Rumunia
Według Biblii prześladowania prawdziwych chrześcijan miały się szczególnie nasilić w dniach ostatnich (Rodz. 3:15; Obj. 12:13, 17). Proroctwo to w znamienny sposób spełniło się również w Rumunii. Jak się jednak dowiemy, tamtejsi Świadkowie Jehowy nie pozwolili, by cokolwiek zdusiło jasny płomień prawdy płonący w ich sercach (Jer. 20:9). Przeciwnie, ‛polecali siebie jako sług Bożych — w wielkiej wytrwałości, w uciskach, w potrzebach, w trudnościach, w wypadkach pobicia, w więzieniach’ (2 Kor. 6:4, 5). Oby ta opowieść o ich niezłomnej lojalności dodała otuchy każdemu, kto w obecnych trudnych czasach pragnie chodzić z Bogiem.
Rok 1914 zapoczątkował najburzliwszy okres w historii. W wielu krajach Europy zaczęła się epoka bezwzględnych dyktatur, skrajnych ideologii politycznych i straszliwego przelewu krwi. Rumunia nie była tu wyjątkiem. Jej ludność doznała niewypowiedzianych cierpień. Bolesne przeżycia nie ominęły też tych, którzy zgodnie z poleceniem Jezusa Chrystusa postanowili spłacać „co Boże, Bogu” i nie oddawać czci państwu (Mat. 22:21).
Przed rokiem 1945 ataki na lud Jehowy najczęściej inicjowało duchowieństwo prawosławne i katolickie. Kler wykorzystywał do tego ambonę, a także współpracował z politykami i przedstawicielami aparatu policyjnego, których podburzał przeciw braciom. Drugi okres brutalnych, systematycznych prześladowań Świadków Jehowy rozpoczął się po objęciu władzy przez komunistów i trwał blisko 40 lat.
Dzięki czemu w tak trudnych warunkach zdołano kontynuować głoszenie dobrej nowiny? Dzięki temu, że Jezus dotrzymał swej obietnicy: „Oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do zakończenia systemu rzeczy” (Mat. 28:20). Cofnijmy się teraz o jakieś sto lat do czasów, gdy we wschodniej Europie siew symbolicznego ziarna Królestwa dopiero się zaczynał.
Rumuni wracają w ojczyste strony
W roku 1891 Badacz Pisma Świętego Charles Taze Russell podczas podróży ewangelizacyjnej odwiedził kilka miast na wschodzie Europy. Wyniki tych wizyt nieco go rozczarowały. Napisał: „Nie zauważyliśmy, żeby tamtejsza ludność była otwarta lub gotowa na przyjęcie prawdy”. Ale w Rumunii ten stan rzeczy miał się wkrótce zmienić. I to właśnie brat Russell w dużym stopniu — choć nie bezpośrednio — przyczynił się do położenia fundamentu pod dzieło głoszenia dobrej nowiny w tym kraju. Jak do tego doszło?
Pod koniec XIX wieku społeczna i ekonomiczna sytuacja Rumunii skłoniła wielu jej mieszkańców do szukania pracy poza granicami ojczyzny, między innymi w Stanach Zjednoczonych. Niektórzy emigranci zyskali nie tylko pod względem materialnym — wzbogacili się także w wiedzę biblijną. Zaliczali się do nich Károly Szabó i József Kiss, ludzie duchowo usposobieni, którzy mieli okazję słuchać wykładów biblijnych brata Russella.
Zauważywszy ich szczere zainteresowanie Pismem Świętym, brat Russell porozmawiał z nimi osobiście. Zaproponował, by wrócili do Rumunii i rozgłaszali orędzie Królestwa wśród krewnych i przyjaciół. Károly i József uznali to za dobry pomysł. W roku 1911 wsiedli na statek i popłynęli do Europy. Zamieszkali w Tîrgu Mureş w Siedmiogrodzie.
W drodze do ojczyzny brat Szabó modlił się, żeby ktoś z jego rodziny pozytywnie zareagował na prawdę biblijną, więc po dotarciu na miejsce zaczął działać zgodnie ze swą modlitwą: odwiedzał krewnych i zapoznawał ich z dobrą nowiną. Należała do nich wyznająca katolicyzm Zsuzsanna Enyedi, u której się zatrzymał. Miała męża ogrodnika i sprzedawała kwiaty na targu.
Codziennie przed rozpoczęciem pracy Zsuzsanna szła na mszę, a wieczorem, gdy domownicy leżeli już w łóżkach, modliła się w ogrodzie. Károly zauważył jej religijność i gdy pewnego wieczoru tam ją spotkał, podszedł do niej, delikatnie położył jej rękę na ramieniu i powiedział: „Zsuzsanno, masz szczere serce. Znajdziesz prawdę”. I rzeczywiście tak się stało: ta bogobojna kobieta przyjęła orędzie Królestwa. Była pierwszym ochrzczonym czcicielem Jehowy w Tîrgu Mureş i wiernie służyła Bogu aż do śmierci w wieku 87 lat.
Brat Szabó zapoznał też z prawdą biblijną 18-letniego Sándora Józsę, pracownika rodziny Enyedich. Sándor uczęszczał na wszystkie zebrania, które prowadzili Károly oraz József, i robił szybkie postępy. Wkrótce sam zaczął opowiadać dobrą nowinę i wygłaszać ciekawe przemówienia biblijne w rodzinnej wsi Sărăţeni w okręgu Mureş. Plonem jego starań były „listy polecające”: 6 małżeństw oraz 24 dzieci (13 dziewcząt i 11 chłopców) (2 Kor. 3:1, 2).
Po rozgłoszeniu orędzia Królestwa wśród mieszkańców Tîrgu Mureş bracia Kiss i Szabó kontynuowali swą misję wzdłuż i wszerz Siedmiogrodu. Jakieś 30 kilometrów od Klużu, w gminie Dumbrava, spotkali baptystę Vasilego Costea. Był to niewysoki, stanowczy mężczyzna, rozmiłowany w czytaniu Biblii. Zaintrygowany nauką o Tysiącletnim Panowaniu Chrystusa, przysłuchiwał się w skupieniu, gdy József i Károly wyjaśniali mu wersety biblijne. Po pewnym czasie został ochrzczony, a ponieważ znał również węgierski, krzewił dobrą nowinę nie tylko wśród okolicznych Rumunów, lecz także Węgrów. Później rozpoczął służbę jako kolporter (pełnoczasowy kaznodzieja) i pełnił ją aż do śmierci.
Ponadto brat Szabó zaniósł dobrą nowinę do miasta Satu Mare w północno-zachodniej Rumunii. Spotkał tutaj Paraschivę Kalmár, kobietę głęboko religijną, która wkrótce poznała prawdę. Paraschiva wpoiła miłość do Jehowy dziewięciorgu swoim dzieciom. Obecnie sługami Jehowy są przedstawiciele aż pięciu pokoleń tej rodziny!
Do osób narodowości rumuńskiej, które poznały prawdę w Stanach Zjednoczonych i zdecydowały się na powrót do ojczyzny jeszcze przed I wojną światową, należała Alexa Romocea. Alexa wróciła do rodzinnej wsi Benesat na północnym zachodzie Siedmiogrodu. Dość szybko powstała tam niewielka grupa Badaczy Pisma Świętego (ówczesna nazwa Świadków Jehowy). Zaczęto organizować zebrania, w których uczestniczyli między innymi Elek i Gavrilă Romocea, bratankowie Alexy. Dziś wśród krewnych Alexy służbę dla Jehowy też pełnią przedstawiciele pięciu pokoleń.
Elek, bezlitośnie prześladowany za chrześcijańską neutralność, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i w roku 1922 uczestniczył w historycznym kongresie Badaczy Pisma Świętego w Cedar Point w stanie Ohio. Miał tam zaszczyt tłumaczyć program w sektorze rumuńskim. Natomiast Gavrilă pozostał w kraju i pomagał braciom Szabó i Kissowi w krzewieniu dobrej nowiny w Siedmiogrodzie oraz odwiedzaniu nowo powstałych zborów i grup. Gdy później w Rumunii otwarto Biuro Oddziału, został jednym z jego pracowników.
Podczas I wojny światowej pewnego Rumuna, Emanoila Chinţę, osadzono w więzieniu wojskowym we Włoszech. Spotkał tam Badaczy Pisma Świętego skazanych za to, że nie chcieli wziąć broni do ręki. Głoszone przez nich orędzie trafiło mu do serca. W roku 1919 wrócił do domu w Baia Mare w okręgu Maramureş i zaczął gorliwie działać. Swą służbą przyczynił się do powstania kolejnej grupy Badaczy Pisma Świętego.
Zapał i poświęcenie tych pierwszych zwiastunów dobrej nowiny, a także wszystkich, którzy pozytywnie zareagowali na ich misję, sprawiły, że do ludu Bożego przyłączało się wiele osób. Małe grupy Badaczy Pisma Świętego wyrastały jak grzyby po deszczu. W roku 1919, zaledwie osiem lat po powrocie do Rumunii Károlya Szabó i Józsefa Kissa, istniało już 150 klas studium Biblii (dziś zwanych grupami lub zborami), skupiających przeszło 1700 głosicieli i zainteresowanych. Brat Kiss aż do śmierci w wieku 86 lat usługiwał w ojczyźnie jako pionier. Jego współpracownik, brat Szabó, w roku 1924 powrócił do USA, żeby kierować głoszeniem dobrej nowiny wśród tamtejszych Węgrów.
Przygotowywanie pokarmu duchowego
Wielką rolę w upowszechnianiu wieści o Królestwie i karmieniu ludzi złaknionych pod względem duchowym odegrało słowo pisane. Chcąc sprostać zapotrzebowaniu na literaturę biblijną, bracia zlecali jej drukowanie komercyjnym zakładom poligraficznym w kraju. Od roku 1914 spod pras prywatnej drukarni w Tîrgu Mureş (noszącej nazwę Oglinda, czyli „Zwierciadło”) wychodziła Strażnica i Zwiastun Obecności Chrystusa (jako 16-stronicowy miesięcznik), a także książki i traktaty — wszystko po węgiersku.
Wydawanie na miejscu naszej literatury w języku rumuńskim rozpoczęto w roku 1916. Ukazały się takie publikacje, jak broszura Cienie przybytku „lepszych ofiar”, ośmiostronicowe czasopismo Wybrane artykuły ze „Strażnicy”, książka Niebiańska manna, czyli rozmyślania duchowe na każdy dzień w roku dla domowników wiary (ówczesny odpowiednik Codziennego badania Pism) oraz śpiewnik Pieśni brzasku Tysiąclecia. Od roku 1918 literatura w wersji rumuńskojęzycznej zaczęła napływać do kraju z USA — drukowano ją w Detroit w stanie Michigan. Była to Strażnica i Zwiastun Obecności Chrystusa oraz wychodzące co miesiąc traktaty z serii Kazalnica Ludowa, w których nieustraszenie demaskowano religię fałszywą.
Ponieważ rozgłaszanie wieści o Królestwie wśród Rumunów nabierało rozmachu, poproszono ich rodaka, Jacoba B. Simę, by pomógł w koordynowaniu tej działalności oraz podjął starania o jej zalegalizowanie. Wkrótce po przyjeździe w roku 1920 do Klużu brat Sima spotkał się z Károlyem Szabó, a następnie z Józsefem Kissem. Przede wszystkim należało znaleźć odpowiednie pomieszczenie na biuro. Jednak w mieście trudno było o lokale, więc prowizoryczne biuro urządzono w mieszkaniu pewnego brata. W kwietniu 1920 roku zaczęło tutaj funkcjonować Biuro Oddziału i zostało zarejestrowane Towarzystwo Biblijne i Traktatowe — Strażnica. Przez jakiś czas oddział rumuński nadzorował również działalność w Albanii, Bułgarii, Jugosławii i na Węgrzech.
Nastroje rewolucyjne, które panowały wtedy na Bałkanach, przeniknęły też do Rumunii. Niestabilna sytuacja polityczna sprzyjała gwałtownemu szerzeniu się antysemityzmu, zwłaszcza na uniwersytetach. W wielu miastach studenci wszczynali rozruchy. Rząd zareagował zakazem organizowania zgromadzeń. Chociaż nasi kolporterzy nie mieli z tymi zamieszkami nic wspólnego, przeszło 20 z nich aresztowano i brutalnie potraktowano; skonfiskowano im też publikacje.
Mimo to bracia dalej pilnie rozgłaszali orędzie Królestwa i zapotrzebowanie na wydawnictwa biblijne stale rosło. Usługi komercyjnych drukarni były jednak coraz droższe, więc Biuro Oddziału zaczęło szukać innego rozwiązania. Właśnie w tym czasie w Klużu wystawiono na sprzedaż drukarnię (przy ulicy Reginy Marii 36), która już wcześniej realizowała zamówienia składane przez braci. Po uzyskaniu zezwolenia z Biura Głównego zakupiono tę nieruchomość: parcelę z dwoma budynkami, dwu- i czterokondygnacyjnym.
Prace remontowe rozpoczęły się w marcu 1924 roku. Do pomocy zgłaszali się ochotnicy nawet z tak odległych miejscowości, jak Baia Mare, Bistriţa czy Rodna. Chcąc wesprzeć finansowo to przedsięwzięcie, wielu braci spieniężyło część swojego mienia; inni ofiarowali żywność i materiały budowlane. Dary te dostarczali często w jukach (nazywanych desagi), które można było nieść na ramieniu lub przewiesić przez koński grzbiet.
W celu unowocześnienia drukarni Biuro Oddziału zakupiło różne urządzenia, w tym trzy linotypy, dwie maszyny płaskie, jedną rotacyjną, jedną falcerkę i poligraficzną maszynę do złocenia. Tak wyposażona drukarnia mogła się wkrótce poszczycić produkcją na najwyższym poziomie.
Zakład nie zatrudniał wprawdzie naszych braci, ale nadzór nad jego 40-osobowym personelem, pracującym na trzy zmiany, sprawował jeden z ośmiu członków rodziny Betel. Drukowano w języku rumuńskim i węgierskim. Jak wynika ze sprawozdania z roku 1924, czyli pierwszego roku funkcjonowania drukarni pod zarządem braci, osiągnięto dużą wydajność. Spod prasy zeszło w tym czasie aż 226 075 książek, 100 000 broszur i 175 000 czasopism! Między innymi ukazał się podręcznik biblijny Harfa Boża oraz pierwszy z siedmiu tomów Wykładów Pisma Świętego, zatytułowany Boski plan wieków.
Po dwóch latach prac przygotowawczych wyszła także rumuńskojęzyczna wersja scenariusza Fotodramy stworzenia. Pozycja ta powstała na podstawie wykładu o takim samym tytule, ilustrowanego kolorowymi slajdami, filmami i nagraniami dźwiękowymi, którego treścią były dzieje ludzkości od stworzenia Ziemi aż do końca Tysiącletniego Panowania Chrystusa. Książka zawierała 400 ilustracji oraz zestaw krótkich lekcji dotyczących spraw doktrynalnych, historycznych i naukowych. Choć pod względem siły wyrazu nie dorównywała oryginalnej Fotodramie, pobudziła wielu czytelników do gruntowniejszego zapoznania się z Biblią.
Przybywa klas studium Biblii
„Rozgłaszajcie, rozgłaszajcie, rozgłaszajcie wieść o Królu i jego królestwie!” — nawoływał Joseph Rutherford na zgromadzeniu w Cedar Point w roku 1922. Tą zagrzewającą zachętą rozbudził entuzjazm i gorliwość sług Bożych na całym świecie. Rumuńscy bracia ochoczo zareagowali na jego apel: wyruszyli z dobrą nowiną na tereny dotąd nieobjęte działalnością kaznodziejską i pozyskali wielu uczniów.
Jak w tamtych czasach pomagano zainteresowanym studiować Pismo Święte? Otóż kierowano ich do tak zwanych klas berejskich studiów biblijnych; udostępniano im zestawy pytań, a potrzebny materiał źródłowy, znajdujący się w różnych publikacjach, można było zamawiać przez pocztę. Program tych studiów ukazywał się na łamach Strażnicy. Bardziej zaawansowani korzystali również z tak zwanych międzynarodowych lekcji dla szkół niedzielnych. Przygotowały ich one do występowania w charakterze nauczycieli Słowa Bożego.
Przedstawiciele Biura Oddziału odwiedzali takie grupy, wygłaszali przemówienia i udzielali niezbędnej pomocy duchowej. Jednak systematyczną pracą pasterską i nauczaniem zajmowali się pielgrzymi, jak wówczas nazywano nadzorców podróżujących. W roku 1921 było ich sześciu, a dwa lata później ośmiu. Ci gorliwi słudzy organizowali zebrania w setkach miast, miasteczek i wsi i dzielili się wiedzą biblijną z tysiącami wygłodniałych duchowo ludzi.
Do grona pielgrzymów należeli Onisim Filipoiu oraz wspomniany wcześniej Emanoil Chinţa. Któregoś razu na Bukowinie (w północnej Rumunii) bratu Emanoilowi przysłuchiwała się spora grupa adwentystów i baptystów. Niektórzy z nich pozytywnie zareagowali na prawdę biblijną. Później ci dwaj pielgrzymi działali w stolicy i pomogli wielu bukareszteńczykom posiąść dokładną znajomość Biblii. Pewien człowiek napisał: „Dziękuję Bogu za przysłanie braci Emanoila i Onisima, którzy tyle się natrudzili, by mnie przekonać i oświecić duchowo. Pan dokona w tym mieście wielkiego dzieła, ale trzeba się zdobyć na cierpliwość”.
W roku 1920 po raz pierwszy zorganizowano większe zgromadzenia — jedno w Brebi w okręgu Sălaj, a drugie w Ocnie Dejului w okręgu Kluż. Do obu tych miejscowości dojeżdżał pociąg. Tamtejsi bracia i zainteresowani zakwaterowali przybyłych. Ze wszystkich stron kraju zjechało około 500 delegatów, którzy swym przykładnym zachowaniem przysporzyli chwały Jehowie.
Jednak nie każdemu podobał się szybki wzrost liczby głosicieli Królestwa. Od wybuchu I wojny światowej na lud Boży spadały prześladowania wszczynane przez czynniki religijne i polityczne.
Wrogowie wykorzystują histerię wojenną
Władze państwowe, nastrojone nacjonalistycznie i podjudzane przez kler, patrzyły złym okiem na tych, którzy nie chcieli deklarować uczuć patriotycznych ani walczyć w obronie kraju. Toteż gdy wybuchła I wojna światowa, wielu braci aresztowano i skazano, a niejednego stracono. Najwyższą cenę zapłacił między innymi mieszkaniec wsi Petreştii de Mijloc (leżącej na południe od Klużu), brat Ioan Rus, który dopiero co się ożenił.
Oddajmy głos jego ciotecznemu wnukowi, Danielowi: „W roku 1914 Ioan Rus został powołany do wojska. Ponieważ nie chciał iść na wojnę, przewieziono go do Bukaresztu, gdzie został skazany na śmierć. Przed wykonaniem wyroku polecono mu wykopać sobie grób i stanąć tuż obok, twarzą do plutonu egzekucyjnego. Kiedy to zrobił, dowódca pozwolił mu po raz ostatni zabrać głos. Ioan głośno się pomodlił. Wzruszeni tą modlitwą żołnierze nie chcieli strzelać. Wtedy dowódca wziął jednego z nich na bok i obiecał mu za rozstrzelanie skazańca trzymiesięczny płatny urlop. Żołnierz zgodził się i wykonał rozkaz”.
W roku 1916 aresztowano również braci Kissa i Szabó. Dostali po pięć lat więzienia. Uznano ich za „niebezpiecznych przestępców” i przez 18 miesięcy trzymano w miejscowości Aiud w więzieniu o zaostrzonym rygorze. W jakim sensie József i Károly byli „niebezpieczni”? Zdaniem sędziego „szerzyli nauki odmienne od oficjalnie przyjętych”. Krótko mówiąc, zamknięto ich nie tyle za odmowę służby wojskowej, ile za krzewienie prawd biblijnych sprzecznych z tradycyjnymi poglądami teologicznymi.
Z więzienia obaj pisali zachęcające listy do współwyznawców z różnych zborów i grup. Fragment jednego brzmiał: „Pragniemy wyrazić radość z tego, że nasz dobrotliwy niebiański Ojciec, godzien naszej wdzięczności, chwały i czci, pozwala świecić światłu za pośrednictwem Strażnicy. Ufamy, że bracia cenią i chronią Strażnicę, jak trzeba chronić płomyk świecy na szalejącym wietrze”. W roku 1919 bracia Kiss i Szabó zostali zwolnieni, dzięki czemu w następnym roku mogli się zająć organizowaniem Biura Oddziału.
Ataki kleru przybierają na sile
W roku 1918 skończyła się wojna, jednak kler dalej prześladował lud Boży. Pewien duchowny publicznie potępił Badaczy Pisma Świętego za nieuznawanie nauki o nieśmiertelności duszy oraz pogląd na Marię. Napisał: „Marzenia o lepszym życiu na ziemi przywodzą ich do szaleństwa”. Następnie dodał: „Utrzymują, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami i że wszystkie narodowości są sobie równe”. Ubolewał też, że trudno poczynić kroki prawne przeciw Badaczom, gdyż „nakładają maskę ludzi miłujących prawdę i pokój, religijnych i pokornych”.
