie. Cieszyłam się, gdy mama przestała chodzić do kościoła, ale ignorowałam prawdę, ponieważ kochałam świat i pociągały mnie dostępne w nim rozrywki.
W roku 1960 przeniosłam się do Johannesburga w celu uzupełnienia edukacji. Gdy wyjeżdżałam z domu, mama gorąco mnie prosiła: „Tseleng, błagam, jak będziesz w Johannesburgu, odszukaj Świadków Jehowy i przyłącz się do nich”. Po przybyciu do Johannesburga zachłysnęłam się niezliczonymi możliwościami spędzania wolnego czasu. Ale gdy bliżej przyjrzałam się, jak żyją ludzie, zaszokowała mnie powszechna niemoralność. Przypomniałam sobie słowa mamy i zaczęłam chodzić na zebrania Świadków Jehowy w Soweto. Na pierwszym zebraniu modliłam się: „Pomóż mi, Jehowo, ponieważ chcę zostać Twoim Świadkiem”. Wkrótce potem zaczęłam uczestniczyć w służbie, a w lipcu tego samego roku zostałam ochrzczona. Po skończeniu szkoły wróciłam do Lesoto. Mama była już wtedy ochrzczona.
W roku 1968 południowoafrykańskie Biuro Oddziału zaprosiło mnie do pełnoczasowej pracy w charakterze tłumacza języka soto. Przez wiele lat wywiązywałam się z tego zadania, mieszkając razem z mamą. Kiedy było nam ciężko pod względem finansowym, proponowałam rodzinie, że może przerwę służbę pełnoczasową i znajdę sobie pracę, aby wspomóc budżet domowy. Ale zarówno mama, jak i moja młodsza ochrzczona siostra Liopelo nawet nie chciały o tym słyszeć. Ceniły przywilej wspierania mnie w pełnoczasowej pracy tłumacza.
W 1990 roku zostałam członkiem południowoafrykańskiej rodziny Betel, mieszkającej w nowych obiektach w Krugersdorpie, gdzie wciąż usługuję jako tłumaczka. Nie żałuję decyzji o pozostaniu w stanie wolnym. Jestem ogromnie wdzięczna Jehowie, że mogę prowadzić tak szczęśliwe i sensowne życie.
Nurse Nkuna
Urodziłam się w mieście Bushbuckridge na północnym wschodzie RPA. Moja mama była Świadkiem Jehowy i wychowywała mnie w prawdzie, pracując jednocześnie na cały etat, by pomagać ojcu w utrzymaniu rodziny. Dzięki temu, że mama nauczyła mnie czytać, jeszcze zanim poszłam do szkoły, mogłam w dni powszednie towarzyszyć w służbie starszej wiekiem pionierce stałej. Miała ona słaby wzrok, więc moja umiejętność czytania bardzo się przydawała. Odkąd rozpoczęłam naukę w szkole, wyruszałam z nią głosić popołudniami. Obracanie się w towarzystwie kaznodziejów pełnoczasowych rozbudziło we mnie miłość do tej służby. Z radością obserwuję, jak ludzie opowiadają się po stronie prawdy. Gdy miałam około 10 lat, pomodliłam się do Jehowy i powiedziałam Mu, że pragnę spędzić swoje życie w służbie pełnoczasowej. W roku 1983 zostałam ochrzczona i przez następnych kilka lat pomagałam zaspokajać potrzeby materialne mojej rodziny. Aby nie dopuścić do pojawienia się we mnie miłości do pieniędzy, mogącej mi przeszkodzić w zmierzaniu do celu, jakim było podjęcie służby pełnoczasowej, poprosiłam mamę o dysponowanie moją wypłatą. W 1987 roku zrezygnowałam z posady, gdy zaproszono mnie do pracy w charakterze tłumacza języka zuluskiego w południowoafrykańskiej rodzinie Betel.
Pozostaję w stanie wolnym, a służba w Betel przynosi mi wiele radości. Komentarze słyszane podczas porannego wielbienia pomagają mi ulepszać służbę polową. Bliska współpraca z braćmi i siostrami z różnych środowisk pozwala mi udoskonalać moją chrześcijańską osobowość. Nie mam własnych dzieci, ale za to mam wiele duchowych dzieci i wnuków, których pewnie nigdy bym nie miała, gdybym postanowiła wyjść za mąż i założyć własną rodzinę.