W roku 1921 duchowni z Bukowiny wnieśli petycję do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz do Ministerstwa Sprawiedliwości, w której domagali się zakazu działalności Badaczy Pisma Świętego. Niemal wszędzie tam, gdzie słudzy Boży rozgłaszali prawdę biblijną, kler odnosił się do nich z nienawiścią. Kościoły prawosławne, katolickie i inne organizowały kampanie oszczerstw, których następstwem były indywidualne i zbiorowe napaści na braci. W liście do głównego ośrodka działalności Badaczy Pisma Świętego oddział rumuński wyjaśniał: „W naszym kraju duchowni piastują tak dużo urzędów państwowych, że w pewnym sensie zdani jesteśmy na ich łaskę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przestrzegali prawa, ale oni nadużywają swej władzy”.
Odpowiadając na skargi wnoszone przez duchowieństwo, Ministerstwo Wyznań zezwoliło, by „siły strzegące porządku publicznego” uniemożliwiały wyznawcom Jehowy prowadzenie działalności ewangelizacyjnej oraz urządzanie zebrań. W ten sposób policja stała się narzędziem kościołów. Zaczęły się aresztowania braci pod fałszywym zarzutem zakłócania porządku. Ale kodeks nie był w tym względzie jednoznaczny, toteż zapadały różne wyroki. Sprawę komplikowało przykładne postępowanie braci. Pewien sędzia oświadczył, że „nie sposób wydawać na Badaczy Pisma Świętego wyroków skazujących, gdyż często są to właśnie najspokojniejsi obywatele”.
Mimo to nagonka na braci nasilała się i w rezultacie pod koniec 1926 roku wydano zakaz publikowania Strażnicy. Nie zahamowało to wszakże dopływu pokarmu duchowego — bracia po prostu zmienili tytuł czasopisma! Najpierw, od 1 stycznia 1927 roku, Strażnica w języku rumuńskim nosiła tytuł Secerişul (Żniwo), następnie Lumina Bibliei (Światło Biblijne), a później Revărsatul zorilor (Świt). Wersja węgierska ukazywała się jako Keresztyén zarándok (Pielgrzym Chrześcijański), potem Evangélium (Ewangelia) i wreszcie Mindazok folyóiratja akik Krisztus vérében hisznek (Pismo Wierzących w Krew Chrystusa).
Niestety, mniej więcej w tym czasie Jacob B. Sima przestał służyć Jehowie. Co gorsza, swoim postępowaniem spowodował, że w roku 1928 oddział rumuński stracił wszystkie nieruchomości oraz całe wyposażenie. Jak informuje Rocznik z roku 1930, jego niewierność „mocno podkopała zaufanie braci i doprowadziła do ich rozproszenia”. Wskutek tych smutnych okoliczności w roku 1929 nadzór nad działalnością rumuńskich sług Jehowy przejął oddział w Niemczech, a następnie środkowoeuropejskie biuro Towarzystwa Strażnica w Bernie w Szwajcarii. Odpowiedzialni bracia z obu tych krajów kontaktowali się z Biurem w Bukareszcie, które po jakimś czasie znów zaczęło funkcjonować.
„Proszę nie palić tej książki!”
Pomimo trudności wierni słudzy Boży zorganizowali się na nowo i kontynuowali ewangelizację, a nawet objęli nią nowe tereny. W liście rumuńskiego Biura Oddziału z 24 sierpnia 1933 roku czytamy: „Panuje głód prawdy biblijnej. Bracia piszą nam, że na prowincji ludzie tłumnie towarzyszą im od domu do domu, żeby jak najwięcej się dowiedzieć”.
Pewna niezamożna kobieta przyjęła proponowaną książkę i skromnym datkiem wsparła dzieło rozgłaszania Królestwa. Gdy usłyszał o tym miejscowy ksiądz, natychmiast poszedł do niej i zażądał: „Daj mi tę książkę, wrzucę ją do pieca!”
„Wielebny ojcze, proszę nie palić tej książki, bo to nasza pociecha w niedoli!” — błagała kobieta i nie pozwoliła odebrać sobie cennej publikacji.
Duży szacunek dla naszej literatury miała też księżna, u której na służbie byli Świadkowie Jehowy. Kiedyś powiedziała im: „Nie jesteście już moimi służącymi, lecz braćmi!” A gdy w pewnej wsi dzieci dowiedziały się od głosiciela, że zwiastuje Królestwo Boże, zaczęły zachęcać przechodniów, by brali od niego publikacje. Wołały: „To są książki o Bogu!” Dzięki takiemu entuzjastycznemu, zupełnie spontanicznemu poparciu ów brat — sam niewiele mówiąc — bardzo szybko rozpowszechnił wszystkie egzemplarze.
Żeby dopomóc rumuńskim braciom, z Grecji przyjechał pionier Nicu Palius. Przez jakiś czas usługiwał w Bukareszcie, po czym przeprowadził się do Gałacza, dużego naddunajskiego portu. Oto jego relacja sporządzona pod koniec 1933 roku: „Przez prawie dwa i pół miesiąca działałem wśród Rumunów i chociaż nie znam ich języka, Jehowa Bóg szczodrze mi pobłogosławił. Potem udałem się do Greków i Ormian. Z pomocą Pana zdołałem obejść 20 miejscowości. Orędzie Królestwa najbardziej podobało się Grekom”.
Rzeczywiście, mimo wrogości kleru sporo ludzi o szczerych sercach pragnęło usłyszeć dobrą nowinę. Należał do nich burmistrz, który z ogromnym zaciekawieniem przeczytał kilka broszur i oświadczył, że niecierpliwie wygląda nowego świata. W innej miejscowości pewien człowiek poprosił o więcej publikacji biblijnych, żeby udostępnić je wszystkim chętnym.
Reorganizacja
W roku 1930, dwa lata po wyjściu na jaw niewierności Jacoba B. Simy, nadzór nad działalnością powierzono Martinowi Magyarosiemu z Bistriţy w Siedmiogrodzie. Był to Rumun węgierskiego pochodzenia. Po odbyciu sześciotygodniowego szkolenia w niemieckim Biurze Oddziału zajął się organizowaniem Biura w Bukareszcie. Wkrótce rumuńska wersja Strażnicy, którą przez pewien czas drukowano w Austrii i Niemczech, znów zaczęła wychodzić w Rumunii, tym razem w bukareszteńskim wydawnictwie „Cartea de Aur” (Złota Księga).
W roku 1933 wskutek usilnych starań braciom udało się uzyskać osobowość prawną — odtąd występowali oficjalnie pod nazwą Towarzystwo Biblijne i Traktatowe Świadków Jehowy (z siedzibą w Bukareszcie, ulica Crişana 33). Jednak ze względu na sprzeciw czynników religijnych i politycznych mogli się zarejestrować jedynie jako instytucja komercyjna.
Tak czy inaczej, ten istotny krok sprzyjał rozgłaszaniu dobrej nowiny na szerszą skalę. Niektórzy głosiciele zwiększyli udział w służbie kaznodziejskiej (zwłaszcza zimą, kiedy na wsi ludzie mają więcej czasu), a inni podjęli nawet służbę pionierską. Bracia mogli też słuchać wykładów biblijnych nadawanych przez stacje radiowe. Była to pomoc przede wszystkim dla osób, które z obawy przed szykanami ze strony sąsiadów czy księży nie korzystały z zebrań. W Strażnicy podawano tytuły wykładów, pory ich emisji oraz pasma częstotliwości.
Do krzewienia dobrej nowiny przyczyniły się także przenośne gramofony, produkowane przez naszych braci. W latach trzydziestych zborom i poszczególnym głosicielom oferowano takie gramofony, jak również nagrania wykładów biblijnych. Z nagrań tych mogli odnieść pożytek „nie tylko bracia, lecz także wszystkie rodziny, które miłują prawdę i mają gramofony” — informował Biuletyn (poprzednik Naszej Służby Królestwa).
Dalsze próby wiary wewnątrz organizacji
Lata dwudzieste i trzydzieste XX wieku przyniosły dokładniejsze zrozumienie Słowa Bożego. Coraz lepiej zdawano sobie sprawę, że każdy chrześcijanin powinien dawać świadectwo prawdzie. Przełom pod tym względem nastąpił w roku 1931, kiedy Badacze Pisma Świętego przyjęli biblijną nazwę Świadkowie Jehowy. Nazwa ta nie była jedynie szyldem; noszenie jej zobowiązywało do uznawania i obwieszczania, że Jehowa jest prawdziwym Bogiem (Izaj. 43:10-12). Badacze Pisma Świętego przeciwni działalności ewangelizacyjnej zgorszyli się tą zmianą i opuścili organizację Bożą. Niektórzy z nich stali się nawet odstępcami i przybrali nazwę millenarystów. Czy lojalni słudzy Jehowy przetrwają tę próbę? Czy wobec sprzeciwu zarówno kleru, jak i odstępców wywiążą się ze zleconego im posłannictwa głoszenia dobrej nowiny?
Część dała się zniechęcić, jednak wielu niezłomnie trwało w gorliwej służbie dla Jehowy. W sprawozdaniu za rok 1931 czytamy: „W Rumunii jest około 2000 braci, którzy pomimo wielkich przeszkód zdołali w ciągu roku rozpowszechnić 5549 książek i 39 811 broszur”. W następnym roku powiodło im się jeszcze lepiej: w sumie udostępnili 55 632 książki i broszury.
Zresztą szykany przynosiły nieraz odwrotny skutek. Na przykład pewna grupa Świadków postanowiła wyraźniej pokazać swą odrębność od „Babilonu Wielkiego” (Obj. 18:2, 4). Przez pięć dni ci odważni bracia jeden za drugim zgłaszali się w ratuszu, prosząc o dokumenty potrzebne do oficjalnego wypisania się z Kościoła, do którego wcześniej należeli.
Miejscowe władze były zszokowane, a ksiądz tak zbulwersowany, że pobiegł na policję. Ponieważ to nie poskutkowało, udał się z powrotem do ratusza i zarzucił notariuszowi, iż jest komunistą, skoro przysłużył się takiej sprawie. Obrażony urzędnik gniewnie odpowiedział, że pomoże wystąpić z Kościoła każdemu chętnemu, nawet gdyby mieli to zrobić wszyscy. Ksiądz nic więcej nie wskórał, toteż bracia mogli spokojnie dopełnić formalności.
„Chce mnie pan zastrzelić?”
Duchowni piętnowali Świadków z ambony. Nie przestawali też wywierać presji na władze, chcąc doprowadzić do zakazania naszej działalności. Ministerstwo Wyznań, będące narzędziem w rękach kleru, w dalszym ciągu posługiwało się policją do nękania braci. Pewnego razu komendant policji w towarzystwie funkcjonariusza bezprawnie wtargnął do mieszkania, w którym odbywały się zebrania chrześcijańskie.
„Proszę mi pokazać zezwolenie na organizowanie zebrań religijnych” — zwrócił się do brata, którego nazwiemy George.
Domyślając się, że komendant nie ma wymaganego w takich wypadkach nakazu, George zaprotestował: „A jakim prawem wszedł pan do mojego domu?”
Komendant nie potrafił odpowiedzieć, więc George poprosił, żeby wyszedł. Policjant niechętnie skierował się do wyjścia, ale swemu podwładnemu polecił czekać pod domem i aresztować gospodarza, gdy tylko ten znajdzie się na zewnątrz. Po jakimś czasie George wyszedł z domu i funkcjonariusz przystąpił do aresztowania go „w imieniu prawa”.
„W imieniu jakiego prawa?” — dociekał George.
„Mam nakaz aresztować pana” — brzmiała odpowiedź.
Jako były urzędnik policji, George znał prawo, poprosił więc o pokazanie stosownego dokumentu. Tak jak przypuszczał, policjant nie miał żadnego nakazu. Ponieważ nie mógł legalnie dokonać aresztowania, uciekł się do straszenia: zaczął ładować broń.
„Chce mnie pan zastrzelić?” — zapytał George.
„Nie jestem taki głupi” — odparł funkcjonariusz.
„To dlaczego ładuje pan broń?”
Widząc bezsensowność swojego postępowania, policjant odszedł. George nie chciał, by sytuacja się powtórzyła, więc zaskarżył komendanta do sądu za wtargnięcie na teren prywatny. O dziwo, komendanta skazano na grzywnę i 15 dni więzienia.
Innym razem pewien starszy brat odważnie bronił przed sądem swych przekonań. Sędzia, wymachując mu przed nosem dwiema książkami wydanymi przez Świadków Jehowy, oskarżył go o uprawianie propagandy religijnej.
Brat odparł: „Jeżeli zostanę skazany za głoszenie prawdy ze Słowa Bożego, to wcale nie będę uważać tego za karę, lecz za powód do dumy. Pan Jezus powiedział swoim naśladowcom, że mają się cieszyć, gdy będą prześladowani za prawość, ponieważ to samo spotykało kiedyś proroków. Sam Jezus był prześladowany i poniósł śmierć na palu — nie za złamanie prawa, lecz za nauczanie prawdy Bożej.
„Jeśli więc Wysoki Sąd skaże mnie za to, że za pomocą tych dwóch książek głosiłem Jezusową dobrą nowinę o Królestwie, to wymierzy karę człowiekowi, który nie popełnił żadnego przestępstwa”. W rezultacie sędzia oddalił zarzuty.
„Nigdzie na ziemi bracia nie napotykają większych trudności”
Duży spadek cen płodów rolnych po roku 1929, szerzące się bezrobocie i brak stabilizacji politycznej — wszystko to było podłożem, na którym jak grzyby po deszczu wyrastały ekstremistyczne ugrupowania, między innymi faszystowskie. Ponadto w latach trzydziestych w Rumunii stopniowo umacniały się wpływy hitlerowskich Niemiec. Taka sytuacja nie zapowiadała ludowi Bożemu nic dobrego. W Roczniku Świadków Jehowy — 1936 napisano nawet: „Nigdzie na ziemi bracia nie napotykają większych trudności niż w Rumunii”. W latach 1933-1939 wytoczono rumuńskim Świadkom 530 procesów. Oskarżyciele wciąż domagali się zakazania ich działalności i zamknięcia bukareszteńskiego Biura Oddziału.
I rzeczywiście, 19 czerwca 1935 roku o godzinie 20.00 zjawili się tam policjanci z nakazem sądowym — jak się później okazało, nieważnym. Skonfiskowali wszelkie dokumenty oraz przeszło 12 000 broszur i postawili na warcie strażnika. Ale pewien brat, który niepostrzeżenie wymknął się tylnymi drzwiami, skontaktował się z życzliwym prawnikiem, piastującym urząd senatora. Ten zatelefonował do odpowiednich prominentów i w rezultacie bezprawną decyzję odwołano, a całą dokumentację zwrócono. Bracia odetchnęli z ulgą, niestety nie na długo.
Dnia 21 kwietnia 1937 roku w monitorze rządowym i w prasie ukazało się rozporządzenie Ministerstwa Wyznań zakazujące działalności Świadków Jehowy w Rumunii. Odtąd każdemu, kto by rozpowszechniał lub choćby tylko czytał ich publikacje, groziła kara, a publikacje te podlegały konfiskacie.
Bracia odwołali się od tej decyzji. Nie miała ona mocnych podstaw, ale świadomy tego minister postarał się, by trzykrotnie odroczono rozpatrzenie sprawy. Przed nadejściem ostatniego z wyznaczanych terminów władzę dyktatorską w Rumunii objął król Karol II. W czerwcu 1938 roku wyszło nowe rozporządzenie zakazujące działalności Świadków Jehowy. Bracia znowu złożyli odwołanie. Ponadto wystosowali do króla memoriał wyjaśniający, że ich publikacje mają charakter oświatowo-wychowawczy i bynajmniej nie zachęcają do zakłócania porządku publicznego ani nie zawierają żadnych treści wywrotowych. W piśmie powołali się na poprzednie orzeczenie sądu apelacyjnego. Król przekazał memoriał Ministerstwu Wyznań. Jaka była reakcja? Dnia 2 sierpnia 1938 roku wydano decyzję o zamknięciu Biura Świadków Jehowy w Bukareszcie i opieczętowaniu jego pomieszczeń.
W tym trudnym okresie braci często aresztowano i wtrącano do więzień (także całe rodziny) — niektórych tylko dlatego, że we własnych domach śpiewali pieśni Królestwa. Zapadały wyroki od trzech miesięcy do dwóch lat. Skąd wiedziano, kogo aresztować? Wielu zostało zadenuncjowanych przez donosicieli, którzy działali z poduszczenia duchowieństwa. Żeby wyśledzić braci, konfidenci przebierali się na przykład za robotników czy domokrążnych handlarzy.
Zatrzymywano każdego, przy kim znaleziono nasze publikacje. Pewien brat, zatrudniony w lesie jako drwal, nosił ze sobą Biblię i Rocznik. Kiedyś policjanci rewidowali wszystkich po kolei i znaleźli u niego zakazaną literaturę. Aresztowali go, po czym pieszo doprowadzili do sądu odległego o jakieś 200 kilometrów. Sąd skazał go na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Więzienia były wówczas przepełnione, brudne i zawszone, a jedyne wyżywienie więźniów stanowiły wodniste zupy.
Druga wojna światowa niesie kolejne próby
O świcie 1 września 1939 roku Niemcy napadły na Polskę. Wybuchła II wojna światowa. Miała ona znacząco zaważyć na losach Rumunii. Związek Radziecki i Niemcy — sygnatariusze paktu o nieagresji — w dążeniu do zawładnięcia wschodnią Europą podzieliły ją na strefy wpływów. Rumunię pokrajano niczym tort: Węgry przejęły północny Siedmiogród, ZSRR — Besarabię i północną Bukowinę, a Bułgaria — południową Dobrudżę. W rezultacie Rumunia utraciła około jednej trzeciej terytorium oraz ludności. W roku 1940 zaprowadzono w kraju dyktaturę faszystowską.
Nowy rząd zawiesił konstytucję i wydał dekret uznający tylko dziewięć religii, w tym prawosławną, katolicką i luterańską. Zakaz działalności Świadków Jehowy obowiązywał w dalszym ciągu. W Rumunii szalał terror. W październiku 1940 roku kraj znalazł się pod okupacją niemiecką. W tych ekstremalnych warunkach korespondencja między Rumunią a środkowoeuropejskim biurem Towarzystwa Strażnica w Szwajcarii niemal zupełnie się urwała.
Ponieważ większość rumuńskich Świadków mieszkała w Siedmiogrodzie, przeniósł się tam z Bukaresztu również Martin Magyarosi. Przyjechał do Tîrgu Mureş, gdzie jego żona, Maria, przeprowadziła się już wcześniej ze względów zdrowotnych. Elena i Pamfil Albu, współpracownicy Magyarosich z bukareszteńskiego Biura, wyjechali jeszcze dalej na północ — do Baia Mare. Tak więc bracia Magyarosi i Albu, mieszkając w dwóch różnych miastach, przystąpili do reorganizacji dzieła głoszenia oraz tajnego wydawania czasopisma Strażnica. Ich bliski współpracownik Teodor Morăraş pozostał w Bukareszcie, skąd koordynował działalność ludu Jehowy na okrojonym terytorium Rumunii. Usługiwał w takim charakterze do roku 1941, do momentu aresztowania.
Tymczasem bracia nieprzerwanie pełnili służbę kaznodziejską. Korzystając z nadarzających się okazji, udostępniali ludziom literaturę biblijną, choć musieli zachowywać wielką ostrożność. Na przykład zostawiali broszury w miejscach publicznych (restauracjach, przedziałach kolejowych), licząc na to, że przyciągną one czyjąś uwagę. Stosowali się również do biblijnego nakazu uczestniczenia w zebraniach, będących źródłem duchowego pokrzepienia (Hebr. 10:24, 25). Ale czynili to w taki sposób, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Na wsi wykorzystywali pewien miejscowy zwyczaj: ponieważ w okresie zbierania plonów sąsiedzi wzajemnie sobie pomagali, a po wspólnej pracy spotykali się na poczęstunku i wesołych pogawędkach, więc bracia zamiast tych przyjęć organizowali chrześcijańskie zebrania.
‛Uciskani na wszystkie sposoby’
We wrześniu 1942 roku brat Magyarosi został zatrzymany, ale z więzienia w dalszym ciągu kierował działalnością kaznodziejską. Aresztowano również małżeństwo Albu i około tysiąca innych Świadków. Wielu z nich bito i wypuszczono dopiero po sześciu tygodniach. Jednak blisko sto osób (w tym kilka sióstr) skazano za chrześcijańską neutralność na kary więzienia od 2 do 15 lat, a pięciu braci otrzymało wyroki śmierci, zamienione później na dożywocie. Pod osłoną ciemności uzbrojeni policjanci wyprowadzali z mieszkań nawet matki z małymi dziećmi. Zwierzęta gospodarskie zostawały bez opieki, a opuszczone domy plądrowali złodzieje.
„Powitanie” Świadka w obozie wyglądało mniej więcej tak: strażnicy kładli go na podłodze ze związanymi nogami i bili w gołe stopy pałkami z gumy wzmocnionej drutem. Kości pękały, odpadały paznokcie, skóra czerniała i odchodziła płatami jak kora z drzewa. Duchowni, którzy odwiedzali obozy i przypatrywali się takiej kaźni, drwili: „Gdzie jest wasz Jehowa? Czemu was nie uwolni z naszych rąk?”
Bracia byli ‛na wszystkie sposoby uciskani, ale nie pozostawieni własnemu losowi’ (2 Kor. 4:8, 9). Potrafili nawet nieść pociechę towarzyszom niedoli, opowiadając im o Królestwie Bożym. Niektórzy współwięźniowie z biegiem czasu przyłączyli się do nich, między innymi Teodor Miron ze wsi Topliţa, leżącej w północno-wschodnim Siedmiogrodzie. Jeszcze przed wojną Teodor doszedł do wniosku, że Bóg potępia zabijanie, dlatego odmówił służby w wojsku. W maju 1943 roku dostał za to pięć lat więzienia. Wkrótce poznał tam Martina Magyarosiego, Pamfila Albu i innych Świadków, którzy zaczęli studiować z nim Biblię. Zrobił bardzo szybkie postępy i już po kilku tygodniach oddał swe życie Jehowie. A jak wyglądał jego chrzest?
Okazja nadarzyła się, gdy z grupą około 50 rumuńskich Świadków wieziono go okrężną drogą do hitlerowskiego obozu w Borze w Serbii. Po drodze transport zatrzymał się w mieście Jászberény na Węgrzech, gdzie dołączono do niego przeszło stu węgierskich Świadków. Podczas postoju strażnicy kazali kilku braciom wziąć beczkę i iść do rzeki po wodę — bez eskorty, gdyż mieli do nich zaufanie. Teodor poszedł z tą grupą i został ochrzczony w rzece. Z Jászberény odtransportowano więźniów pociągiem i statkiem do Boru.
W tym czasie w obozie pracy w Borze więziono 6000 Żydów, 14 adwentystów i 152 Świadków Jehowy. Brat Miron wspomina: „Warunki mieliśmy tragiczne, ale Jehowa troszczył się o nas. Pewien życzliwy strażnik, który często jeździł służbowo na Węgry, przemycał do obozu publikacje biblijne. Poznał bliżej kilku Świadków i obdarzył ich zaufaniem. Na czas swojej nieobecności powierzał im opiekę nad rodziną. Odnosił się do nich jak brat. Był porucznikiem i mogliśmy liczyć, że powiadomi nas, gdyby na coś się zanosiło. W obozie przebywało 15 starszych zboru (jak ich dzisiaj nazywamy), którzy dbali, by w każdym tygodniu odbywały się trzy zebrania. Przychodziło na nie przeciętnie 80 osób, bo pracowaliśmy na różne zmiany. Organizowaliśmy też obchody Pamiątki”.
W niektórych obozach pozwalano braciom otrzymywać żywność i inne rzeczy od współwyznawców będących na wolności. W latach 1941-1945 grupa około 40 Świadków z Besarabii, Mołdawii i Siedmiogrodu przebywała w obozie koncentracyjnym w miejscowości Şibot w Siedmiogrodzie. Zatrudniono ich w tutejszym zakładzie przemysłu drzewnego. Ponieważ w obozie brakowało żywności, współwyznawcy mieszkający w pobliżu raz w tygodniu przynosili do fabryki jedzenie i odzież. Bracia rozdzielali te dary stosownie do potrzeb.
Takie życzliwe wspieranie uwięzionych współwyznawców było zarówno dla nich samych, jak i dla strażników wymownym świadectwem prawdziwości religii wyznawanej przez sług Jehowy. A ponieważ strażnicy przekonali się, że Świadkowie są ludźmi odpowiedzialnymi i godnymi zaufania, dawali im swobodę, z jakiej więźniowie na ogół nie korzystają. W Şibot jeden z funkcjonariuszy sam nawet został czcicielem Jehowy.
Błogosławieństwa w latach powojennych
W maju 1945 roku w Europie skończyła się wojna i wszystkich Świadków Jehowy zwolniono z więzień oraz obozów pracy. Kiedy Martin Magyarosi, mający wówczas 62 lata, wrócił do Bukaresztu i udał się do dawnej siedziby Biura Oddziału, stwierdził, że lokal świeci pustkami. Nie było nic, nawet jednej maszyny do pisania! W sprawozdaniu z tamtego okresu czytamy: „Wznawiamy dzieło Pańskie — startujemy od zera”. Bracia starali się o legalizację działalności. Ich wysiłki zostały uwieńczone sukcesem. Dnia 11 lipca 1945 roku zaczęło oficjalnie funkcjonować Stowarzyszenie Świadków Jehowy w Rumunii.
Rejestracja ułatwiła organizowanie zebrań i większych zgromadzeń oraz publikowanie literatury biblijnej. W rezultacie działalność ewangelizacyjna znów nabierała rumieńców. Wszystko to sprzyjało zażegnaniu nieporozumień i rozdźwięków, do których gdzieniegdzie doszło. Co ciekawe, w pierwszym roku po wojnie rumuńscy bracia wydrukowali blisko 870 000 broszur i ponad 85 500 egzemplarzy czasopisma Strażnica, i to pomimo niedoborów papieru. Ochrzczono wtedy aż 1630 osób.
Jeszcze przed uzyskaniem formalnej rejestracji Świadkowie Jehowy zaczęli jawnie wyruszać do służby kaznodziejskiej. Odbywały się zebrania i wygłaszano specjalne wykłady publiczne. O tym, co się działo w okręgu Maramureş, tak opowiada naoczny świadek: „Bracia nie czekali, aż wojska całkowicie się wycofają — od razu przystąpili do organizowania zebrań. Schodzili się ze wszystkich okolicznych wsi i w ogóle się nie bali. To były niezwykłe czasy. Niektórzy szli nawet 80 kilometrów, a po drodze śpiewali pieśni i głosili dobrą nowinę. W niedzielę prowadzący zebranie zapowiadał, gdzie się spotkamy za tydzień”.
Na wykłady publiczne zapraszano też mieszkańców miasteczek i wsi, w których wcale lub prawie wcale nie było Świadków Jehowy. Bracia wyruszali z domów około północy i pokonywali do 100 kilometrów, niejednokrotnie boso, ponieważ buty sporo wówczas kosztowały. Mieli je wprawdzie przy sobie, ale wkładali dopiero wtedy, gdy wędrowanie na bosaka stawało się niemożliwe, na przykład z powodu dotkliwego zimna. W przeddzień wykładu podawano do wiadomości jego tytuł, zapraszano wszystkich chętnych i proponowano literaturę. Po zakończeniu zebrania wszyscy ruszali w drogę powrotną.
W miastach Baia Mare, Kluż, Tîrgu Mureş i Ocna Mureş zorganizowano wiele zgromadzeń, w których wzięły udział setki Świadków i osób zainteresowanych Biblią. W czerwcu 1945 roku do najważniejszych punktów programu zgromadzenia w Baia Mare należał chrzest, który odbył się dziesięć kilometrów za miastem. Po przemówieniu okolicznościowym wygłoszonym w ogrodzie pewnego brata 118 osób zostało zanurzonych w przepływającej obok rzece Lăpuşul. Było to pamiętne wydarzenie w przeuroczym otoczeniu.
W Tîrgu Mureş bracia wynajęli teatr z widownią obliczoną na 3000 osób. W przeddzień zgromadzenia pojawili się delegaci — przybywali pociągami, wozami konnymi, rowerami, pieszo. Niektórzy zaraz po przyjeździe zaczynali głosić dobrą nowinę i zapraszać ludzi na wykład publiczny o arce Noego. Na widok porozlepianych w całym mieście afiszów z interesującą zapowiedzią wykładu niejeden delegat płakał z radości. Bracia nawet nie śnili, że kiedykolwiek będą tak swobodnie rozgłaszać słowo Boże!
Ciężka praca została sowicie nagrodzona. Przyszło tyle osób, że na zewnątrz teatru trzeba było zainstalować dwa głośniki dla tych, którzy nie zmieścili się w środku. Dzięki temu lokatorzy sąsiednich budynków słyszeli wykład przez okna. Zaproszono przedstawicieli władz miejskich i innych notabli, by osobiście się przekonali, kim są Świadkowie Jehowy. Co ciekawe, przybyło ich tylu, że zajęli wszystkie zarezerwowane dla nich miejsca. Przyłączyli się również do wspólnego śpiewu.
Pierwszy krajowy zjazd
W sobotę i niedzielę 28 i 29 września 1946 roku w Rumunii odbyło się pierwsze ogólnokrajowe zgromadzenie Świadków Jehowy. Zorganizowano je w Bukareszcie w obiekcie zwanym Arenele Romane. Zarząd kolei rumuńskich nie tylko zgodził się podstawić specjalny pociąg, lecz także o połowę obniżył ceny biletów! Pociąg ten przywiózł do stolicy sporo ponad tysiąc delegatów z najdalszych części kraju. Wielu z nich miało ze sobą okolicznościowe afisze, które wzbudzały duże zainteresowanie wśród podróżnych na stacjach. Nie obyło się jednak bez niespodzianek.
O zaplanowanym kongresie dowiedzieli się duchowni i próbowali zatrzymać pociąg. W piątek o dziewiątej rano, w przeddzień zgromadzenia, miejscowi Świadkowie zaczęli się zbierać na dworcu, spodziewając się przyjazdu braci w ciągu najbliższej godziny. Tymczasem przyszło im cierpliwie czekać aż do szóstej po południu, bo dopiero wtedy pociąg wtoczył się na stację. Trudno opisać entuzjazm, z jakim goście i gospodarze padli sobie w ramiona. Uzbrojeni policjanci, którzy mieli pilnować porządku, czuli się niepotrzebni.
Bukareszt bardzo ucierpiał podczas wojny — w gruzach legło 12 000 domów. Brakowało kwater, lecz bracia wykazali wielką pomysłowość. Żeby przygotować dodatkowe miejsca noclegowe, zakupili mnóstwo słomy i rozpostarli ją na trawniku w obrębie posesji pewnego brata, mieszkającego na przedmieściu Bukaresztu, w Berceni. Jak na koniec września, było wtedy wyjątkowo ciepło, więc przyjezdne rodziny mogły wygodnie nocować na tym słomianym posłaniu pod rozgwieżdżonym niebem. Obecnie stoi tu ładna, nowa Sala Królestwa.
W sobotę przed południem 3400 zgromadzonych z zachwytem przyjęło wiadomość, że odtąd Strażnica po rumuńsku i węgiersku znów będzie dwutygodnikiem. Wśród zebranych rozprowadzono 1000 egzemplarzy tego pierwszego wydania. Przez jakiś czas w każdym numerze Strażnicy zamieszczano po cztery artykuły do studium, żeby bracia mogli nadrobić zaległości spowodowane wojną.
Na niedzielne przedpołudnie zaplanowano służbę kaznodziejską. Wszędzie widziało się grupki głosicieli zapowiadających wykład publiczny. Niesione przez nich plakaty przedstawiały kowadło, miecz i młot oraz napis: „‚Przekują miecze na lemiesze’ — tak przepowiedział Bóg. Jego słowa spisali dwaj prorocy. Ale kto wprowadzi je w czyn?” Bracia wręczali zaproszenia i proponowali literaturę biblijną. Mieli ją w przewieszonych przez ramię białych torbach opatrzonych różnymi napisami: „Świadkowie Jehowy”, „Głosiciele Królestwa Bożego” albo „Zwiastuni Teokracji”.
Po południu Martin Magyarosi rozpoczął wykład publiczny słowami: „W Paryżu trwa właśnie konferencja pokojowa z udziałem mocarstw światowych. A tu zebrało się nas dzisiaj jakieś 15 000. Gdyby przeszukać każdego z przybyłych Świadków Jehowy, nie znaleźlibyśmy żadnego miecza ani pistoletu. Dlaczego? Bo my już przekuliśmy miecze na lemiesze!” Ponieważ wszędzie widać było skutki wojny, ten bardzo aktualny wykład wywarł na obecnych ogromne wrażenie.
Niedzielnego programu wysłuchali między innymi: prokurator generalny, sekretarz ministra spraw wewnętrznych, oficerowie policji i grupa księży prawosławnych. Zarówno bracia, jak i urzędnicy spodziewali się, że duchowni będą chcieli zakłócić przebieg zgromadzenia, co sami zresztą zapowiadali. Ale tylko jeden pop podjął taką próbę. Kiedy podczas wykładu publicznego bracia zauważyli, że zmierza w kierunku mównicy, podeszli, chwycili go mocno pod ręce i odprowadzili na miejsce. Wyjaśnili mu po cichu: „Nie ma potrzeby, żeby na tym zgromadzeniu przemawiał ksiądz prawosławny; serdecznie zachęcamy do zajęcia miejsca i uważnego słuchania”. Odtąd zachowywał się spokojnie. Później prokurator generalny powiedział, że podobały mu się zarówno wykłady, jak i porządek panujący wśród Świadków Jehowy.
Wspominając ten kongres, pewien brat napisał: „Knowania wrogów zupełnie się nie powiodły. Bracia rozeszli się w radosnym nastroju”. Zjazd ten umocnił ducha pokoju i jedności. Miało to istotne znaczenie, gdyż dużo delegatów przybyło z mieszanymi uczuciami, pamiętając o rozdźwiękach, do jakich doszło w szeregach ludu Bożego w latach wojny.
Natomiast duchowni byli zawiedzeni; w wielu regionach nie mogli już liczyć, że władze będą reagować na każde ich żądanie interwencji w sprawach związanych ze Świadkami Jehowy. Oczywiście dalej wykorzystywali ambonę do szkalowania braci. Niekiedy posuwali się nawet do werbowania chuliganów, którzy mieli bić głosicieli — bez względu na płeć. Pewnego razu żona popa napadła z kijem w ręku na pionierkę i biła ją, dopóki kij się nie złamał. „Wytoczyliśmy duchowieństwu sporo procesów” — czytamy w sprawozdaniu z tamtych lat.
Dalsze starania o przywrócenie jedności
W roku 1947 na dwa miesiące przyjechał do Rumunii Alfred Rütimann ze szwajcarskiego Biura Oddziału. Według pierwotnego planu miał mu towarzyszyć Hayden C. Covington z Biura Głównego Świadków Jehowy; miało też zostać zorganizowane zgromadzenie. Jednak władze nie udzieliły na nie zezwolenia, odmówiły też wizy bratu Covingtonowi. Na szczęście brat Rütimann otrzymał dwumiesięczną wizę i dzięki temu sierpień i wrzesień mógł spędzić w Rumunii.
Alfred Rütimann zaczął swą wizytę od Bukaresztu. Na lotnisku oczekiwała go grupa uśmiechniętych braci i sióstr z tradycyjnym powitalnym bukietem. Udali się razem do bukareszteńskiego Biura Oddziału, które mieściło się w domu zainteresowanego przy ulicy Alion 38. Przeniesiono je tam w styczniu 1947 roku, ale ze względu na rosnące zagrożenie ze strony komunistów bracia oficjalnie posługiwali się poprzednim adresem: Bukareszt, ulica Basarabia 38. W lokalu przy tej ulicy, zakupionym w lipcu 1945 roku, pozostawiono tylko stary stół, kanapę, zepsutą maszynę do pisania i szafkę pełną pożółkłych broszur i czasopism — rzeczy, których konfiskata nie stanowiłaby wielkiej straty. Od czasu do czasu pracowała tam pewna siostra.
Brat Rütimann spotkał się z Pamfilem Albu, prezesem korporacji prawnej reprezentującej rumuńskich Świadków Jehowy, oraz Martinem Magyarosim, który nadzorował działalność w kraju. Obaj ci bracia usługiwali także jako nadzorcy okręgów. Przez całe lata łączność z zagranicą była poważnie utrudniona, więc rumuńscy bracia bardzo się ucieszyli na wieść o rozwoju dokonującym się w organizacji Jehowy — na przykład o zorganizowaniu w zborach teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej oraz otwarciu Szkoły Gilead, kształcącej misjonarzy. Oczywiście wszyscy pragnęli, żeby zajęcia szkoły teokratycznej odbywały się również w Rumunii. Dlatego dołożono starań, by podręcznik Teokratyczna pomoc dla głosicieli Królestwa, zawierający 90 lekcji omawianych w tej szkole, jak najszybciej zaczął się ukazywać w odcinkach po rumuńsku i węgiersku.
Jednak głównym celem Alfreda Rütimanna było odwiedzenie możliwie dużej liczby zborów i grup oraz zapoznanie braci z najważniejszymi wykładami, które mieli usłyszeć na odwołanym kongresie. Dlatego on i brat Magyarosi, usługujący w charakterze tłumacza, wyruszyli w dwuetapową podróż po miejscowościach, gdzie teokratyczna działalność była już dość dobrze ugruntowana. Zaczęli od Siedmiogrodu.
W Siedmiogrodzie i innych częściach kraju
W Siedmiogrodzie, podobnie jak w większości innych miejsc, głosiciele zdobywali się na niemały wysiłek, by uczestniczyć w tych specjalnych spotkaniach. Chętnie korzystali z programu nawet o bardzo późnej porze, ponieważ goście mieli wyjątkowo napięty plan. Na przykład we wsi Vama Buzăului zebranie trwało od godziny 22.00 do 2.00 nad ranem i nikt z 75 zebranych się nie uskarżał.
„Ludzie mają tu zupełnie inne poczucie czasu” — zanotował brat Rütimann. „Nie narzekają, gdy ze względu na gości trzeba wstać o drugiej lub trzeciej nad ranem, i nie liczą każdej minuty. Chociaż podróżują pieszo i nieraz spore odległości pokonują boso, zdaje się, że mają więcej czasu i są mniej znerwicowani niż my. Najpierw myślałem, że to szaleństwo urządzać zebrania o tak późnych porach, ale brat Magyarosi jakoś zdołał mnie do tego przekonać”.
Następnie bracia zatrzymali się w mieście Tîrgu Mureş, liczącym wtedy 31 000 mieszkańców. Ono także bardzo ucierpiało podczas wojny: zostało prawie bez mostów. A jednak na polanę w podmiejskim lesie dotarło aż 700 głosicieli z 25 zborów. Niektórzy odbyli w sumie 100-kilometrową podróż.
Goście udali się również do Klużu, gdzie zgromadziło się 300 osób z 48 zborów. Brat Magyarosi pokazał bratu Rütimannowi tutejszą drukarnię, utraconą w roku 1928 wskutek niewierności Jacoba Simy. Co się z nim stało? Brat Rütimann zanotował: „Popadł w nałóg pijaństwa i zmarł w ubiegłym roku”.
Potem goście zatrzymali się między innymi w miastach Satu Mare oraz Sighet (Syhot), leżącym w pobliżu granicy z Ukrainą. W regionie tym działało przeszło 40 zborów rumuńsko-, węgiersko- i ukraińskojęzycznych. Ludność tamtejszych wsi i miasteczek była w dużym stopniu samowystarczalna. Pola rodziły pod dostatkiem żywności, uprawiano też len i konopie, hodowano zwierzęta, głównie owce. Na miejscu wyrabiano odzież i koce, wyprawiano skóry, szyto buty. Wiele osób przybywało na zgromadzenia w tradycyjnych haftowanych strojach własnej roboty, z lnianego i konopnego płótna.
Następnie bracia Rütimann i Magyarosi rozpoczęli drugi etap podróży. Udali się do północno-wschodniej części Rumunii — do Mołdawii. Najpierw zatrzymali się w gminie Frătăuţii. Miejscowi Świadkowie, choć bardzo biedni, wyróżniali się gościnnością. Zastawili stół świeżym mlekiem, chlebem, mamałygą i gotowanymi jajkami obficie polanymi masłem. Wszyscy jedli z małych miseczek w pomieszczeniu słabo oświetlonym lampami naftowymi. „Jedzenie było naprawdę dobre” — napisał brat Rütimann. Tamtej nocy gości położono w kuchni na łóżkach przysuniętych do pieca, żeby nie zmarzli. Gospodarze spali w pobliżu na workach słomy.
Miejscowych Świadków, bardzo gorliwych w służbie kaznodziejskiej, Jehowa pobłogosławił wspaniałymi wynikami. Wiosną 1945 roku działało tutaj 33 głosicieli, a w roku 1947 — już 350, czyli w ciągu zaledwie dwóch lat ich liczba wzrosła aż dziesięciokrotnie!