Te trzy siostry w stanie wolnym pilnie pracują w Betel jako tłumaczki, a ponadto pomogły 36 osobom stać się ochrzczonymi czcicielami Jehowy.
[Ramka i ilustracje na stronach 146, 147]
Majestatyczne góry
Pasmo Gór Smoczych ciągnie się około tysiąca kilometrów przez południową Afrykę. Część łańcucha, tworząca naturalną granicę między prowincją KwaZulu-Natal i Lesoto, wprost zapiera dech w piersiach! Okolica ta bywa nazywana Szwajcarią południowej Afryki.
Na śmiałych miłośników wspinaczek górskich czekają trudno dostępne szczyty, na przykład masyw Sentinel (Wartownik), łagodny, lecz groźny Monk’s Cowl (Mnisi Kaptur) oraz zdradliwy i urwisty Devil’s Tooth (Diabelski Ząb). Zdobywanie ich może być niebezpieczne. Niektóre przełęcze prowadzące na urwiste granie wznoszą się stromo, ale bezpiecznie i pokonanie ich nie wymaga specjalistycznego sprzętu. Oczywiście w górach koniecznie trzeba przestrzegać podstawowych zasad. Niezbędne są ciepłe ubrania, namiot i zapas prowiantu. Na zboczach może być bardzo zimno, a w nocy wieją silne wiatry.
Każdego roku tysiące turystów i alpinistów porzuca hałaśliwe i zanieczyszczone miasta i przyjeżdża tu, by rozkoszować się świeżym powietrzem, orzeźwiającą wodą i majestatycznymi widokami.
[Ilustracja]
Rysunki naskalne wykonane przez Buszmenów
[Ramka i ilustracje na stronach 158, 159]
Porzucił spirytyzm i poligamię
ISAAC TSHEHLA
URODZONY 1916 rok
CHRZEST 1985 rok
Z ŻYCIORYSU Rozczarowany chrześcijaństwem, przed poznaniem prawdy był bogatym szamanem.
ISAAC i trzej jego przyjaciele — Matlabane, Lukas i Phillip — wychowywali się w górach Sekhukhune na północnym wschodzie RPA. Ci czterej młodzi mężczyźni postanowili wystąpić z Kościoła apostolskiego, gdyż raziła ich obłuda widoczna wśród jego członków. Wspólnie zaczęli szukać religii prawdziwej. Z czasem jednak stracili ze sobą kontakt.
Trzech spośród nich razem ze swymi żonami w końcu zostało Świadkami Jehowy. A co się stało z Isaakiem? Poszedł w ślady swego ojca, który był znanym szamanem. Zaczął myśleć wyłącznie o wzbogaceniu się i z czasem osiągnął ten cel. Stał się właścicielem dużego stada bydła i miał pokaźne konto w banku. Zgodnie z tradycją jako człowiek majętny miał też dwie żony. Tymczasem Matlabane postanowił odszukać Isaaca i powiedzieć mu, że trzech jego dawnych przyjaciół znalazło religię prawdziwą.
Isaac bardzo się ucieszył z ponownego spotkania z Matlabane i chciał się dowiedzieć, co skłoniło jego dawnych przyjaciół do zostania Świadkami Jehowy. Zapoczątkowano z nim studium Biblii na podstawie broszury Rozkoszuj się życiem wiecznym na ziemi! Na ilustracji oznaczonej numerem 17 w miejscowej wersji pokazano afrykańskiego szamana, który rzuca na ziemię kości, aby odpowiedzieć na pytanie swojego klienta. Isaac był zaskoczony, gdy się dowiedział, że w myśl Księgi Powtórzonego Prawa 18:10, 11 takie praktyki spirytystyczne nie podobają się Bogu. Stropił się, gdy zobaczył ilustrację numer 25 przedstawiającą poligamistę i jego żony. Podpis odsyłał do Listu 1 do Koryntian 7:1-4, według którego prawdziwy chrześcijanin może mieć tylko jedną żonę.
Isaac pragnął dostosować się do tego, co mówi Pismo Święte. W wieku 68 lat odprawił swą drugą żonę i zalegalizował związek z pierwszą, Floriną. Przestał też być szamanem i wyrzucił kości do wróżenia. Pewnego razu w trakcie studium biblijnego do Isaaca przybyli z daleka dwaj klienci. Chcieli mu zapłacić zaległe 550 randów (wtedy równowartość 140 dolarów). Isaac odmówił przyjęcia pieniędzy i dał tym mężczyznom świadectwo, wyjaśniając, że już nie para się dawnymi praktykami, bo studiuje Biblię i chce zostać Świadkiem Jehowy. Wkrótce osiągnął swój cel — w roku 1985 on i Florina zgłosili się do chrztu. Obecnie Isaac ma 90 lat i od kilku lat usługuje jako starszy w zborze chrześcijańskim.