Żeby poczuć się zupełnie jak na wsi, bracia Rütimann i Magyarosi przebyli ponad 100 kilometrów dzielących ich od Bălcăuţi i Ivăncăuţi wozem zaprzężonym w dwa konie. „Małe, ale niezawodne koniki rumuńskie sprawdzają się na każdej drodze, nawet najgorszej, i to zarówno w dzień, jak i w nocy” — pisał później brat Rütimann. Zbór Bălcăuţi, który powstał w roku 1945, składał się z byłych protestantów. Funkcję sługi zboru pełnił ich dawny kaznodzieja. W Ivăncăuţi zebranie musiało się odbyć w domu pewnego brata, ponieważ rozpadał się deszcz. Ale 170 przybyłych wcale się tym nie zraziło. Żeby dotrzeć na miejsce, niektórzy pokonali pieszo 30 kilometrów, i to na bosaka.
Podczas całej tej podróży goście przemawiali w sumie do 4504 braci i zainteresowanych z 259 zborów w 19 miejscowościach, w tym — w drodze powrotnej do Szwajcarii — w miastach Orăştie i Arad. Wiele osób podróżowało pieszo jakieś 60—80 kilometrów w jedną stronę. Pewien rolnik przeszedł boso aż 100 kilometrów — tak bardzo chciał się spotkać z braćmi!
Te specjalne zebrania, które okazały się ważnym etapem w rozwoju naszej działalności w Rumunii, odbyły się w bardzo stosownym czasie — nie tylko ze względu na to, że bracia potrzebowali zachęt, lecz także dlatego, iż w sensie duchowym pola dojrzały już do żniwa. Naród był wyczerpany wojną i dyktatorskimi rządami, a spora część społeczeństwa straciła zaufanie do religii. Mało tego, wskutek drastycznej dewaluacji rumuńskiego leja w sierpniu 1947 roku mnóstwo ludzi z dnia na dzień zostało bez środków do życia. Dlatego wielu dawnych przeciwników dobrej nowiny teraz reagowało na nią zupełnie inaczej.
Ale tych spotkań bracia potrzebowali z jeszcze innego powodu: nadchodziła nowa fala wyjątkowo srogich prześladowań, których podłożem była ateistyczna ideologia. Na prawie 40 długich lat Rumunia miała się stać państwem bezwzględnej dyktatury, wykluczającej wszelką tolerancję.
Za żelazną kurtyną
W listopadzie 1946 roku, rok przed wizytą brata Rütimanna, władzę w Rumunii przejęli komuniści. W ciągu kilku następnych lat partia komunistyczna wyeliminowała wszelkie ugrupowania opozycyjne i przyśpieszyła proces sowietyzacji kraju: rumuńskie instytucje kulturalne i polityczne skutecznie dostosowano do wzorów radzieckich.
Świadkowie w pełni wykorzystali tę ciszę przed burzą. Wydali setki tysięcy czasopism, broszur i innych publikacji. Trafiły one do 20 składów rozrzuconych po całym kraju. Wielu braci zwiększyło wtedy swój udział w służbie, a niektórzy zostali nawet pionierami, między innymi Mihai Nistor i Vasile Sabadâş.
Brata Nistora skierowano do północno-zachodniej i centralnej części Siedmiogrodu, gdzie usługiwał jako pionier, i to również po zdelegalizowaniu naszej działalności przez komunistów. Wrogowie wciąż deptali mu po piętach, a jednak udawało mu się przez dłuższy czas uniknąć aresztowania. Dzięki czemu? „Sprawiłem sobie torbę, taką jak nosił szklarz” — wyjaśnia. „Ubrany w strój roboczy, zaopatrzony w szyby i narzędzia przemierzałem główne ulice miast i wsi przydzielonego mi terenu. Gdy tylko zobaczyłem policjanta lub kogoś wyglądającego podejrzanie, zaczynałem głośno reklamować swoje usługi. Stosowaliśmy wówczas najróżniejsze metody, żeby nie wpaść w ręce przeciwników. To była fascynująca służba, ale też niezwykle niebezpieczna, i to nie tylko dla pionierów — także dla rodzin, które udzielały nam gościny. Mimo wszystko bardzo się cieszyliśmy, widząc postępy osób zainteresowanych i rosnące rzesze głosicieli”.
Również Vasile Sabadâş wytrwale pełnił służbę pionierską, chociaż musiał się ciągle przeprowadzać. Zajął się odszukiwaniem braci odizolowanych od organizacji wskutek działań agentów Securitate — tajnej policji, stanowiącej główny element rozbudowanych sił bezpieczeństwa reżimu komunistycznego. Oto relacja brata Sabadâşa: „Żeby nie dać się złapać, musiałem być bardzo ostrożny i pomysłowy. Na przykład podróżując do innej części kraju, zawsze miałem w pogotowiu uzasadniony powód podróży — chociażby skierowanie na leczenie w jakimś uzdrowisku.
„Ponieważ unikałem wzbudzania podejrzeń, pomogłem wielu braciom nawiązać kontakty ze współwyznawcami, by mogli regularnie korzystać z pokarmu duchowego. Otuchy i sił do przetrwania prób dodawały mi dwa ulubione wersety: z Księgi Izajasza 6:8: ‚Otom ja, poślij mnie’ oraz z Ewangelii według Mateusza 6:33: ‚Szukajcie najpierw królestwa Bożego’”. Taka otucha i zapas sił bardzo mu się później przydały, gdyż mimo wszelkich środków ostrożności trafił jednak (jak wielu innych) do więzienia.
Brutalne ataki na organizację Bożą
W roku 1948 utrzymywanie łączności z Biurem Głównym było już tak utrudnione, że zaczęto szyfrować informacje na kartkach pocztowych. W maju 1949 roku Martin Magyarosi wysłał wiadomość pochodzącą od współpracownika z bukareszteńskiego Biura, brata Petrego Ranki: „Wszyscy w rodzinie mają się dobrze. Było bardzo zimno i wietrznie, więc nie daliśmy rady pracować w polu”. Później ktoś inny napisał: „Rodzina nie może dostawać żadnych słodyczy” oraz: „Wielu z nas choruje”. Chodziło o to, że do Rumunii nie docierał pokarm duchowy, a wielu braci wtrącono do więzień.
Decyzją Ministerstwa Sprawiedliwości z 8 sierpnia 1949 roku zamknięto bukareszteńskie Biuro Oddziału wraz z pomieszczeniami mieszkalnymi; całe wyposażenie, łącznie z mieniem prywatnym, skonfiskowano. W następnych latach aresztowano i skazano setki braci. Wcześniej, za dyktatury faszystowskiej, oskarżano ich o przynależność do komunistów, a gdy władzę przejęli komuniści, Świadków Jehowy zaczęto nazywać „imperialistami” lub „pachołkami Ameryki”.
Wszędzie roiło się od konfidentów i donosicieli. Według Rocznika Świadków Jehowy — 1953 komuniści „posuwają się do tego, że wystarczy dostawać przesyłki z Zachodu, by znaleźć się na czarnej liście i zostać poddanym systematycznej inwigilacji”. To samo źródło informuje: „Panujący terror trudno sobie wyobrazić. Nie można ufać nawet członkom najbliższej rodziny. Po wolności nie zostało ani śladu”.
Na początku lat pięćdziesiątych aresztowano Elenę i Pamfila Albu, Petrego Rancę, Martina Magyarosiego i sporo innych braci pod fałszywym zarzutem szpiegostwa na zlecenie Zachodu. Niektórych torturowano, żeby wydobyć tajne informacje i wymusić przyznanie się do „winy”. Ale oni przyznawali się tylko do wielbienia Jehowy i pełnienia służby na rzecz Jego Królestwa. Wielu wtrącono do więzień i obozów pracy. Jak te nasilone prześladowania odbiły się na działalności kaznodziejskiej? Otóż w roku 1950 odnotowano aż ośmioprocentowy wzrost liczby głosicieli! To naprawdę wspaniały dowód potęgi ducha Bożego.
Brata Martina Magyarosiego, dobiegającego siedemdziesiątki, osadzono w więzieniu w Gherli w Siedmiogrodzie, gdzie zmarł pod koniec 1951 roku. W relacji z tamtych czasów czytamy: „Bardzo wiele wycierpiał dla prawdy, zwłaszcza po aresztowaniu go w styczniu 1950 roku. Teraz te cierpienia się skończyły”. Przez jakieś 20 lat znosił bezlitosne ataki duchowieństwa, faszystów i komunistów. Jego niezłomność przywodzi na myśl słowa apostoła Pawła: „Walczyłem w szlachetnej walce, bieg ukończyłem, wiarę zachowałem” (2 Tym. 4:7). Również żona brata Martina, Maria, której udało się uniknąć więzienia, dała swym życiem piękny przykład wytrwałości w niesprzyjających warunkach. Pewien brat napisał, że była to „siostra o błyskotliwym umyśle, całkowicie oddana dziełu Pańskiemu”. Kiedy męża pozbawiono wolności, Marią zaopiekowali się krewni oraz adoptowana córka Mărioara, która też jakiś czas spędziła w więzieniu i została zwolniona jesienią 1955 roku.
„Świadkowie Jehowy to wartościowi ludzie”
W roku 1955 rząd ogłosił amnestię i większość Świadków Jehowy wyszła na wolność. Nie cieszyli się nią jednak długo. Lata 1957-1964 przyniosły nową falę prześladowań i aresztowań. Niektórych skazano nawet na dożywocie. Mimo to uwięzieni bracia nie popadali w rozpacz, lecz zachęcali się do wytrwałości. Stali się znani z niezłomnego obstawania przy prawych zasadach. „Świadkowie Jehowy to wartościowi ludzie, którzy nie kapitulują i nie wyrzekają się swej wiary” — zauważył pewien więzień polityczny. Podkreślił, że w więzieniu, gdzie przebywał, zjednali sobie jako grupa największą sympatię.
Kolejną amnestię ogłoszono w roku 1964. Ale i tym razem Świadkowie niewiele na niej skorzystali, bo już wkrótce miał się rozpocząć okres wzmożonych aresztowań (lata 1968-1974). Jeden z braci napisał: „Wyszydzają nas i maltretują za głoszenie ewangelii. Błagamy, módlcie się za uwięzionych braci. Wiemy, że wszystko to jest próbą, którą musimy znieść. Będziemy dalej śmiało obwieszczać dobrą nowinę, jak mówi proroctwo z Mateusza 24:14. Ale jeszcze raz z głębi serca prosimy: nie zapominajcie o nas!” Przekonamy się, że Jehowa wysłuchiwał tych żarliwych, wzruszających modlitw swych lojalnych sług i w rozmaity sposób dodawał otuchy prześladowanym.
Szatan zasiewa ziarno nieufności
Diabeł atakował organizację Bożą nie tylko z zewnątrz, lecz także od wewnątrz. Na przykład niektórym braciom zwolnionym na mocy amnestii z 1955 roku nie powierzono ponownie odpowiedzialnych funkcji, pełnionych w organizacji Jehowy przed uwięzieniem. Urażeni, zaczęli siać ziarno niezgody. Jakie to smutne, że choć w więzieniu dochowali wierności, po wyjściu na wolność unieśli się pychą. Co najmniej jeden szeroko znany brat posunął się nawet do podjęcia współpracy z Securitate, gdyż chciał uniknąć kary. Skrzywdził wielu lojalnych członków organizacji i poważnie zaszkodził dziełu głoszenia dobrej nowiny (Mat. 24:10).
Poza tym wśród ludu Bożego wyłaniały się niekiedy różnice w zapatrywaniach na sprawy, w których decyzja zostawiona jest sumieniu każdego chrześcijanina. Na przykład gdy kogoś z braci aresztowano, często dawano mu wybór: więzienie albo kopalnia soli. Jeśli decydował się na pracę w kopalni, niektórzy uważali, że złamał zasady biblijne. Byli też zwolennicy poglądu, że siostry nie powinny używać kosmetyków lub że nie należy mieć radia ani chodzić do teatru czy kina.
Na szczęście większość braci nigdy nie straciła z oczu najważniejszej sprawy: konieczności lojalnego trwania przy Bogu. Wyraźnie dowodzi tego sprawozdanie za rok służbowy 1958, z którego wynika, że w działalności kaznodziejskiej brało udział 5288 głosicieli — przeszło 1000 więcej niż w roku poprzednim! Ochrzczono 395 osób, a liczba obecnych na Pamiątce wyniosła 8549.
Następny okres prób rozpoczął się w roku 1962, kiedy w Strażnicy wyjaśniono, że określenie „władze zwierzchnie” użyte w Liście do Rzymian 13:1 odnosi się do rządów ludzkich, a nie do Jehowy Boga ani Jezusa Chrystusa, jak rozumiano wcześniej. Wielu rumuńskim braciom, brutalnie prześladowanym przez władze, trudno było zaakceptować to nowe wyjaśnienie. Niejeden szczerze wierzył, że to komuniści sprytnie sfabrykowali taką interpretację, by Świadków Jehowy całkowicie podporządkować istniejącemu reżimowi, wbrew zasadzie podanej w Mateusza 22:21.
Pewien rumuński Świadek zagadnął o to współwyznawcę, który jakiś czas spędził między innymi w Berlinie i Rzymie. Opowiada o tym tak: „Ten brat przekonywał mnie, że to nie żaden komunistyczny podstęp, lecz pokarm duchowy przygotowany przez klasę niewolnika. Jednak dalej miałem wątpliwości. Zapytałem więc nadzorcę okręgu, co właściwie powinniśmy teraz robić”.
Nadzorca odpowiedział: „Co robić? Po prostu dalej wysilać się w służbie!”
„To była świetna rada. Z radością mogę powiedzieć, że posłuchałem jej i do dzisiaj się wysilam”.
Mimo ogromnych przeszkód zarówno miejscowe Biuro Oddziału, jak i Biuro Główne dokładały usilnych starań, żeby wszyscy mogli otrzymywać aktualne wyjaśnienia biblijne, zgodnie współpracować i zachowywać braterską jedność. W tym celu bracia pisali listy i zamieszczali stosowne artykuły na łamach Służby Królestwa.
A jak lud Jehowy był zaopatrywany w ten pokarm? Każdy członek Komitetu Kraju utrzymywał łączność z nadzorcami podróżującymi oraz ze starszymi zborów — porozumiewał się z nimi potajemnie za pośrednictwem zaufanych kurierów. Ci kurierzy przekazywali również listy i sprawozdania do szwajcarskiego biura i z powrotem. W ten sposób lud Boży mógł w jakiejś mierze korzystać z pokarmu duchowego i teokratycznych wskazówek.
Ponadto lojalni bracia i siostry bardzo dbali o to, by w ich zborach i grupach panował duch jedności. Do takich wiernych sług należał Iosif Jucan, który mawiał: „Jeśli przestaniemy regularnie karmić się ze stołu Bożego i utrzymywać bliską więź z ‚Matką’, nie przeżyjemy Armagedonu”. Miał na myśli pozostawanie w ścisłym kontakcie z ziemską częścią organizacji Jehowy. Tacy bracia byli dla współwyznawców prawdziwym skarbem i niczym mur obronny osłaniali zbory przed burzycielami jedności.
Taktyka wroga
Żeby zachwiać wiarę sług Jehowy i zmusić ich do uległości, komuniści posługiwali się donosicielami, zdrajcami, kłamliwą propagandą, posuwali się także do tortur i grożenia śmiercią. Zadenuncjować mogli sąsiedzi, koledzy z pracy, odstępcy, krewni czy agenci Securitate. Ci ostatni przedostawali się nawet do zborów. Udawali zainteresowanych Biblią i uczyli się teokratycznego języka. Tacy „fałszywi bracia” doprowadzili do licznych aresztowań i wyrządzili wiele złego. Niestety, jednemu z nich, Savu Gaborowi, powierzono odpowiedzialną funkcję. Został zdemaskowany w 1969 roku (Gal. 2:4).
Chcąc zdobyć więcej informacji o poszczególnych braciach i całych rodzinach, agenci instalowali w domach urządzenia podsłuchowe. Timotei Lazăr wspomina: „Kiedy za chrześcijańską neutralność trafiłem do więzienia, funkcjonariusze Securitate regularnie wzywali rodziców i młodszego brata na przesłuchania, trwające nieraz po sześć godzin. Podczas jednego z takich przesłuchań założyli w naszym mieszkaniu ‚pluskwy’. Wieczorem mój brat, z zawodu elektryk, zauważył, że licznik prądu pracuje podejrzanie szybko. Rozejrzał się po domu i wykrył dwa podsłuchy. Sfotografował je i wymontował. Nazajutrz zjawili się agenci Securitate po swoje — jak się wyrazili — ‚zabawki’”.
W ramach oszczerczej propagandy rumuńska prasa zamieszczała artykuły wcześniej publikowane w innych państwach komunistycznych. Na przykład artykuł zatytułowany „Sekta jehowitów i jej reakcyjny charakter” najpierw ukazał się w pewnej gazecie radzieckiej. Zarzucał on Świadkom, że w gruncie rzeczy są typową organizacją polityczną, prowadzącą „działalność wywrotową w krajach obozu socjalistycznego”. Autor apelował do czytelników, by zgłaszali władzom nazwiska tych, którzy krzewią nauki Świadków. Jednak ludzie myślący mogli w tych oskarżeniach dostrzec pośrednie przyznanie się do porażki, wniosek bowiem nasuwał się sam: Świadkowie Jehowy są bardzo aktywni i wcale nie zamierzają milczeć.
Gdy w ręce Securitate wpadł ktoś ze Świadków (obojętnie, czy brat, czy siostra), był traktowany z bezgranicznym okrucieństwem. Tajne służby miały swoje wypróbowane metody. Żeby skłonić ofiarę do mówienia, nie wahano się używać substancji chemicznych oddziałujących na mózg i system nerwowy. Brat Samoilă Bărăian, znający te praktyki z własnych smutnych przeżyć, opowiada: „W trakcie przesłuchań zmusili mnie do przyjęcia środków chemicznych, które w skutkach okazały się gorsze od bicia. Wkrótce zauważyłem, że dzieje się ze mną coś niedobrego: nie potrafiłem prosto iść ani wchodzić po schodach. Potem zacząłem cierpieć na przewlekłą bezsenność. Nie mogłem się skoncentrować i miałem trudności z mówieniem.
„Mój stan zdrowia stale się pogarszał. Po miesiącu przestałem odczuwać smak. Dostałem zupełnego rozstroju żołądka i czułem, że wiotczeją mi wszystkie stawy. Wiłem się z bólu. Tak bardzo pociły mi się stopy, że po dwóch miesiącach musiałem wyrzucić buty, bo się rozleciały. ‚Dlaczego łżesz jak pies?!’ — wrzeszczał przesłuchujący mnie funkcjonariusz. ‚Nie widzisz, co z ciebie zostało?!’ Hamowałem się z całych sił, żeby nie wybuchnąć”. Po wyjściu na wolność brat Bărăian z czasem odzyskał zdrowie.
Agenci Securitate stosowali także wymyślniejsze tortury psychiczne. Alexa Boiciuc wspomina: „Najstraszniejszą noc przeżyłem wtedy, gdy obudzili mnie i zaprowadzili na korytarz, gdzie było słychać jęki bitego brata. Potem usłyszałem płacz siostry, a w końcu głos swojej matki. Wolałbym sam zostać pobity, niż znosić takie udręki”.
Braciom obiecywano wolność w zamian za ujawnienie nazwisk współwyznawców oraz miejsc i pór zebrań. Żony zachęcano do porzucenia uwięzionych mężów, rzekomo po to, by zagwarantować lepszą przyszłość dzieciom.
Ponieważ mienie wielu braci zostało skonfiskowane, musieli oni podejmować pracę w spółdzielniach rolniczych. Sama praca nie była zła, niestety od robotników żądano chodzenia na zebrania polityczne, zwoływane bardzo często. Kto się od nich uchylał, stawał się obiektem drwin, a pensję tak mu obcinano, że prawie nic nie zarabiał. Ogromnie komplikowało to życie naszym współwyznawcom, którzy nie uczestniczyli ani w takich zebraniach, ani w żadnej innej formie działalności politycznej.
Mało tego, przeprowadzając rewizje w domach Świadków, agenci rekwirowali różne osobiste rzeczy, zwłaszcza nadające się do spieniężenia. Poza tym nieraz w środku zimy demolowali komuś piec, jedyne źródło ciepła w mieszkaniu. Skąd takie okrucieństwo? Argumentowali, że piece często służą za schowki na literaturę biblijną. A jednak żadnymi represjami nie zdołali zamknąć braciom ust. Jak się później dowiemy, nawet ci, którzy znosili głód i nieludzkie traktowanie w obozach pracy, w dalszym ciągu głosili orędzie Jehowy i pokrzepiali się wzajemnie.
Przysparzanie chwały Jehowie w obozach i więzieniach
Oprócz więzień istniały w Rumunii trzy duże obozy pracy: jeden w delcie Dunaju, drugi na wyspie na Dunaju w pobliżu Braiły, a trzeci nad kanałem łączącym Dunaj z Morzem Czarnym. Odkąd do władzy doszli komuniści, bracia często siedzieli w więzieniach razem ze swymi byłymi prześladowcami, skazanymi za powiązania z poprzednim reżimem. Pewien nadzorca obwodu miał za współwięźniów aż 20 księży. Obecność takich przymusowych słuchaczy stwarzała okazje do wielu interesujących dyskusji.
W jednym z więzień brat odbył dłuższą rozmowę z wykładowcą teologii, który kiedyś egzaminował kandydatów do stanu duchownego. Brat szybko się zorientował, że teolog prawie wcale nie zna Biblii. Dyskusji tej przysłuchiwał się wraz z innymi więźniami generał byłego reżimu.
„Jak to możliwe”, zapytał teologa generał, „że prości rzemieślnicy znają Biblię lepiej od pana?”
Wykładowca bronił się: „Na studiach teologicznych nie zgłębia się Pisma Świętego, uczą tam przede wszystkim tradycji Kościoła i pokrewnych zagadnień”.
Generał nie krył rozczarowania. „Wierzyliśmy w pana erudycję, a teraz widzę, że byliśmy w wielkim błędzie”.
Z upływem czasu sporo więźniów poznało prawdę i postanowiło służyć Jehowie. Jeden z nich, skazany za rozbój, odsiadywał karę 75 lat pozbawienia wolności. Tak bardzo się zmienił, że zwróciło to uwagę władz więziennych. W nagrodę dostał pracę, na którą skazani za podobne przestępstwa raczej nie mogli liczyć: był więziennym zaopatrzeniowcem i bez eskorty robił w mieście zakupy!
Nie zmienia to faktu, że życie w miejscach odosobnienia było bardzo ciężkie. Panował głód; więźniowie prosili nawet, żeby dawano im nieobrane ziemniaki, bo dzięki temu mieli trochę więcej jedzenia. Dokarmiali się burakami, trawą, liśćmi i innymi częściami najróżniejszych roślin — byle tylko napełnić żołądek. Wszyscy przechodzili czerwonkę i wielu umierało z niedożywienia.
Braci przebywających w delcie Dunaju zatrudniano latem przy budowie zapory — kopali łopatami ziemię i przenosili ją we wskazane miejsce. Zimą chodzili po zamarzniętych bagnach i ścinali trzcinę. Nocowali na starym promie. Musieli znosić brud, zimno i wszy. Strażnicy, ślepi i głusi na ich niedolę, nie litowali się nawet wtedy, gdy któryś z więźniów umierał. A jednak w tych ekstremalnych warunkach bracia zachęcali się i wspierali wzajemnie, żeby zachować siły duchowe. Ilustrują to przeżycia Dionisiego Vârciu.
Kiedy Dionisie miał wyjść na wolność, pewien oficer zadał mu pytanie: „Vârciu, czy w obozie nie zmieniłeś wiary?”
„Niech się pan nie gniewa, że zapytam: a czy zamieniłby pan porządny garnitur na gorszy?”
„Nie”.
„No właśnie, więc dlaczego ja miałbym zmieniać wiarę, jeśli w obozie nikt nie zaproponował mi nic lepszego?”
Oficer uścisnął mu dłoń i powiedział: „Jesteś wolny, Vârciu. Trwaj w swojej wierze”.
Dionisie oraz inni bracia i siostry jego pokroju wcale nie byli nadludźmi. Źródło ich męstwa i sił duchowych tkwiło w niewzruszonej wierze w Jehowę, którą zachowali na przekór wyjątkowo niesprzyjającym okolicznościom (Prz. 3:5, 6; Filip. 4:13).
Zebrania przygotowywane z pamięci
„Pobyt w więzieniu był dla mnie okresem szkolenia pod względem duchowym” — opowiada András Molnos. Dlaczego mógł tak powiedzieć? Ponieważ cenił cotygodniowe spotkania w celu wspólnego studiowania Słowa Bożego. Dodaje: „Często z braku jakichkolwiek publikacji musieliśmy korzystać z własnej pamięci. Bracia przypominali sobie artykuły ze Strażnicy, które czytali przed aresztowaniem. Ten i ów pamiętał treść całych numerów — łącznie z pytaniami do akapitów!” Niektórzy tak dobrze utrwalili sobie ten materiał właśnie dlatego, że na wolności ręcznie kopiowali literaturę (zobacz ramkę „Metody powielania literatury biblijnej” na stronach 132 i 133).
Przygotowując zebranie, odpowiedzialni bracia zapowiadali temat rozważań, a każdy uczestnik zastanawiał się, czym się podzieli z innymi — mógł to być werset biblijny lub zapamiętany fragment jakiejś publikacji. Potem wszyscy się schodzili i po wspólnej modlitwie zaczynało się zebranie. Wyznaczano brata, który przewodniczył dyskusji przez zadawanie pytań. Po każdym pytaniu pozwalał się innym wypowiedzieć, a później sam dorzucał kilka słów podsumowania.
W niektórych więzieniach takie grupowe dyskusje były zakazane. Ale pomysłowość braci nie znała granic. Pewien brat wspomina: „Z okna w toalecie wyciągało się szybę i smarowało wilgotną mieszaniną mydła i wapna zdrapanego ze ściany. Kiedy maź wyschła, mieliśmy na czym pisać. Jeden brat dyktował, a drugi wyskrobywał na tej ‚tablicy’ lekcję na dany dzień.
„Bracia byli rozmieszczeni w kilku celach, toteż w każdej istniała osobna grupa studium. W naszej celi kolejno podawaliśmy sobie ‚tablicę’ z tekstem. Ponieważ znajdowała się ona tylko u nas, więc braciom z innych cel treść lekcji przekazywaliśmy alfabetem Morse’a. W jaki sposób? Któryś z nas stukał w ścianę lub rurę grzejnika — tak cicho, jak tylko się dało — podczas gdy bracia z sąsiednich cel nasłuchiwali przez kubki przyłożone do ściany lub rury. Jeśli ktoś nie znał alfabetu Morse’a, musiał się go rzecz jasna nauczyć”.
W części więzień bracia mogli korzystać ze świeżego pokarmu duchowego dzięki równie pomysłowym i zaradnym siostrom. Jakie metody stosowały? Na przykład wkładały literaturę do ciasta, z którego piekły chleb, a potem takie „nafaszerowane” bochenki dostarczały więźniom (żartowali, że to „chleb z nieba”). Albo składały kartki Biblii w kosteczkę i umieszczały je w małych plastikowych kulkach, które oblewały masą z czekolady i kakao.
Niestety, czytać można było tylko w toalecie — jedynym miejscu poza zasięgiem wzroku strażników. Przed wyjściem z niej należało schować publikacje za spłuczkę. Więźniowie, którzy nie byli Świadkami, również wiedzieli o tej skrytce i wielu z nich korzystało ze sposobności, by sobie kilka minut w spokoju poczytać.
Kobiety i dzieci dochowują wierności Jehowie
Viorica i Aurica Filip, jak wielu innych Świadków Jehowy, spotkały się z prześladowaniami ze strony krewnych. Pochodzą z licznej rodziny — w domu była jeszcze jedna siostra i siedmiu braci. Viorica wspomina: „Aurica chciała się poświęcić służbie dla Jehowy, więc w 1973 roku zrezygnowała ze studiów na uniwersytecie w Klużu i wkrótce została ochrzczona. Pod wpływem jej wiary i zapału ja też zainteresowałam się Pismem Świętym. Kiedy dowiedziałam się o Bożej obietnicy życia wiecznego na rajskiej ziemi, pomyślałam: czy może być coś wspanialszego? W trakcie dalszego poznawania Biblii wzięłam sobie do serca zasadę chrześcijańskiej neutralności i odmówiłam wstąpienia do partii komunistycznej.
„Świadkiem Jehowy zostałam w roku 1975. Mieszkałam wtedy u krewnych w mieście Syhot i pracowałam jako nauczycielka. Ponieważ nie chciałam mieć nic wspólnego z polityką, dyrekcja poinformowała mnie, że na koniec roku szkolnego zostanę zwolniona. Rodzina, chcąc temu zapobiec, zaczęła wywierać na mnie i moją siostrę silny nacisk”.
Szykanowana była również młodzież szkolna, nieraz przez funkcjonariuszy Securitate. Dzieci znieważano, bito, wyrzucano ze szkół. Niektórym jakoś udawało się kontynuować edukację, ale inne musiały zrezygnować z dalszej nauki, gdyż żadna szkoła nie chciała ich przyjąć. Co więcej, agenci służb specjalnych próbowali werbować dzieci do współpracy w charakterze donosicieli.
Daniela Măluţan, obecnie pionierka, wspomina: „Często byłam upokarzana przed całą klasą, bo nie chciałam się zapisać do młodzieżowej organizacji komunistycznej, która miała na celu indoktrynację polityczną młodych Rumunów. Począwszy od dziewiątej klasy agenci Securitate bardzo uprzykrzali mi życie, podobnie jak ich współpracownicy spośród nauczycieli i reszty personelu szkoły. W latach 1980-1982 prawie co drugą środę przesłuchiwano mnie w gabinecie dyrektora. Nawiasem mówiąc, dyrektor musiał wtedy opuszczać gabinet. Prowadzący te przesłuchania pułkownik Securitate był w okręgu Bistriţa-Năsăud dobrze znany braciom z nienawiści do Świadków Jehowy i zajadłości, z jaką nas zwalczał. Pokazywał mi listy obciążające odpowiedzialnych braci. Usiłował poderwać moje zaufanie do organizacji Bożej i skłonić mnie do porzucenia wiary. Próbował też ze mnie — uczennicy — zrobić informatorkę Securitate. Nic jednak nie wskórał.
„Ale nie wszystkie moje wspomnienia są przykre. Na przykład nauczyciel historii, członek partii, chciał się dowiedzieć, dlaczego tak często jestem przesłuchiwana. Pewnego razu odwołał normalne zajęcia i przez dwie godziny w obecności całej klasy zadawał mi pytania dotyczące wierzeń Świadków Jehowy. Moje odpowiedzi wywarły na nim duże wrażenie i uznał, że nie zasługuję na złe traktowanie. W rezultacie nabrał szacunku dla naszych poglądów i przyjął kilka publikacji.
„Niemniej władze szkolne w dalszym ciągu mnie gnębiły. Kiedy skończyłam dziesiątą klasę, wydalono mnie ze szkoły. Na szczęście szybko znalazłam pracę i nigdy nie żałowałam lojalnego trwania przy Jehowie. Jestem Mu bardzo wdzięczna, że wychowałam się w rodzinie chrześcijańskiej i że moi rodzice pozostali niezłomni, choć tyle musieli wycierpieć pod rządami komunistów. Całe życie staram się wzorować na ich przykładzie”.
Młodzi mężczyźni poddawani próbom wiary
Policja Securitate nękała zwłaszcza młodych braci, którzy odmawiali służby wojskowej. W ich życiu nieraz kilkakrotnie powtarzał się schemat: aresztowanie, uwięzienie, wyjście na wolność, kolejne aresztowanie i tak dalej. Chodziło o to, by osłabić ich morale. Na przykład József Szabó tuż po chrzcie został skazany na cztery lata pozbawienia wolności.
Po dwóch latach, w roku 1976, wyszedł z więzienia i wkrótce poznał swoją przyszłą żonę. Oto jego relacja: „Zaręczyliśmy się i wyznaczyliśmy datę ślubu. Kilka dni później dostałem następne wezwanie z sądu wojskowego w Klużu-Napoce. Miałem się tam zgłosić akurat w dniu, w którym zamierzaliśmy się pobrać! Mimo wszystko nie zrezygnowaliśmy z naszych planów i zanim stawiłem się do sądu, zawarliśmy związek małżeński. Jednak okoliczność, że dopiero co zmieniłem stan cywilny, nie przeszkodziła sądowi skazać mnie na trzy kolejne lata więzienia. Odsiedziałem cały wyrok. Nie potrafię wyrazić, jak bolesna była dla mnie ta rozłąka”.
Timotei Lazăr, który też należał do represjonowanych wówczas młodych Świadków, wspomina: „W roku 1977 razem z młodszym bratem wyszedłem z więzienia. Z tej okazji odwiedził nas starszy brat, którego wypuścili rok wcześniej. Niestety, wpadł w pułapkę — agenci Securitate już na niego czyhali. Nie widzieliśmy go dwa lata, siedem miesięcy i piętnaście dni i oto znów musieliśmy się z nim rozstać — za zachowywanie chrześcijańskiej neutralności ponownie trafił do więzienia. Żegnaliśmy go z rozpaczą w sercu”.
Obchody Pamiątki
Co roku w dniu Wieczerzy Pańskiej przeciwnicy wykazywali szczególną aktywność w tropieniu Świadków Jehowy: nachodzili ich w mieszkaniach, wymierzali kary grzywny, dokonywali aresztowań. Toteż dla bezpieczeństwa bracia upamiętniali śmierć Chrystusa w niewielkich grupkach, czasem tylko w gronie najbliższych.
Oddajmy głos bratu Teodorowi Pamfiliemu: „Pewnego razu w dniu Pamiątki miejscowy komendant policji pił z kolegami do późna, a potem poprosił nieznajomego o podwiezienie go samochodem do kilku mieszkań naszych braci. Zamierzał przyłapać ich na gorącym uczynku. Jednak silnik długo nie chciał zapalić. W końcu jakoś ruszyli, ale kiedy podjechali pod nasz dom i zobaczyli ciemne okna, doszli do wniosku, że nikogo nie ma. Mylili się: w niewielkim gronie obchodziliśmy Pamiątkę, lecz wcześniej dokładnie zasłoniliśmy okna. Wobec tego udali się pod inny adres, gdzie uroczystość już się zakończyła i bracia zdążyli się rozejść.
„Tymczasem u nas Pamiątka również dobiegła końca i wszyscy szybko wyszli. Kiedy dwaj policjanci wpadli do mieszkania, zastali tylko mnie i mojego brata. Stanęli na środku pokoju i zaczęli wrzeszczeć: ‚Co tu się dzieje?!’
„‚Nic’ — odparłem. ‚Rozmawiam z bratem’.
„‚Wiemy, że było tu jakieś zebranie. Gdzie reszta?’ — warknął jeden z nich i spojrzawszy na mojego brata, dodał: ‚A ty co tu robisz?’
„‚Chciałem się z nim zobaczyć’ — odpowiedział brat, wskazując na mnie. Zbici z tropu funkcjonariusze wypadli z mieszkania jak burza. Na drugi dzień okazało się, że mimo usilnych starań policja nie zdołała aresztować ani jednego Świadka Jehowy!”
Apel Biura Głównego do rumuńskich władz
Srogie prześladowania rumuńskich Świadków skłoniły braci z Biura Głównego do wystosowania w marcu 1970 roku czterostronicowego listu do ambasadora Rumunii w Stanach Zjednoczonych, a w czerwcu 1971 roku — sześciostronicowego listu do rumuńskiego przewodniczącego Rady Państwa Nicolae Ceauşescu. W piśmie do ambasadora wyjaśnili: „List ten jest wyrazem naszej chrześcijańskiej miłości do współwyznawców w Rumunii oraz troski o nich”. Dalej wymienili siedem nazwisk Świadków więzionych za wiarę i dodali: „Jak nam wiadomo, niektórzy z nich byli w więzieniach wyjątkowo okrutnie traktowani. (...) Świadkowie Jehowy nie są przestępcami. W żadnym kraju świata nie angażują się w politykę ani w jakąkolwiek formę działalności wywrotowej, lecz skupiają się na praktykowaniu swej religii”. List kończył się apelem do rządu o „ulżenie doli cierpiących Świadków Jehowy”.
W piśmie do Nicolae Ceauşescu autorzy podkreślili, iż „Świadkowie Jehowy w Rumunii nie mogą korzystać z wolności wyznania gwarantowanej przez rumuńską konstytucję”, są bowiem narażeni na aresztowania i brutalne prześladowania tylko za to, że rozmawiają z innymi o swoich wierzeniach i spotykają się w celu studiowania Biblii. W liście wspomniano też o niedawnej amnestii, na mocy której wielu braci odzyskało wolność: „Mieliśmy nadzieję, że teraz również dla (...) Świadków Jehowy nastaną lepsze czasy. Niestety, nasze oczekiwania się nie spełniły. Z całej Rumunii nadchodzą doniesienia, z których wypływa smutny wniosek: Świadkowie Jehowy są w dalszym ciągu represjonowani przez państwo. Ich mieszkania są przeszukiwane, publikacje konfiskowane; aresztuje się ich i przesłuchuje — zarówno mężczyzn, jak i kobiety; wielu spotyka się z brutalnym traktowaniem, a niektórzy zostają na długie lata pozbawieni wolności. Wszystko to tylko dlatego, że czytają i głoszą słowo Jehowy Boga. Fakty te nie wpływają pozytywnie na wizerunek kraju. Jesteśmy głęboko zaniepokojeni losem Świadków Jehowy w Rumunii”.
Do listu dołączono dwie książki: Prawda, która prowadzi do życia wiecznego (po rumuńsku) oraz Życie wieczne w wolności synów Bożych (po niemiecku).
Począwszy od roku 1975, kiedy to Rumunia została sygnatariuszem Aktu końcowego helsińskiej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE), sytuacja Świadków zaczęła się nieco poprawiać. Konferencja ta miała na celu zagwarantowanie praw człowieka i podstawowych swobód, w tym wolności wyznania. Odtąd aresztowano i osadzano w więzieniach tylko tych, którzy uchylali się od służby wojskowej.
W roku 1986 uchwalono nową konstytucję, według której nikomu — łącznie z urzędnikami — nie wolno było wejść do prywatnego mieszkania bez zgody właściciela, z wyjątkiem pewnych przewidzianych prawem sytuacji. Nareszcie można było bez przeszkód urządzać w mieszkaniach zebrania i obchody Pamiątki.
Tajne drukarnie
W latach zakazu pokarm duchowy przemycano z zagranicy — między innymi w formie drukowanej albo w postaci matryc — i powielano na miejscu. Czasem były to publikacje już przełożone na rumuński czy węgierski, lecz najczęściej trzeba je było dopiero przetłumaczyć z angielskiego, francuskiego, niemieckiego lub włoskiego. Roli kurierów podejmowały się różne osoby, na przykład zagraniczni turyści, studenci uczący się w Rumunii bądź Rumuni wracający z dalekich podróży.
Agenci Securitate usilnie pracowali nad tym, żeby wyłapać wszystkich kurierów i wykryć, gdzie jest powielana literatura. Na szczęście bracia roztropnie zlokalizowali tajne drukarnie w wielu miastach i miasteczkach w mieszkaniach prywatnych. Urządzenia drukarskie przechowywano w ukrytych, dźwiękoszczelnych pomieszczeniach. Wejście do takiego pomieszczenia nieraz zasłaniano piecem. Normalnie piec był przytwierdzony do ściany. Ale po dokonaniu odpowiednich przeróbek można go było przesuwać i zamaskować nim drzwi do drukarni.
Sándor Parajdi pracował w tajnej drukarni w Tirgu Mureş. Wychodziły stąd takie publikacje, jak Strażnica, Przebudźcie się!, Służba Królestwa oraz teksty dzienne. Brat Sándor wspomina: „W soboty i niedziele pracowaliśmy nawet po 40 godzin z rzędu, robiąc sobie po kolei godzinne przerwy na sen. Nasza skóra i ubranie były przesiąknięte zapachem chemikaliów. Wracam kiedyś do domu, a mój trzyletni synek wita mnie słowami: ‚Tatuś, ty pachniesz jak tekst dzienny!’”
Traian Chira, mający żonę i dzieci, zajmował się produkcją i transportem literatury w okręgu Kluż. Bracia wyposażyli go w ręczny powielacz, popularnie zwany „młynkiem”, który jednak najlepsze lata miał już za sobą. Co prawda wciąż jeszcze działał, lecz jakość odbitek pozostawiała dużo do życzenia. Traian poprosił pewnego brata, mechanika, o wyremontowanie urządzenia. Kiedy ten obejrzał maszynę, smutny wyraz jego twarzy powiedział więcej niż słowa. Niestety, „młynek” nie nadawał się już do reperacji. Ale po chwili mechanik uśmiechnął się i zaproponował: „Mogę zrobić nowy!” Jak się okazało, zrobił nie jeden, lecz kilkanaście powielaczy! Wykonał je za pomocą własnoręcznie zbudowanej tokarki w warsztacie urządzonym w piwnicy pewnej siostry. Jego „młynki” pracowały w różnych częściach kraju i świetnie się spisywały.
W latach osiemdziesiątych sporo osób przeszkolono w obsłudze doskonalszych maszyn — powielaczy offsetowych. Pierwszym z tych braci był Nicolae Bentaru, który później szkolił innych. W jego domu znajdowała się tajna drukarnia. Jak to często bywało, w powielaniu literatury pomagała cała rodzina — każdy miał przydzielone jakieś zadanie. Oczywiście utrzymanie produkcji w tajemnicy nie było łatwe, zwłaszcza w czasach inwigilowania obywateli przez Securitate i ciągłych rewizji mieszkań. Toteż w soboty i niedziele bracia uwijali się przez wiele godzin, by literaturę jak najszybciej wydrukować i porozsyłać. Dlaczego akurat w soboty i niedziele? Ponieważ w tygodniu byli zajęci pracą zarobkową.
Dużej ostrożności wymagały także zakupy papieru. Kupując choćby tylko jedną ryzę (500 arkuszy), należało podać jej przeznaczenie. Tymczasem drukarnie zużywały co miesiąc do 40 000 arkuszy! Bracia musieli więc być bardzo rozważni w kontaktach ze sprzedawcami. A ze względu na częste kontrole drogowe ostrożność była również konieczna w czasie transportu papieru.