[Diagram i wykres na stronach 124, 125]
Republika Południowej Afryki — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA
1900
1902 Do Afryki Południowej trafiają pierwsze publikacje biblijne.
1910 W Durbanie pod nadzorem Williama W. Johnstona otwarto Biuro Oddziału.
1916 Sprowadzenie „Fotodramy stworzenia”.
1917 Przeniesienie Biura Oddziału do Kapsztadu.
1920
1924 Do Kapsztadu sprowadzono prasę drukarską.
1939 Pierwszy numer Pociechy w języku afrikaans.
1940
1948 Niedaleko Kapsztadu powstaje Sala Królestwa.
1949 Ukazuje się Strażnica w języku zuluskim.
1952 Ukończenie budowy Betel w Elandsfontein.
1979 Zainstalowanie rotacyjnej prasy offsetowej firmy TKS.
1980
1987 Oddanie do użytku nowego Betel w mieście Krugersdorp; rozbudowa w roku 1999.
1992 W Soweto powstaje pierwsza Sala Królestwa zbudowana metodą szybkościową.
2000
2004 Rozbudowa drukarni. Zaczyna się produkcja literatury przy użyciu maszyny drukarskiej Lithoman firmy MAN Roland.
2006 Najwyższa liczba głosicieli: 78 877
[Wykres]
[Patrz publikacja]
Liczba głosicieli
Liczba pionierów
80 000
40 000
1900 1920 1940 1980 2000
[Ramka i ilustracje na stronach 148, 149]
Różnorodność językowa
Oddział w Republice Południowej Afryki drukuje „Strażnicę” w 33 językach.
Różnorodność ubiorów
Afryka charakteryzuje się różnorodnością ubiorów, biżuterii i wzorów typowych dla poszczególnych grup etnicznych.
zuluski
POWITANIE „Sanibona”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 10 677 000h
LICZBA GŁOSICIELI 29 000i
soto
POWITANIE „Lumelang”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 3 555 000
LICZBA GŁOSICIELI 10 530
pedi
POWITANIE „Thobela”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 4 209 000
LICZBA GŁOSICIELI 4410
tsonga
POWITANIE „Xewani”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 1 992 000
LICZBA GŁOSICIELI 2540
khosa
POWITANIE „Molweni”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 7 907 000
LICZBA GŁOSICIELI 10 590
afrikaans
POWITANIE „Hallo”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 5 983 000
LICZBA GŁOSICIELI 7510
tswana
POWITANIE „Dumelang”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 3 677 000
LICZBA GŁOSICIELI 4070
wenda
POWITANIE „Ri a vusa”
LICZBA UŻYTKOWNIKÓW 1 021 800
LICZBA GŁOSICIELI 480
[Przypisy]
h Wszystkie liczby są przybliżone.
i Wszystkie liczby są przybliżone.