Niełatwa praca tłumaczy
Tłumaczenia naszej literatury na miejscowe języki — w tym ukraiński, którym mówi mniejszość narodowa na północy kraju — dokonywało nieliczne grono braci i sióstr rozrzuconych po całej Rumunii. Niektórzy tłumacze przed poznaniem prawdy biblijnej byli nauczycielami języków obcych, inni zdobyli niezbędne kwalifikacje na przykład na jakichś kursach.
Początkowo każdy tłumacz przywoził zeszyt z ręcznie pisanym tekstem do Bistriţy w północnej Rumunii, gdzie przeprowadzana była korekta. Raz albo dwa razy w roku tłumacze i korektorzy spotykali się, żeby omówić różne kwestie związane z pracą. Ci, których wytropiła policja, mogli się spodziewać rewizji, przesłuchań, pobicia i zatrzymania. W areszcie trzymano ich kilka godzin lub dni, później wypuszczano, a za jakiś czas ponownie aresztowano. Nieraz powtarzało się to wielokrotnie — chciano ich w ten sposób zastraszyć. Inni byli karani aresztem domowym bądź musieli codziennie meldować się na policji. Ponadto sporo tłumaczy uwięziono, w tym Doinę i Dumitru Cepănaru oraz Petrego Rancę.
Dumitru Cepănaru uczył w szkole rumuńskiego i historii, a jego żona była lekarką. Wyśledzeni i aresztowani przez funkcjonariuszy Securitate, zostali skazani na siedem i pół roku pozbawienia wolności i osadzeni w oddzielnych więzieniach. Doina Cepănaru aż pięć lat przebywała w izolatce. Nawiasem mówiąc, między innymi właśnie ich nazwiska znalazły się we wspomnianym liście Biura Głównego do rumuńskiego ambasadora w USA. W czasie pobytu w więzieniu Doina pisała pokrzepiające listy do męża oraz do wielu sióstr, tak jak ona pozbawionych wolności. W sumie napisała ich około 500.
W rok po aresztowaniu Doiny i Dumitru uwięziono także jego matkę, Sabinę Cepănaru. Wyszła na wolność dopiero po pięciu latach i dziesięciu miesiącach. Z całej rodziny uniknął więzienia (choć był stale śledzony przez Securitate) tylko mąż Sabiny, również Świadek Jehowy. Narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, regularnie odwiedzał Sabinę, Dumitru i Doinę.
Petre Ranca w roku 1938 został sekretarzem rumuńskiego Biura Oddziału. Ze względu na tę funkcję, jak też pracę w charakterze tłumacza, znalazł się na liście osób najpilniej poszukiwanych przez Securitate. W roku 1948 policja natrafiła na jego trop. Później był kilkakrotnie aresztowany, a w roku 1950 stanął przed sądem razem z Martinem Magyarosim i Pamfilem Albu. Oskarżony o przynależność do angielsko-amerykańskiej siatki szpiegowskiej, 17 lat życia spędził w najcięższych rumuńskich więzieniach — w miejscowościach Aiud, Gherla i Jilava. Kiedy został zwolniony, wyznaczono mu jeszcze trzyletni areszt domowy w okręgu Gałacz. Mimo wszelkich przeciwności ów wierny brat, mający nadzieję niebiańską, z bezgranicznym poświęceniem służył Jehowie aż do śmierci 11 sierpnia 1991 roku.
Gdy rozmyślamy o niestrudzonej służbie takich niezłomnych braci, nasuwają nam się słowa: „Bóg nie jest nieprawy, żeby miał zapomnieć o waszej pracy oraz o miłości, którą okazaliście jego imieniu przez to, że usługiwaliście świętym i w dalszym ciągu usługujecie” (Hebr. 6:10).
Zgromadzenia pod gołym niebem
W latach osiemdziesiątych bracia zaczęli się spotykać w większych grupach, czasem nawet tysiącami. Okazji do tego nastręczały wesela i pogrzeby. Podczas wesela w dogodnym miejscu na wsi rozbijano wielki namiot. Wewnątrz dekorowano go pięknymi kobiercami, na których wyhaftowane były sceny oraz wersety biblijne. Dla licznych „gości weselnych” ustawiano stoły i krzesła. Nad podium umieszczano hasło roczne oraz afisz z powiększonym symbolem graficznym Strażnicy. Miejscowi głosiciele starali się w miarę swych możliwości przygotować jakiś poczęstunek, zebrani mogli się zatem pokrzepić pod względem i fizycznym, i duchowym.
Program rozpoczynał się przemówieniem dostosowanym do okoliczności — ślubu lub pogrzebu. Potem następowały wykłady na różne tematy biblijne. Wskutek rozmaitych przeszkód mówcy niekiedy nie docierali na czas, dlatego inni wykwalifikowani bracia musieli zawsze być gotowi ich zastąpić. Najczęściej przemawiali wtedy z pamięci, posługując się wyłącznie Biblią.
Latem mieszkańcy miast często wypoczywali na świeżym powietrzu, więc i Świadkowie robili wycieczki w góry lub do lasu. Była to doskonała okazja do organizowania małych zgromadzeń chrześcijańskich. Do punktów programu należały nawet kostiumowe dramaty biblijne.
Innym ulubionym celem wypraw wczasowiczów było Morze Czarne. Świadkowie mieli tam idealne warunki do urządzania chrztów. Co robili, żeby niepotrzebnie nie ściągać na siebie uwagi? Jednym ze sposobów było udawanie wspólnej zabawy. Kandydaci do chrztu wraz z kilkoma braćmi wchodzili do wody, ustawiali się w koło i zaczynali jeden do drugiego rzucać piłką. Wewnątrz takiego kręgu brat wygłaszał okolicznościowe przemówienie, a gdy skończył, dyskretnie zanurzano kandydatów.
Sala dla pszczelarzy
W roku 1980 bracia z Negreşti-Oaş na północnym zachodzie Rumunii w niezwykle pomysłowy sposób uzyskali oficjalną zgodę na budowę Sali Królestwa. W tamtych czasach władze propagowały pszczelarstwo. Dlatego bracia, którzy mieli ule, wpadli na pomysł powołania miejscowego stowarzyszenia pszczelarzy. Mogliby wtedy wystąpić o zezwolenie na budowę odpowiedniego lokalu.
Po naradzeniu się ze starszymi ze swego obwodu bracia zapisali się do Rumuńskiego Stowarzyszenia Pszczelarzy i w odpowiednim urzędzie zgłosili propozycję wzniesienia obiektu, który służyłby im jako miejsce spotkań. Ku ich nieopisanej radości urzędnicy nie czynili żadnych przeszkód: wydali zgodę na budowę drewnianej sali o wymiarach 14 na 34 metry. W realizacji tego przedsięwzięcia pomogło wielu Świadków i w ciągu trzech miesięcy obiekt był gotów. Bracia otrzymali nawet specjalne podziękowanie od lokalnych władz!
Ponieważ przewidywano, że na otwarcie nowej sali przybędzie sporo osób i że program potrwa kilka godzin, bracia wystarali się o zezwolenie na urządzenie dożynek. Ze wszystkich stron kraju zjechało ponad 3000 Świadków. Miejscowi urzędnicy nie mogli się nadziwić, że znalazło się aż tylu chętnych do wzięcia udziału w dożynkach.
W rzeczywistości odbyło się tam wspaniałe zgromadzenie, które bardzo pokrzepiło braci. Ze względu na oficjalne przeznaczenie budynku mówcy często nawiązywali do pszczół, a na ich przykładzie uwypuklali treści duchowe. Podkreślali różne zalety tych owadów, w tym zdolności organizacyjne i nawigacyjne, jak również odwagę i poświęcenie wykazywane wtedy, gdy ul znajduje się w niebezpieczeństwie.
Sala Pszczela, jak zaczęto ją nazywać, służyła braciom w ostatnich latach zakazu i jeszcze przez trzy lata po jego zniesieniu.
Nadzorcy strefy umacniają jedność
Przez kilkadziesiąt lat komuniści robili wszystko co mogli, by wśród ludu Bożego zasiać ziarno nieufności i wywołać podziały, a także by maksymalnie utrudnić braciom porozumiewanie się. Jak wcześniej wspomniano, plan ten w pewnej mierze się powiódł. Rozdźwięki utrzymywały się aż do lat osiemdziesiątych. Jednak wizyty nadzorców strefy, a także zmiany zachodzące na scenie politycznej przyczyniły się do przywrócenia jedności.
W połowie lat siedemdziesiątych do Rumunii zaczął przyjeżdżać Gerrit Lösch, należący wówczas do austriackiego Komitetu Oddziału, a obecnie do Ciała Kierowniczego. W roku 1988 dwukrotnie odwiedzili Rumunię przedstawiciele Ciała Kierowniczego, Teodor Jaracz i Milton Henschel, w towarzystwie Gerrita Löscha i tłumacza Jona Brenki, będącego wtedy członkiem nowojorskiej rodziny Betel. Po tych krzepiących wizytach tysiące braci, którzy nie utrzymywali łączności z ludem Jehowy, znów nabrało ufności i powróciło do duchowej owczarni.
Tymczasem komunistyczna Europa zaczęła się chwiać w posadach i pod koniec lat osiemdziesiątych w większości państw obozu socjalistycznego załamał się dotychczasowy system władzy. W Rumunii, którą także ogarnęło wrzenie, w roku 1989 doszło do obalenia dyktatury. Przywódcę partii komunistycznej, Nicolae Ceauşescu, stracono wraz z żoną 25 grudnia, a w następnym roku objął władzę nowy rząd.
Wolność!
W okresie tych burzliwych przemian politycznych 17 000 rumuńskich Świadków Jehowy zachowywało jak zawsze ścisłą neutralność. Czekała ich jednak wielka niespodzianka: wolność, o której jeszcze nie tak dawno nie śmieli nawet marzyć. Komitet Kraju informował: „Cieszymy się, że mamy Wam do zakomunikowania radosne wieści z Rumunii. Stało się coś, na co czekaliśmy 42 długie lata. Jesteśmy wdzięczni kochającemu Ojcu Jehowie, który wysłuchał żarliwych modlitw milionów braci i położył kres bezlitosnym prześladowaniom”.
Dnia 9 kwietnia 1990 roku zaczęła oficjalnie działać Organizacja Religijna Świadków Jehowy. Od razu w całym kraju odbyły się zgromadzenia obwodowe. Liczba ich uczestników przekroczyła 44 000, czyli była przeszło dwukrotnie wyższa od ówczesnej liczby głosicieli, wynoszącej około 19 000. A ta ostatnia w okresie od września 1989 roku do września 1990 wzrosła aż o 15 procent!
Rozgłaszaniem dobrej nowiny w Rumunii kierował w tym czasie Komitet Kraju, pracujący pod nadzorem oddziału austriackiego. Ale od roku 1995 — po 66 latach przerwy — Rumunia znów ma własne Biuro Oddziału.
Wspierani w okresie trudności ekonomicznych
W latach osiemdziesiątych rumuńska gospodarka przeżywała ostry kryzys. Półki sklepowe świeciły pustkami. Kiedy upadł system komunistyczny, sytuacja jeszcze się pogorszyła — nastąpił krach gospodarczy i społeczeństwo znalazło się w rozpaczliwym położeniu. Rumuńscy Świadkowie otrzymali od braci z Austrii, Czechosłowacji, Jugosławii i Węgier przeszło 70 ton żywności i odzieży. Część tych środków mogli nawet udostępnić sąsiadom spoza grona współwyznawców. W pewnej relacji czytamy: „Pomaganie ludziom pod względem materialnym stanowiło okazję do dzielenia się z nimi orędziem biblijnym”.
Oprócz pomocy humanitarnej ciężarówki przywoziły pokarm duchowy. Jego obfitość wzruszała braci do łez, gdyż dotychczas cała grupa zadowalała się zwykle jedną Strażnicą. Poza tym od 1 stycznia 1991 roku rumuńska Strażnica — odtąd kolorowa — zaczęła się ukazywać jednocześnie z wydaniem angielskim. Dzięki tym zmianom znacznie wzrosła liczba rozpowszechnianych publikacji.
Od spotkań w małych grupkach do normalnych zebrań
W okresie prześladowań niektóre zebrania — na przykład szkoła teokratyczna — nie mogły się normalnie odbywać. Bracia spotykali się więc w małych grupkach, by wspólnie czytać i omawiać przewidziany materiał. Zazwyczaj mieli do dyspozycji tylko kilka egzemplarzy studiowanych publikacji, a niekiedy zaledwie jeden.
„Poradnik dla teokratycznej szkoły służby kaznodziejskiej został opublikowany po rumuńsku w roku 1992” — opowiada Jon Brenca, obecnie członek rumuńskiego Komitetu Oddziału. „Pierwsze, krajowe wydanie tego podręcznika miało niewielu braci. W roku 1991 zaczęliśmy uczyć starszych, jak należy prowadzić szkołę teokratyczną i udzielać rad jej uczestnikom. Wtedy takie rady dawano publicznie, toteż wielu starszych miało pewne opory, a niektórzy mówili: ‚Bracia poczują się dotknięci, gdy będziemy oceniać ich przy wszystkich’”.
Nie obyło się też bez nieporozumień. Gdy w roku 1993 w jednym ze zborów gościł absolwent Kursu Usługiwania, podszedł do niego starszy z programem szkoły w ręce. Zainteresowała go informacja, że w dużych zborach zajęcia mogą się odbywać również w drugiej klasie. Myśląc, że chodzi o klasę dla bardziej zaawansowanych, powiedział: „Zastanawiam się, kiedy byśmy mogli rozpocząć zajęcia w tej wyższej klasie. Mamy braci, którzy mogliby do niej przejść”. Gość życzliwie wyjaśnił nieporozumienie.
Brat Brenca kontynuuje: „Bracia dużo się nauczyli na zgromadzeniach obwodowych. Mogli na nich obserwować, w jaki sposób nadzorca okręgu prowadzi zajęcia szkoły. Musiało jednak upłynąć kilka lat, zanim wszyscy na dobre przywykli do nowych metod”.
W roku 1993 zainaugurowano w Rumunii Kurs Służby Pionierskiej, który tysiącom pionierów pomógł zrobić postępy duchowe i skuteczniej pełnić służbę. W kraju, gdzie wyjątkowo trudno znaleźć pracę w niepełnym wymiarze godzin, trzeba dużo samozaparcia, żeby być pionierem. Ale i tak w roku 2004 ponad 3500 braci i sióstr pełniło tu służbę pionierską.
Pomoc dla nadzorców podróżujących
Aby dopomóc w zreorganizowaniu działalności rumuńskich Świadków, w roku 1990 przyjechali z włoskiego Biura Oddziału bracia Roberto Franceschetti i Andrea Fabbi. „Miałem wtedy 57 lat” — opowiada brat Franceschetti. „Ze względu na ówczesną sytuację ekonomiczną Rumunii nowy przydział służby nie był łatwy ani dla mnie, ani dla mojej żony, Imeldy.
„Kiedy 7 grudnia 1990 roku około siódmej wieczorem zjawiliśmy się w Bukareszcie, termometr wskazywał dwanaście stopni mrozu, a miasto było zasypane śniegiem. W centrum spotkaliśmy kilkoro braci i sióstr i zapytaliśmy, gdzie moglibyśmy przenocować. ‚Jeszcze nie wiemy’ — odpowiedzieli. Ale pewna młoda kobieta, której mama i babcia są Świadkami Jehowy, przypadkiem usłyszała tę rozmowę i długo się nie namyślając, zaprosiła nas do siebie. Mieszkaliśmy u niej przez parę tygodni, dopóki nie znaleźliśmy innej kwatery. Miejscowi bracia dodawali nam otuchy i stopniowo przywykliśmy do nowych okoliczności”.
Brat Roberto Franceschetti (absolwent 43 klasy Szkoły Gilead z roku 1967) oraz jego żona spędzili w Rumunii prawie dziewięć lat. Pełniąc od dziesięcioleci służbę dla Jehowy, oboje zdobyli cenne doświadczenie, którym chętnie dzielili się z rumuńskimi braćmi. Brat Franceschetti ciągnie dalej: „W styczniu 1991 roku Komitet Kraju zaprosił wszystkich 42 nadzorców podróżujących. Większość usługiwała w małych obwodach liczących po sześć, siedem zborów. Do każdego z nich przyjeżdżali na dwa kolejne weekendy, zazwyczaj bez żon. W latach zakazu nadzorcy podróżujący musieli pracować zarobkowo — by zapewnić utrzymanie rodzinom i nie budzić podejrzliwości władz. Na szczęście sytuacja się zmieniła i bracia ci mogli odtąd usługiwać zborom zgodnie z harmonogramem obowiązującym w innych krajach, a więc od wtorku do niedzieli.
„Po wyjaśnieniu tej sprawy zwróciłem się do wszystkich 42 przybyłych słowami: ‚Kto chce w dalszym ciągu usługiwać jako nadzorca podróżujący, niech podniesie rękę’. Niestety, nikt nie podniósł ręki! W ten sposób w ciągu kilku minut straciliśmy wszystkich nadzorców podróżujących! Jednak po głębszym namyśle i modlitwie niektórzy zmienili zdanie. Z pomocą pośpieszyli też absolwenci Kursu Usługiwania z Austrii, Francji, Niemiec, Stanów Zjednoczonych i Włoch”.
Kiedy Jon Brenca, Rumun z pochodzenia, wrócił do ojczyzny po dziesięciu latach pobytu w bruklińskim Betel, początkowo pracował w charakterze nadzorcy obwodu i okręgu. Opowiada: „W czerwcu 1991 roku zacząłem jako nadzorca okręgu współpracować z nadzorcami obwodów, którzy zdecydowali się usługiwać pełnoczasowo zgodnie z nowymi zaleceniami. Wkrótce stwierdziłem, że nie tylko oni muszą gruntownie przeobrazić swój sposób myślenia — także zbory potrzebowały czasu na przywyknięcie do zmian. ‚Głosicielom nie uda się codziennie wyruszać do służby’ — argumentowali niektórzy starsi. Ale potem jakoś się wszyscy zmobilizowali i dostosowali do nowych wskazówek”.
Wielką pomocą okazały się specjalne szkolenia: Kurs Służby Królestwa oraz Kurs Usługiwania. Podczas Kursu Służby Królestwa odbywającego się w Baia Mare pewien starszy podszedł do wykładowcy i ze łzami w oczach powiedział: „Od wielu lat usługuję jako starszy, ale dopiero teraz się dowiedziałem, na czym powinny polegać wizyty pasterskie. Jestem bardzo wdzięczny Ciału Kierowniczemu za te wspaniałe pouczenia”.
Wprawdzie rumuńscy bracia słyszeli wcześniej o Kursie Usługiwania, jednak nawet nie marzyli, że będzie się on odbywał w ich kraju. Można więc sobie wyobrazić entuzjazm, jaki ich ogarnął, gdy w roku 1999 rozpoczęły się w Rumunii zajęcia pierwszej klasy! Od tego czasu przeszkolono już w sumie dziewięć klas, a wśród absolwentów są bracia z Ukrainy i Mołdawii władający językiem rumuńskim.
„Znalazłam prawdę!”
Chociaż obecnie wielu Rumunów regularnie słyszy dobrą nowinę, w dalszym ciągu około siedmiu milionów — jedna trzecia ludności — żyje w miejscowościach nieprzydzielonych żadnemu zborowi. Nie brak też regionów, gdzie do tej pory jeszcze nigdy nie głoszono biblijnego orędzia, toteż symboliczne żniwo wciąż jest wielkie! (Mat. 9:37). Pewna liczba pionierów stałych i specjalnych oraz starszych zboru przeprowadziła się na takie „białe plamy”, dzięki czemu powstały nowe grupy i zbory. Ponadto Biuro Oddziału zachęca braci do uczestniczenia w specjalnych kampaniach organizowanych na tego rodzaju terenach. Podobnie jak w innych krajach, również w Rumunii okazują się one bardzo owocne.
Na wsi 83-letnia kobieta dostała od córki Strażnicę znalezioną w Bukareszcie w koszu na śmieci. Starsza pani nie tylko przeczytała całą Strażnicę, lecz także odszukała w swoim Piśmie Świętym wszystkie wskazane wersety. W przekładzie tym występowało imię Boże. Podczas następnej rozmowy z córką oświadczyła z przekonaniem: „Moje dziecko, znalazłam prawdę!”
Później zapytała księdza, dlaczego nie mówi ludziom, jak Bóg ma na imię. Ksiądz nie odpowiedział, wyraził natomiast chęć poczytania sobie jej Biblii i Strażnicy. Pokorna parafianka wypożyczyła mu jedną i drugą. Niestety, nigdy już ich nie odzyskała. Kiedy po jakimś czasie do wsi dotarli Świadkowie Jehowy, zaprosiła ich do siebie i zaczęła studiować Pismo Święte na podstawie książki Wiedza. Prawda biblijna szybko zapadła jej w serce. Dzisiaj zarówno ona, jak i wszystkie jej córki są Świadkami Jehowy.
Można organizować zgromadzenia!
Rumuńscy bracia nie posiadali się ze szczęścia, gdy w roku 1990 mogli się spotkać w Braszowie i Klużu-Napoce na zgromadzeniach okręgowych pod hasłem „Czysta mowa”. Dla wielu było to pierwsze w życiu większe zgromadzenie. Dwa tygodnie wcześniej ponad 2000 delegatów pojechało na zorganizowany w Budapeszcie kongres odbywający się w języku rumuńskim. Te pierwsze zjazdy w Rumunii, choć zaledwie jednodniowe, sprawiły braciom nieopisaną radość. Uczestnicy ze wzruszeniem wysłuchali przemówień dwóch członków Ciała Kierowniczego, Miltona Henschela i Teodora Jaracza. Łączna liczba obecnych przekroczyła 36 000, a ochrzczonych zostało aż 1445 osób, czyli około 8 procent ogółu głosicieli!
W roku 1996 w Bukareszcie miało się odbyć jedno ze zgromadzeń międzynarodowych pod hasłem „Posłańcy pokoju Bożego”. Niestety, księża prawosławni dołożyli wszelkich starań, by do tego nie dopuścić. Zwerbowali grono popleczników i z ich pomocą oblepili całe miasto afiszami. Na kościołach i innych budynkach, na murach, w przejściach dla pieszych — wszędzie widniały hasła ziejące nienawiścią. Jedno głosiło: „Prawosławie albo śmierć”, a inne: „Zamierzamy zabiegać u władz o odwołanie tego zjazdu. PRZYBĄDŹCIE BRONIĆ WIARY OJCÓW! Tak nam Boże dopomóż!”
W tej sytuacji władze odwołały zezwolenie na międzynarodowy kongres w Bukareszcie. Na szczęście braciom udało się znaleźć odpowiednie obiekty w Braszowie i Klużu-Napoce, gdzie w dniach od 19 do 21 lipca odbyły się mniejsze zjazdy. Dla osób, które nie mogły jechać do odległych miejscowości, urządzono niewielkie zgromadzenia w Bukareszcie i Baia Mare.
Dziennikarze podziwiali Świadków, że zdołali zachować spokój i w tak krótkim czasie zorganizować wszystko od nowa. Dlatego mimo nagonki wszczętej przez duchowieństwo doniesienia prasowe w przeddzień zgromadzenia miały wydźwięk pozytywny. Ale nawet wcześniejsze niepochlebne wypowiedzi wyszły w sumie na dobre, gdyż nadały rozgłos imieniu Jehowy. Pewien brat z Bukaresztu ocenił: „Te trzy tygodnie naszej obecności w mediach dały poniekąd tyle, co lata głoszenia po całym kraju. Chcąc nam zaszkodzić, rumuński Kościół prawosławny w rzeczywistości przyczynił się do rozprzestrzenienia dobrej nowiny”. Ogółem we wspomnianych kongresach wzięło udział 40 206 osób, a 1679 zostało ochrzczonych.
W roku 2000 podczas zgromadzenia okręgowego pod hasłem „Wykonawcy słowa Bożego” bracia entuzjastycznie zareagowali na wiadomość o opublikowaniu Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata w języku rumuńskim. Pewien młody brat tak wyraził swą wdzięczność: „Gdy teraz widzę w Biblii imię Boże, czuję się jeszcze bardziej związany z Jehową. Z głębi serca dziękuję za to Jemu i Jego organizacji”.
Od Sali Pszczelej do Sali Zgromadzeń
W czasach komunistycznych oprócz wspomnianej Sali Pszczelej nie powstała żadna inna Sala Królestwa. Dlatego z chwilą uchylenia zakazu zaistniała pilna potrzeba budowania tego typu obiektów. Na szczęście w ciągu minionych lat (w znacznej mierze dzięki istnieniu Funduszu Sal Królestwa) bracia wznieśli ich bardzo dużo — średnio co dziesięć dni oddawano do użytku jedną nową Salę! Te proste, funkcjonalne budynki powstają według standardowych projektów z łatwo dostępnych materiałów. Podobnie jak w innych krajach, w Rumunii wielu obserwatorów takich budów, zwłaszcza realizowanych metodą szybkościową, podziwia znakomitą organizację i ofiarność Świadków. Jest to okazja, by władze miejskie, fachowcy różnych branż, a także ludzie mieszkający w sąsiedztwie wyrobili sobie dobre zdanie o czcicielach Jehowy.
W okręgu Mureş tuż po rozpoczęciu budowy Sali Królestwa Świadkowie wystąpili do władz o wydanie zezwolenia na doprowadzenie do obiektu energii elektrycznej. Urzędnik zdziwił się: „Po co ten pośpiech? Załatwienie niezbędnych formalności potrwa około miesiąca, a w tym czasie budowa niewiele się posunie”. Bracia udali się więc do dyrektora.
Ten zapytał podobnie: „Dlaczego panom tak pilno? Przecież dopiero co położyliście fundamenty!”
„No tak, ale to było tydzień temu, a dziś trwają już prace na dachu!” Dyrektor nie miał więcej pytań i następnego dnia wydał potrzebne zezwolenie.
Pierwsza rumuńska Sala Zgromadzeń została wzniesiona w Negreşti-Oaş. Może pomieścić w głównej auli 2000 osób i dodatkowo 6000 w amfiteatrze. Brat Lösch bardzo się cieszył, że mógł wygłosić przemówienie z okazji jej otwarcia. Uczynił to po rumuńsku. W realizacji projektu uczestniczyło przeszło 90 zborów należących do 5 obwodów. W lipcu 2003 roku w nowej Sali (jeszcze przed oficjalnym oddaniem jej do użytku) odbyło się zgromadzenie okręgowe z udziałem 8572 osób. Oczywiście obiekt ten wywołał wiele emocji w miejscowym środowisku prawosławnym. Sporo było niezadowolonych, ale słyszało się też pochlebne komentarze. Nawet niektórzy duchowni chwalili braci za zapał i bezinteresowność.
Żadna broń nie okaże się skuteczna przeciw sługom Bożym
Kiedy w roku 1911 Károly Szabó i József Kiss wrócili w rodzinne strony, nie przypuszczali, że Jehowa tak szczodrze pobłogosławi rozpoczęte przez nich dzieło. W minionej dekadzie w Rumunii ochrzczono około 18 500 osób. Wszystkich głosicieli jest obecnie 38 423. W roku 2005 na uroczystości Pamiątki było aż 79 370 obecnych! Ten szybki wzrost pociągnął za sobą konieczność wzniesienia nowego Domu Betel. Oddano go do użytku w roku 1998, a dwa lata później rozbudowano. Na tej samej parceli powstał też kompleks trzech Sal Królestwa.
Podwaliny pod tę tak prężnie rozwijającą się działalność zostały położone w okresie prześladowań zbyt okrutnych, by je tu szczegółowo opisywać. Cała wdzięczność za wspaniały rozwój należy się Jehowie, u którego znajdują schronienie Jego lojalni czciciele (Ps. 91:1, 2). Swemu wiernemu ludowi Bóg obiecał: „Żadna broń wykonana przeciwko tobie nie okaże się skuteczna i potępisz każdy język, który się podniesie przeciwko tobie w sądzie. Oto dziedziczna własność sług Jehowy” (Izaj. 54:17).
Rumuńscy Świadkowie Jehowy bardzo cenią tę „dziedziczną własność”. Dlatego pragną zawsze pamiętać o łzach wylanych przez współwyznawców, którzy tyle wycierpieli ze względu na prawość, i naśladować ich niezłomną wiarę (Izaj. 43:10; Hebr. 13:7).
[Ramka na stronie 72]
Rumunia — wiadomości ogólne
Warunki naturalne: Rumunia zajmuje powierzchnię prawie 238 000 km2 i ma kształt owalny. Odległość od granicy wschodniej do zachodniej wynosi jakieś 720 km. Sąsiadują z nią (zgodnie z ruchem wskazówek zegara): Ukraina, Mołdawia, Bułgaria, Serbia i Czarnogóra oraz Węgry.
Ludność: Kraj liczy około 22 milionów mieszkańców. Zróżnicowane etnicznie społeczeństwo stanowi ludność miejscowa i napływowa — Rumuni, Węgrzy, Niemcy, Żydzi, Ukraińcy, Romowie (Cyganie) i inne grupy narodowe. Co najmniej 70 procent populacji wyznaje prawosławie.
Język: Językiem urzędowym jest rumuński. Należy on do języków romańskich, wywodzących się z łaciny.
Gospodarka: Około 40 procent ludności czynnej zawodowo pracuje w rolnictwie, leśnictwie i rybołówstwie, 25 procent w przemyśle wytwórczym, górnictwie i budownictwie, a 30 procent w usługach.
Wyżywienie: Główne uprawy to kukurydza, ziemniaki, buraki cukrowe, pszenica i winorośl. Hoduje się przede wszystkim owce, ponadto bydło, trzodę chlewną i drób.
Klimat: W Rumunii panuje klimat umiarkowany i występują cztery pory roku. Temperatury i opady kształtują się różnie — w zależności od regionu.
[Ramka na stronie 74]
Regiony
W Rumunii dominuje krajobraz wiejski. Kraj dzieli się na kilka regionów o zróżnicowanym charakterze. Są to między innymi Mołdawia, Siedmiogród, Dobrudża i Maramureş. Cały obszar obecnej Rumunii znajdował się kiedyś pod panowaniem rzymskim — z wyjątkiem północnego okręgu Maramureş, gdzie w trudno dostępnych górskich wioskach do dziś zachowały się elementy kultury przodków Rumunów, Daków. Leżąca na wschodzie Mołdawia słynie z wytwórni win, ze źródeł mineralnych i piętnastowiecznych klasztorów. Południową część kraju zajmuje Nizina Wołoska, której głównym miastem (a zarazem największym w Rumunii) jest stołeczny Bukareszt.
Siedmiogród to po większej części płaskowyż położony w centralnej części Rumunii, opasany potężnym łukiem Karpat, kraina obfitująca w pozostałości średniowiecza — zamki, starówki i liczne ruiny. Właśnie stąd miał się wywodzić znany z literatury wampir Dracula. Jego pierwowzorami byli XV-wieczni hospodarowie: Vlad Dracul, inaczej Wład Diabeł, i Vlad Ţepeş, czyli Wład Palownik, zwany tak ze względu na sposób rozprawiania się z wrogami. Zwiedzającym te okolice proponuje się obejrzenie wielu miejsc związanych z tymi postaciami historycznymi.
W obrębie Dobrudży, położonej nad Morzem Czarnym (wybrzeże czarnomorskie ma długość około 250 kilometrów), znajduje się przepiękna delta Dunaju. Ta druga pod względem długości europejska rzeka, do której spływa większość wód z obszaru Rumunii, wyznacza południową granicę kraju. Delta Dunaju, będąca rezerwatem, to ekologicznie zróżnicowany teren o powierzchni 4300 kilometrów kwadratowych; obejmuje najrozleglejszy w Europie obszar mokradeł i stanowi siedlisko przeszło 300 gatunków ptaków, 150 gatunków ryb oraz 1200 gatunków roślin — od wierzb po lilie wodne.
[Ramka na stronie 87]
Od kultu Zalmoksisa do rumuńskiego Kościoła prawosławnego
W starożytności tereny zwane dziś Rumunią były zamieszkiwane przez spokrewnione ze sobą plemiona Daków i Getów. Ludy te czciły Zalmoksisa, którego prawdopodobnie uważały za boga nieba i pana zmarłych. Jednak obecnie zdecydowana większość Rumunów wyznaje chrześcijaństwo. Jak doszło do tej zmiany?
W czasach ekspansji Rzymian na Półwyspie Bałkańskim poważnym zagrożeniem były dla nich zjednoczone plemiona Getów i Daków — ich król Decebal dwukrotnie zwyciężył wojska rzymskie. Ale na początku II wieku n.e. karta się odwróciła: Rzymianie pokonali Decebala, a jego państwo przekształcili w swoją prowincję, Dację. Zamożność tej krainy przyciągała kolonistów rzymskich, którzy zaczęli tu tłumnie napływać. Wraz z nimi przenikała do Dacji łacina. Ze związków małżeńskich zawieranych przez Rzymian z ludnością dacką pochodzą przodkowie dzisiejszych Rumunów.
Koloniści, jak również kupcy i rzemieślnicy przynieśli tu swoją religię: chrześcijaństwo. Wpływy chrześcijaństwa umocniły się po roku 332 n.e., gdy cesarz Konstantyn Wielki zawarł pokój z Gotami — plemionami germańskimi żyjącymi na północ od Dunaju.
Po wielkiej schizmie z roku 1054, kiedy to Kościół wschodni (prawosławny) oddzielił się od rzymskokatolickiego, obszar zajmowany dziś przez Rumunię znalazł się w zasięgu oddziaływania prawosławia. Z upływem stuleci powstał tutaj Rumuński Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Pod koniec XX wieku Kościół ten, liczący ponad 16 milionów wiernych, stanowił największy niezależny Kościół prawosławny na Bałkanach.
[Ramka i ilustracja na stronach 98-100]
Śpiewaliśmy wśród eksplodujących bomb
Teodor Miron
Urodzony: 1909 rok
Chrzest: 1943 rok
Z życiorysu: Prawdę biblijną poznał w więzieniu. W hitlerowskich obozach koncentracyjnych oraz w komunistycznych obozach pracy i zakładach karnych spędził 14 lat.
Było to w 1944 roku, gdy wojska niemieckie zaczęły się już wycofywać. Dnia 1 września znalazłem się w grupie 152 Świadków i innych więźniów transportowanych do Niemiec z obozu koncentracyjnego w Borze w Serbii. Zdarzały się dni, że nie mieliśmy nic do jedzenia. Jeśli coś udało nam się znaleźć — na przykład buraki leżące na skraju pola przy drodze — dzieliliśmy się tym sprawiedliwie. Gdy któryś tak osłabł, że dalej nie mógł iść, silniejsi wieźli go na taczce.
Wreszcie dotarliśmy do jakiejś stacji kolejowej i po czterech godzinach odpoczynku rozładowaliśmy dwa odkryte wagony towarowe, żeby móc wejść do środka. Z braku miejsca musieliśmy w nich stać. Nie mieliśmy ciepłych ubrań; dostaliśmy na drogę tylko po kocu, który naciągaliśmy na głowę, gdy zaczynało padać. Podróżowaliśmy w ten sposób całą noc. Gdy o dziesiątej rano dojeżdżaliśmy do pewnej wsi, dwa samoloty zbombardowały lokomotywę i pociąg stanął. Żaden z braci nie zginął, chociaż nasze wagony znajdowały się tuż za zbombardowaną lokomotywą. Zastąpiono ją inną i jakby nigdy nic ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kiedy po mniej więcej stu kilometrach pociąg na dwie godziny się zatrzymał, ujrzeliśmy grupę mężczyzn i kobiet dźwigających na głowach kosze pełne ziemniaków. Pomyśleliśmy, że niosą je na sprzedaż. Ale nie — byli to nasi współwyznawcy. Usłyszeli o nas i nie mieli wątpliwości, że jesteśmy głodni. Każdy dostał trzy duże ugotowane ziemniaki, pajdę chleba i nieco soli. Ta „manna z nieba” pomogła nam przetrwać dwie następne doby, aż w końcu dojechaliśmy do miasta Szombathely na Węgrzech. Był już początek grudnia.
W Szombathely spędziliśmy zimę. Żywiliśmy się głównie kukurydzą, wygrzebywaną spod śniegu. W marcu i kwietniu 1945 roku na to piękne miasto posypał się grad bomb. Wszędzie na ulicach leżały zmasakrowane zwłoki. Wielu ludzi zostało uwięzionych pod gruzami — nieraz słyszeliśmy wołanie o ratunek. Za pomocą łopat i innych narzędzi zdołaliśmy niektórych uwolnić.
Bomby uderzały w sąsiednie budynki, ale nasz jakoś omijały. Gdy zaczynały wyć syreny przeciwlotnicze, wszyscy w panice rzucali się do ucieczki. Początkowo my też uciekaliśmy, lecz wkrótce stwierdziliśmy, że to nie ma sensu, ponieważ w pobliżu nie było odpowiednich schronów. Odtąd po prostu zostawaliśmy na miejscu, starając się zachowywać spokój. Po jakimś czasie zaczęli z nami zostawać strażnicy; mówili, że może dzięki temu nasz Bóg również ich ochroni. Nocą 1 kwietnia (była to nasza ostatnia noc w Szombathely) miasto przeżyło najcięższe bombardowanie. Mimo to nie opuściliśmy budynku. Śpiewaliśmy pieśni ku chwale Jehowy i dziękowaliśmy Mu za spokój ducha (Filip. 4:6, 7).
Na drugi dzień kazano nam ruszyć w dalszą drogę do Niemiec. Po przejściu około 100 kilometrów — a częściowo przejechaniu, bo mieliśmy dwa wozy konne — zatrzymaliśmy się pod lasem zaledwie 13 kilometrów od linii frontu radzieckiego. Przenocowaliśmy u bogatego gospodarza, a nazajutrz strażnicy puścili nas wolno. Wdzięczni Jehowie za ocalenie i wspieranie nas pod względem duchowym i fizycznym, ze łzami w oczach pożegnaliśmy się i każdy udał się w swoją stronę — jedni pieszo, drudzy koleją.
[Ramka na stronie 107]
Dowody chrześcijańskiej miłości
W roku 1946 wschodnią część Rumunii dotknęła klęska głodu. Świadkowie Jehowy z innych regionów kraju (które mniej ucierpiały w następstwie wojny), choć sami ubodzy, słali żywność, odzież i pieniądze współwyznawcom będącym w potrzebie. Na przykład Świadkowie, którzy pracowali w kopalni soli w mieście Sighet (obecnie Syhot) w pobliżu granicy z Ukrainą, kupowali w kopalniach sól, a potem sprzedawali ją w okolicznych miastach i miasteczkach, żeby za uzyskane pieniądze nabyć kukurydzę dla głodujących współwyznawców. Bracia ze Stanów Zjednoczonych, Szwajcarii, Szwecji i innych krajów też pośpieszyli z pomocą: w sumie ofiarowali pięć ton żywności.
[Ramka i ilustracja na stronach 124, 125]
Znaliśmy na pamięć 1600 wersetów
Dionisie Vârciu
Urodzony: 1926 rok
Chrzest: 1948 rok
Z życiorysu: Aresztowany w roku 1959, ponad pięć lat spędził w więzieniach i obozach pracy. Zmarł w 2002 roku.
W więzieniach wolno nam było utrzymywać kontakt z rodzinami — każdy mógł co miesiąc dostać z domu pięciokilogramową paczkę, pod warunkiem że wywiązał się z wyznaczonych zadań. Przysłaną żywność zawsze dzieliliśmy równo między wszystkich, czyli zwykle na 30 porcji. Raz zdarzyło się, że właśnie na tyle kawałków pokroiliśmy dwa jabłka! Cząstki były maleńkie, ale pozwoliły trochę oszukać głód.
Choć nie mieliśmy Biblii ani żadnych publikacji, zachowywaliśmy siły duchowe dzięki ciągłemu przypominaniu sobie wiadomości przyswojonych przed uwięzieniem i dzieleniu się nimi z braćmi. Umówiliśmy się, że co rano jeden z nas zacytuje jakiś zapamiętany urywek Pisma Świętego. Potem, w czasie obowiązkowego porannego spaceru trwającego 15—20 minut, wszyscy półgłosem powtarzali ten werset i rozmyślali nad nim. A po powrocie do ciasnej celi (dwa metry na cztery), w której przebywało nas aż 20, przez mniej więcej pół godziny dyskutowaliśmy na ten temat. W taki sposób przypomnieliśmy sobie w sumie około 1600 wersetów. Ponadto codziennie w południe rozważaliśmy jakieś zagadnienie, powołując się na 20—30 fragmentów biblijnych. Każdy starał się jak najwięcej z tego zapamiętać.
Pewien brat początkowo uważał, że jest za stary, by uczyć się na pamięć wersetów. Nie docenił jednak swoich możliwości. Słuchając, jak każdy z naszej dwudziestki powtarza dany werset, utrwalał go sobie i po jakimś czasie sam z niekłamaną satysfakcją potrafił ich sporo przytoczyć.
Choć głodowaliśmy i byliśmy fizycznie wycieńczeni, dzięki Jehowie pozostawaliśmy silni i dobrze odżywieni pod względem duchowym. Również po wyjściu na wolność musieliśmy dbać o zdrowie duchowe, ponieważ agenci Securitate na różne sposoby uprzykrzali nam życie, chcąc podkopać naszą wiarę.
[Ramka na stronach 132, 133]
Metody powielania literatury biblijnej
W latach pięćdziesiątych XX wieku najprostszą i najbardziej dostępną formą powielania literatury biblijnej było ręczne przepisywanie, często przez kalkę. Ta metoda, choć powolna i żmudna, miała jednak wielką zaletę: ci, którzy sporządzali kopie, zapamiętywali sporą część przepisanego tekstu. Gdy później znaleźli się w więzieniach, mogli wspierać innych pod względem duchowym. Bracia używali też maszyn do pisania, ale te trudno było zdobyć i każdą należało zarejestrować na policji.