[Całostronicowa ilustracja na stronie 66]
[Ilustracja na stronie 71]
Zastrzalin
[Ilustracja na stronie 74]
Stoffel Fourie
[Ilustracja na stronie 74]
„Wykłady Pisma Świętego”
[Ilustracja na stronie 74]
Zbór w Durbanie z Williamem W. Johnstonem, rok 1915
[Ilustracja na stronach 74, 75]
Johannes Tshange z rodziną
[Ilustracja na stronie 75]
W małym pokoju w tym budynku mieściło się pierwsze Biuro Oddziału
[Ilustracja na stronie 77]
Japie Theron
[Ilustracja na stronie 79]
Henry Myrdal
[Ilustracja na stronie 79]
Piet de Jager
[Ilustracja na stronie 82]
Henry Ancketill, rok 1915
[Ilustracja na stronie 82]
Grace i David Taylorowie
[Ilustracja na stronie 82]
Ta broszura z 1931 roku zawierała rezolucję dotyczącą przyjęcia nazwy „Świadkowie Jehowy”
[Ilustracje na stronie 84]
Członkowie rodziny Betel w Kapsztadzie, wśród nich Stella i George Phillipsowie; rok 1931
[Ilustracja na stronie 87]
Nagrywanie w języku khosa
[Ilustracja na stronie 87]
Andrew Jack i maszyna drukarska Frontex, rok 1937
[Ilustracja na stronie 87]
Pierwsza „Pociecha” i „Strażnica” w języku afrikaans
[Ilustracja na stronie 90]
Uczestnicy zgromadzenia w Johannesburgu, rok 1944
[Ilustracja na stronie 90]
Zapraszanie na wykład publiczny, rok 1945
[Ilustracja na stronie 90]
Frans Muller i Piet Wentzel z gramofonami, rok 1945
[Ilustracja na stronie 95]
Gert Nel, sługa dla braci, rok 1943
[Ilustracja na stronie 95]
Głoszenie na terenie wiejskim, rok 1948
[Ilustracja na stronie 99]
Andrew Masondo i jego druga żona, Ivy
[Ilustracja na stronie 99]
Luke i Joyce Dladla
[Ilustracja na stronie 99]
Pierwsza zuluska „Strażnica”
[Ilustracja na stronie 102]
Velloo Naicker własnym przykładem pomógł poznać prawdę 190 członkom swojej rodziny
[Ilustracje na stronie 102]
Gopal Coopsammy w wieku 21 lat i obecnie z żoną Susilą; pomogli oddać się Bogu 150 osobom
[Ilustracja na stronach 104, 105]
Isabella Elleray
Doreen Kilgour
[Ilustracja na stronach 108, 109]
Pierwszy budynek z roku 1952
Dom Betel w Elandsfontein, rok 1972
[Ilustracje na stronie 110]
Zgromadzenia
U góry: ogłoszenie wydania książki „Dzieci”, rok 1942; w środku: kandydaci do chrztu, rok 1959; u dołu: chór z plemienia Khosa wita delegatów, rok 1998
W zeszłym roku ochrzczono aż 3428 osób!
[Ilustracja na stronie 120]
Elijah Dlodlo był wychłostany
[Ilustracja na stronie 121]
Florah Malinda, pionierka stała, której córkę zamordowano
[Ilustracja na stronie 122]
Moses Nyamussua, zamordowany przez motłoch
[Ilustracje na stronach 140, 141]
Budowa Sal Królestwa metodą szybkościową
Zbór Kagiso otrzymał pomoc przy budowie nowego miejsca wielbienia
Przed budową
W trakcie budowy
Po budowie
Zbór Rathanda w Heidelbergu bardzo lubi swoją nową Salę Królestwa
W 37 krajach afrykańskich zbudowano już 7207 Sal, a potrzeba jeszcze 3305!
[Ilustracja na stronie 147]
Rodzina Roussouw obecnie
[Ilustracje na stronie 150]
Sala Zgromadzeń w Midrand
[Ilustracja na stronie 155]
Pomoc dla braci w Zimbabwe, rok 2002
[Ilustracja na stronie 155]
Opracowano oprogramowanie komputerowe pomagające tłumaczom
[Ilustracje na stronach 156, 157]
Biuro Oddziału w RPA, rok 2006
Budynki mieszkalne i biurowe, nowa maszyna drukarska i ekspedycja
[Ilustracje na stronach 156, 157]
Komitet Oddziału
Piet Wentzel
Loyiso Piliso
Rowen Brookes
Raymond Mthalane
Frans Muller
Pieter de Heer
Jannie Dieperink
[Ilustracje na stronach 161, 162]
Namibia
Ellen i William Heindelowie
Coralie i Dick Waldronowie, rok 1951
Biuro tłumaczeń w Namibii
[Ilustracje na stronie 167]
Lesoto
Na samej górze: nadzorca obwodu Abel Modiba; powyżej: mieszkańcy jaskiń słuchają misjonarza; po lewej: Birgitta i Per-Ola Nygrenowie
[Ilustracje na stronie 168]
Botswana
Thongoanowie głoszą ulicznemu sprzedawcy
Głoszenie od chaty do chaty
[Ilustracje na stronie 170]
Suazi
James i Dawne Hockettowie
Dzielenie się prawdą na rynku w Mbabane
[Ilustracje na stronie 170]
Wyspa Świętej Heleny
Rozpowszechnianie „Wiadomości Królestwa” trwało jeden dzień; poniżej: portowe miasto Jamestown
[Ilustracja na stronie 175]
Zgromadzenie międzynarodowe w roku 1993