Pod koniec lat pięćdziesiątych zaczęto posługiwać się powielaczami. Matryce do nich robiono z kleju, żelatyny i wosku. Mieszaninę tę rozprowadzało się cienką, równą warstwą na gładkiej, prostokątnej płycie, najczęściej szklanej. Na papierze farbą drukarską własnej produkcji ręcznie wypisywano tekst. Po wyschnięciu farby zapisany arkusz przyciskano do powleczonej woskową mieszaniną płyty i matryca była gotowa. Niestety, ze względu na niewielką żywotność takich matryc bracia musieli sporządzać ich bardzo dużo. W dodatku zarówno wypisywanie matryc, jak i ręczne kopiowanie publikacji wiązało się ze sporym ryzykiem, gdyż po charakterze pisma można było rozpoznać „sprawcę”.
Począwszy od lat siedemdziesiątych aż do uchylenia zakazu było w użyciu kilkanaście przenośnych, ręcznie obsługiwanych powielaczy, nazywanych przez braci „młynkami”. Rumuńscy bracia skonstruowali je samodzielnie, wzorując się na modelu sprowadzonym z Austrii. Stosowano w nich matryce z papieru powleczonego tworzywem sztucznym. Pod koniec lat siedemdziesiątych udało się zdobyć kilka arkuszowych powielaczy offsetowych, niestety z urządzeń tych nie korzystano, ponieważ rumuńscy bracia nie potrafili wykonać matryc. Dopiero w roku 1985 pewien brat z Czechosłowacji, inżynier chemik, nauczył braci, jak to robić. Od tego czasu bardzo poprawiła się jakość publikacji i wychodziło ich znacznie więcej.
[Ramka i ilustracja na stronach 136, 137]
Jehowa mnie szkolił
Nicolae Bentaru
Urodzony: 1957 rok
Chrzest: 1976 rok
Z życiorysu: Za rządów komunistów pracownik tajnej drukarni. Obecnie wraz z żoną, Veronicą, pełni specjalną służbę pionierską.
Biblię zacząłem studiować w 1972 roku w miejscowości Săcele. Cztery lata później, jako osiemnastolatek, zostałem ochrzczony. Nasza działalność była wówczas objęta zakazem — wszystkie zebrania odbywały się w grupach studium książki. Mimo utrudnień regularnie docierał do nas pokarm duchowy, łącznie z dramatami biblijnymi. Oglądaliśmy je z kolorowych slajdów, z podkładem dźwiękowym odtwarzanym z taśmy magnetofonowej.
Pierwszym zadaniem, które otrzymałem po chrzcie, była obsługa rzutnika do slajdów. Dwa lata później poproszono mnie także o kupowanie papieru na potrzeby naszej miejscowej drukarni. W roku 1980, po zapoznaniu się z tajnikami sztuki drukarskiej, zacząłem pracować przy produkcji Strażnicy, Przebudźcie się! i innych publikacji. Obsługiwaliśmy powielacz i małą, ręczną prasę.
W tym okresie ożeniłem się z Veronicą, dzielną chrześcijanką, która wiernie służyła Jehowie. W żonie znalazłem prawdziwą pomocnicę, ofiarnie wspierającą mnie w służbie. W roku 1981 Otto Kuglitsch z austriackiego Biura Oddziału nauczył mnie pracy na naszym pierwszym powielaczu offsetowym. Kiedy w 1987 roku w Klużu-Napoce zainstalowaliśmy drugie takie urządzenie, szkoliłem braci w jego obsłudze.
Po uchyleniu zakazu w roku 1990 w dalszym ciągu — razem z żoną i synem, Florinem — przez osiem miesięcy zajmowałem się drukowaniem i transportem literatury biblijnej. Florin pomagał przy zbieraniu zadrukowanych arkuszy. Jest to czynność poprzedzająca zszywanie, prasowanie i obcinanie czasopism i książek, które następnie pakowaliśmy w kartony i rozwoziliśmy po kraju. W roku 2002 skierowano nas do 15-tysięcznego miasteczka Mizil, jakieś 80 kilometrów na północ od Bukaresztu. Pełnimy tam wszyscy służbę pionierską: Florin stałą, a Veronica i ja specjalną.
[Ramka i ilustracja na stronach 139, 140]
Jehowa zaślepił wrogów
Ana Viusencu
Urodzona: 1951 rok
Chrzest: 1965 rok
Z życiorysu: Już jako kilkunastolatka pomagała rodzicom przy powielaniu publikacji. Później tłumaczyła literaturę biblijną na język ukraiński.
Pewnego razu w roku 1968 przepisywałam tekst Strażnicy na matryce do powielacza i zapomniałam je schować przed wyjściem na zebranie. O północy wróciłam do domu i po chwili usłyszałam zatrzymujący się samochód. Zanim się zorientowałam, co się dzieje, w mieszkaniu stało pięciu funkcjonariuszy Securitate. Mieli nakaz rewizji. Nogi się pode mną ugięły, ale zdołałam zachować zimną krew. W duchu błagałam Jehowę, żeby mi wybaczył moją nieostrożność, i obiecałam, że już nigdy nie postąpię tak lekkomyślnie.
Dowodzący oficer usiadł akurat przy stole, na którym leżały matryce. Na szczęście w ostatniej chwili — tuż po usłyszeniu samochodu — zdążyłam przykryć je obrusem. Przez kilka godzin, do samego końca rewizji, funkcjonariusz nie ruszył się z miejsca. Pisał raport tuż obok matryc i raz po raz wygładzał obrus. Odnotował, że ani w mieszkaniu, ani przy żadnym z domowników nie znaleziono zakazanej literatury.
Ale tatę i tak zabrano do Baia Mare. Mama i ja modliłyśmy się za niego i dziękowałyśmy Jehowie za ocalenie nas tej nocy. Odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy po kilku dniach tato wrócił.
Wkrótce zdarzyła się podobna historia: w trakcie przepisywania czasopism usłyszałam, że pod domem zatrzymało się auto. Zgasiłam światło, dyskretnie wyjrzałam zza zasłony i zobaczyłam kilku mężczyzn z błyszczącymi naszywkami na mundurach. Wysiedli z samochodu i skierowali się do domu po przeciwnej stronie ulicy. Następnej nocy zjawiła się kolejna grupa, by zluzować poprzednią, co upewniło nas, że są to agenci Securitate. Mimo wszystko dalej zajmowaliśmy się powielaniem publikacji — z tą tylko różnicą, że dla bezpieczeństwa zaczęliśmy je wynosić przez ogród z tyłu domu.
„Droga pomiędzy nami a wrogiem jest jak słup obłoku, który oddzielał Izraelitów od Egipcjan” — mawiał tato (Wyjścia 14:19, 20). I nie mylił się!
[Ramka i ilustracja na stronach 143, 144]
Uratowani dzięki urwanej rurze wydechowej
Traian Chira
Urodzony: 1946 rok
Chrzest: 1965 rok
Z życiorysu: W czasie zakazu wraz z innymi braćmi był odpowiedzialny za druk i transport literatury biblijnej.
Było lato, niedziela rano. Załadowałem do samochodu osiem toreb z literaturą. Te, które nie zmieściły się w bagażniku, włożyłem na miejsce wymontowanej tylnej kanapy. Przykryłem je kocami, a na wierzch dałem jeszcze poduszkę. Gdyby ktoś zajrzał do środka, pomyślałby, że rodzinka wybiera się na plażę. Na wszelki wypadek zarzuciłem koc również na torby w bagażniku.
Wsiadłem do auta z żoną, dwoma synami i córką. Pomodliliśmy się do Jehowy, żeby pomógł nam bezpiecznie dowieźć literaturę, i ruszyliśmy do Tîrgu Mureş i Braszowa. W drodze śpiewaliśmy pieśni Królestwa. Po przejechaniu około stu kilometrów napotkaliśmy wyboisty odcinek szosy. Ponieważ samochód był mocno obciążony, na którymś wyboju urwała się rura wydechowa. Zjechałem na bok, podniosłem odłamany kawałek rury i położyłem w bagażniku na kocu, tuż obok koła zapasowego. Odtąd jechaliśmy bez tłumika, więc samochód niemiłosiernie warczał.
W miasteczku Luduş zatrzymał nas policjant do kontroli drogowej. Sprawdził numer silnika, klakson, wycieraczki, światła i inne rzeczy, w końcu chciał zobaczyć koło zapasowe. Gdy szedłem w kierunku bagażnika, wyszeptałem przez okno do żony i dzieci: „Módlcie się, bo teraz tylko Jehowa może nas uratować!”
Otworzyłem bagażnik. Policjant zobaczył urwaną rurę wydechową. „A to co?” — zapytał. „Zaraz wypiszę panu mandat!” Zadowolony, że jednak znalazł jakąś usterkę, zakończył kontrolę. Zamknąłem bagażnik i odetchnąłem z ulgą. Jeszcze nigdy nie płaciłem mandatu z taką radością! Więcej przygód nie mieliśmy i szczęśliwie dotarliśmy z literaturą do braci.
[Ramka i ilustracja na stronach 147-149]
Spotkanie z Securitate
Viorica Filip
Urodzona: 1953 rok
Chrzest: 1975 rok
Z życiorysu: W roku 1986 rozpoczęła służbę pełnoczasową; obecnie należy do rodziny Betel.
Naszym najbliższym krewnym nie podobało się, że ja i moja siostra Aurica zostałyśmy Świadkami Jehowy. Robili nam różne przykrości, co było bolesne, lecz zarazem przygotowało nas na represje ze strony tajnej policji. Z agentami Securitate spotkałam się wiele razy, na przykład pewnego grudniowego wieczoru 1988 roku. Mieszkałam wtedy z Auricą i jej rodziną w mieście Oradea w pobliżu granicy węgierskiej.
Przyszłam do domu brata nadzorującego tłumaczenie literatury. Nie miałam pojęcia, że agenci Securitate właśnie przeprowadzają u niego rewizję i przesłuchują wszystkich domowników i gości. W torebce przyniosłam czasopismo, które dostałam do korekty. Na szczęście udało mi się niepostrzeżenie je zniszczyć, gdy tylko zorientowałam się w sytuacji. Zaraz potem zabrano mnie i innych braci do miejscowej siedziby tajnej policji.
Przesłuchanie trwało całą noc, a następnego dnia agenci przeszukali mały domek w niedalekiej wsi Uileacu de Munte, w którym byłam zameldowana. Nie mieszkałam w nim, ale bracia zrobili tam magazyn materiałów wykorzystywanych w tajnej produkcji literatury. Funkcjonariusze znaleźli je. Znów zabrali mnie na posterunek. Tym razem bili mnie gumową pałką, żebym wyjawiła, do kogo to wszystko należy, oraz podała nazwiska osób bezpośrednio związanych z produkcją. Błagałam Jehowę o siły do przetrwania tej próby. Wkrótce odzyskałam spokój i bicie stało się znośniejsze: po każdym uderzeniu czułam ból tylko przez chwilę. Jednak ręce tak mi napuchły, że zastanawiałam się, czy będę jeszcze kiedyś mogła pisać. Wieczorem oprawcy puścili mnie wolno — bez grosza przy duszy, głodną i zupełnie wyczerpaną.
Poszłam w kierunku dworca autobusowego. Krok w krok podążał za mną agent Securitate. Nie wyjawiłam im, gdzie mieszkam, więc nie mogłam jechać od razu do domu Auriki, bo naraziłabym ją i jej rodzinę na niebezpieczeństwo. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, pomodliłam się do Jehowy. Powiedziałam Mu, że bardzo chce mi się jeść i marzę o przespaniu się we własnym łóżku. Zastanawiałam się, czy nie proszę o zbyt wiele.
Gdy znalazłam się na dworcu, jakiś autobus akurat ruszał ze stanowiska. Podbiegłam i wsiadłam, choć nie miałam pieniędzy na bilet. Tak się złożyło, że był to autobus do mojej wsi. Idący za mną agent też podbiegł, zapytał mnie tylko, dokąd jedzie ten autobus, i zeskoczył ze stopni. Wywnioskowałam, że z pewnością inny agent będzie na mnie czekał w Uileacu de Munte. Na szczęście kierowca pozwolił mi jechać bez biletu. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego właściwie jadę do Uileacu de Munte. W gruncie rzeczy nie chciałam się tam dostać, bo przecież w domu nie miałam nic do jedzenia ani nawet łóżka, w którym mogłabym przenocować.
W dalszym ciągu powierzałam swe troski Jehowie; tymczasem kierowca przystanął na peryferiach Oradei, żeby wysadzić kolegę. Skorzystałam z okazji i też wysiadłam. Autobus pojechał dalej, a ja poczułam się o wiele raźniej. Zachowując niezbędne środki ostrożności, skierowałam się do domu pewnego znajomego brata. Kiedy stanęłam w drzwiach, jego żona właśnie zdejmowała z pieca gulasz, moje ulubione danie! Chętnie przyjęłam zaproszenie na obiad.
Nocą, gdy nabrałam pewności, że nikt mnie nie śledzi, poszłam do Auriki i położyłam się w swojej pościeli. Jehowa spełnił obie moje prośby: zjadłam smaczny posiłek i przespałam się we własnym łóżku. Mamy naprawdę wspaniałego Ojca!
[Ramka na stronie 155]
Młodzież, która nie traci z oczu spraw duchowych
W okresie prześladowań młodzi chrześcijanie dawali piękny przykład lojalności wobec Jehowy — niejeden dla dobrej nowiny ryzykował wolność. Teraz młodzi stają przed innego rodzaju próbami i niestety nie każdy zachowuje czujność duchową. Ale wielu koncentruje się na tym, co najważniejsze. Na przykład Świadkowie uczęszczający do szkoły średniej w Cîmpia Turzii rozważają wspólnie tekst dzienny. Robią to na dziedzińcu lub boisku szkolnym podczas przedpołudniowej przerwy. Nieraz przyłączają się do nich inni uczniowie.
Pewna młoda siostra powiedziała: „Omawianie tekstu dziennego w gronie przyjaciół jest dla mnie ochroną. W ten sposób mogę choć na chwilę uciec od towarzystwa ludzi, którzy nie służą Jehowie. Pokrzepia mnie świadomość, że nie jestem tu jedynym Świadkiem Jehowy”. Dyrektorka szkoły oraz część nauczycieli bardzo pochlebnie wyraża się o tych przykładnych młodych chrześcijanach.
[Ramka na stronie 160]
Prawne ugruntowywanie dobrej nowiny
Rozporządzeniem z dnia 22 maja 2003 roku rumuńskie Ministerstwo Kultury i Wyznań potwierdziło, że Organizacja Religijna Świadków Jehowy, oficjalnie istniejąca od 9 kwietnia 1990 roku, jest instytucją religijną uznaną przez państwo. Oznacza to, że Świadkowie Jehowy mogą korzystać ze wszystkich uprawnień przysługujących zarejestrowanym religiom, a więc na przykład głosić dobrą nowinę i budować Sale Królestwa. Osiągnięcie takiego statusu stanowi uwieńczenie toczonej przez lata walki prawnej.
[Diagram i ilustracje na stronach 80, 81]
RUMUNIA — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA
1910
1911: Károly Szabó i József Kiss wracają z USA do ojczyzny.
1920: W Klużu zaczyna funkcjonować Biuro Oddziału, które nadzoruje chrześcijańską działalność nie tylko w Rumunii, lecz także w Albanii, Bułgarii, Jugosławii i na Węgrzech.
1924: Nabycie obiektu w Klużu, mieszczącego między innymi drukarnię.
1929: Nadzór nad działalnością w Rumunii przejmuje oddział niemiecki, a następnie środkowoeuropejskie biuro Towarzystwa Strażnica w Szwajcarii.
1938: Rządowa decyzja o zamknięciu Biura w Bukareszcie i opieczętowaniu jego pomieszczeń.
1940
1945: Rejestracja Stowarzyszenia Świadków Jehowy w Rumunii.
1946: Około 15 000 osób przybywa na pierwsze zgromadzenie krajowe w Bukareszcie.
1947: W sierpniu i wrześniu Alfred Rütimann i Martin Magyarosi odbywają podróż po Rumunii.
1949: Władze komunistyczne wydają zakaz działalności Świadków Jehowy i konfiskują mienie Biura Oddziału.
1970
1973: Nadzór nad działalnością (dotąd sprawowany przez oddział szwajcarski) przejmuje Biuro Oddziału w Austrii.
1988: Wizyta przedstawicieli Ciała Kierowniczego.
1989: Upada reżim komunistyczny.
1990: Świadkowie Jehowy zostają prawnie uznani, organizują duże zgromadzenia.
1991: Strażnica w języku rumuńskim zaczyna wychodzić jednocześnie z wydaniem angielskim; odtąd drukowana jest techniką wielobarwną.
1995: W Bukareszcie znów zostaje otwarte Biuro Oddziału.
1999: Zajęcia rozpoczyna pierwsza klasa Kursu Usługiwania.
2000
2000: Opublikowanie w języku rumuńskim Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata.
2004: W Negreşti-Oaş zostaje oddana do użytku pierwsza w kraju Sala Zgromadzeń.
2005: Liczba głosicieli w Rumunii wynosi 38 423.
[Wykres]
[Patrz publikacja]
Liczba głosicieli
Liczba pionierów
40 000
20 000
1910 1940 1970 2000
[Mapy na stronie 73]
[Patrz publikacja]
POLSKA
SŁOWACJA
WĘGRY
UKRAINA
MOŁDAWIA
RUMUNIA
Satu Mare
Oradea
Arad
Negreşti-Oaş
Baia Mare
MARAMUREŞ
Brebi
Bistriţa
Topliţa
Kluż-Napoka
Tîrgu Mureş
Ocna Mureş
SIEDMIOGRÓD
Karpaty
Frătăuţii
Bălcăuţi
Ivăncăuţi
Prut
MOŁDAWIA
Braszów
Săcele
Mizil
BUKARESZT
NIZINA WOŁOSKA
Gałacz
Braiła
Dunaj
DOBRUDŻA
SERBIA I CZARNOGÓRA
BUŁGARIA
MACEDONIA
[Całostronicowa ilustracja na stronie 66]
[Ilustracje na stronie 69]
W roku 1911 Károly Szabó i József Kiss wrócili do ojczyzny, by rozgłaszać wieść o Królestwie
[Ilustracja na stronie 70]
Paraschiva Kalmár z mężem i ośmiorgiem dzieci
[Ilustracja na stronie 71]
Gavrilă Romocea
[Ilustracja na stronie 71]
Elek i Elisabeth Romocea
[Ilustracja na stronie 77]
Prace remontowe przed otwarciem Biura w Klużu, rok 1924
[Ilustracja na stronie 84]
W miarę nasilania się prześladowań drukowano literaturę pod coraz to innymi tytułami
[Ilustracja na stronie 86]
Nicu Palius przyjechał z Grecji, by dopomóc rumuńskim braciom
[Ilustracja na stronie 89]
Odtwarzanie przemówienia biblijnego z płyty gramofonowej, rok 1937
[Ilustracja na stronie 95]
Martin i Maria Magyarosi (z przodu) oraz Elena i Pamfil Albu
[Ilustracja na stronie 102]
Zgromadzenie obwodowe w Baia Mare, rok 1945
[Ilustracja na stronie 105]
Afisz zapowiadający kongres krajowy, rok 1946
[Ilustracja na stronie 111]
Mihai Nistor
[Ilustracja na stronie 112]
Vasile Sabadâş
[Ilustracja na stronie 117]
Urządzenie podsłuchowe używane przez Securitate
[Ilustracja na stronie 120]
Periprava — obóz pracy w delcie Dunaju
[Ilustracja na stronie 133]
„Młynek”
[Ilustracje na stronie 134]
Veronica i Nicolae Bentaru w tajnym bunkrze znajdującym się pod ich domem
[Ilustracja na stronie 138]
Doina i Dumitru Cepănaru
[Ilustracja na stronie 138]
Petre Ranca
[Ilustracje na stronie 141]
Zgromadzenia w latach osiemdziesiątych
[Ilustracja na stronie 150]
Pierwszy Kurs Służby Pionierskiej zorganizowany w Rumunii w roku 1993
[Ilustracja na stronie 152]
Roberto i Imelda Franceschetti
[Ilustracje na stronach 156, 157]
W roku 1996 mimo sprzeciwu kleru na kongresy międzynarodowe pod hasłem „Posłańcy pokoju Bożego” przybyły tysięczne rzesze
[Ilustracje na stronie 158]
(1) Kompleks siedmiu Sal Królestwa w Tirgu Mureş
(2) Biuro Oddziału w Bukareszcie
(3) Sala Zgromadzeń w Negreşti-Oaş
[Ilustracja na stronie 161]
Komitet Oddziału (od góry w prawo): Daniele Di Nicola, Jon Brenca, Gabriel Negroiu, Dumitru Oul i Ion Roman