-
Krew — niezbędna do życiaJak krew może ocalić twoje życie?
-
-
Z drugiej strony od lat wysuwa się twierdzenie, że krew ratuje życie. Lekarze nieraz powołują się na przypadki, kiedy ktoś po utracie dużej ilości krwi otrzymał transfuzję i szybko wrócił do zdrowia. Może się więc zastanawiasz: „W jakiej mierze jest to wskazane albo niewskazane z medycznego punktu widzenia?” Skoro na poparcie leczenia krwią przytacza się racje medyczne, więc dla własnego dobra obowiązany jesteś poznać fakty, aby móc dokonać świadomego wyboru.
-
-
Jak dalece bezpieczne są transfuzje krwiJak krew może ocalić twoje życie?
-
-
Jak dalece bezpieczne są transfuzje krwi
Przed poddaniem się poważnemu zabiegowi medycznemu człowiek myślący chce się najpierw dowiedzieć, jakie ewentualne korzyści lub niebezpieczeństwa się z tym wiążą. A co sądzić o przetaczaniu krwi? Obecnie jest ono w lecznictwie bardzo rozpowszechnione. Wielu lekarzy szczerze zainteresowanych dobrem pacjentów bez specjalnych skrupułów podaje im krew. Nazywa się ją nawet darem życia.
Miliony ludzi oddaje krew albo ją przyjmuje. W Kanadzie, która liczy 25 milionów mieszkańców, było w latach 1986-87 aż 1,3 miliona krwiodawców. „W samych tylko USA w ostatnim roku, z którego dostępne są dane statystyczne, użyto do transfuzji od 12 do 14 milionów jednostek krwi” (The New York Times z 18 lutego 1990).
„Krwi zawsze przypisywano ‛cudowne’ właściwości”, oświadcza dr Louise J. Keating. „Przez pierwsze 46 lat zarówno w oczach lekarzy, jak też szerokiego ogółu podawanie jej uchodziło za zabieg bezpieczniejszy niż to było w rzeczywistości” (Cleveland Clinic Journal of Medicine z maja 1989). Jaka sytuacja panowała w tym czasie, a jaka panuje obecnie?
Już 30 lat temu skierowano do patologów i personelu banków krwi następującą przestrogę: „Krew to dynamit! Może sprawić dużo dobrego albo wyrządzić wielkie szkody. Śmiertelność w następstwie transfuzji krwi dorównuje częstości zgonów spowodowanych narkozą eterową lub wycięciem wyrostka. Ocenia się, iż na 1000 do 3000, a w najlepszym wypadku do 5000 transfuzji jedna kończy się zejściem śmiertelnym. Dane z Londynu i okolic wskazują, że jeden zgon przypada tam na 13 000 butelek przetoczonej krwi” (New York State Journal of Medicine z 15 stycznia 1960).
Czy od tego czasu zdołano już wyeliminować zagrożenia, tak iż transfuzje stały się bezpieczne? Szczerze mówiąc, co roku zdarzają się setki tysięcy niekorzystnych reakcji poprzetoczeniowych, z których wiele prowadzi do śmierci. W związku z powyższymi uwagami pomyślałeś może o chorobach przenoszonych przez krew. Zanim jednak się nimi zajmiemy, rozpatrzymy najpierw kilka mniej znanych zagrożeń.
KREW A TWOJA ODPORNOŚĆ
Na początku XX stulecia człowiek lepiej zrozumiał, jak niezwykle skomplikowana jest krew. Wykryto istnienie różnych grup krwi. Przy jej przetaczaniu zasadnicze znaczenie ma właściwy dobór krwi dawcy i pacjenta. Jeżeli ktoś z grupą A otrzyma krew grupy B, to może u niego dojść do ostrej reakcji hemolitycznej. Potrafi ona zniszczyć dużą ilość krwinek czerwonych i szybko doprowadzić do śmierci. Chociaż oznaczanie grup krwi i próba krzyżowa należą obecnie do działań rutynowych, to jednak zdarzają się błędy. Co roku ludzie umierają wskutek powikłań hemolitycznych.
Fakty dowodzą, że problem niezgodności sięga daleko poza kwestię stosunkowo nielicznych grup krwi, dobieranych w szpitalach. Dlaczego? W artykule zatytułowanym „Transfuzja krwi: stosowanie, nadużywanie i ryzyko” dr Douglas H. Posey jun. pisze: „Blisko 30 lat temu Sampson uznał przetaczanie krwi za zabieg dość niebezpieczny (...). [Od tego czasu] rozpoznano i scharakteryzowano co najmniej 400 innych antygenów krwinek czerwonych. Nie ulega wątpliwości, że ich liczba dalej będzie rosła, ponieważ błona komórkowa krwinek czerwonych ma niezwykle złożoną budowę” (Journal of the National Medical Association z lipca 1989).
Obecnie naukowcy badają, jak przetoczona krew oddziałuje na system immunologiczny, czyli odpornościowy ustroju. Czy w razie operacji mogłoby to mieć jakieś znaczenie dla ciebie lub kogoś z twoich bliskich?
Gdy lekarze przeszczepią serce, wątrobę lub inny narząd, układ odpornościowy biorcy potrafi rozpoznać taką obcą tkankę i ją odrzucić. A przecież transfuzja to też przeszczepienie tkanki. Nawet krew „prawidłowo” sprawdzona próbą krzyżową może działać hamująco na system obronny. Na pewnej konferencji patologów zaznaczono, iż w setkach prac medycznych „transfuzje krwi łączy się z odpowiedzią immunologiczną” („Typowe zarzuty przeciw transfuzjom” w Medical World News z 11 grudnia 1989).
Jednym z głównych zadań twego systemu odpornościowego jest wykrywanie i niszczenie komórek złośliwych (nowotworowych). Czy zmniejszona odporność może prowadzić do raka i śmierci? Przyjrzyjmy się dwu doniesieniom:
W czasopiśmie Cancer z 15 lutego 1987 opublikowano wyniki badań przeprowadzonych w Holandii: „Wyraźnie niekorzystny wpływ transfuzji na dłuższe utrzymanie się przy życiu zaobserwowano u pacjentów z rakiem okrężnicy. W grupie tej odsetek przeżyć pięcioletnich wynosił 48 procent wśród chorych, którym przetoczono krew, a 74 procent u tych, którym jej nie przetoczono”. Lekarze z Uniwersytetu Południowej Kalifornii prześledzili losy setki pacjentów, którzy przeszli chirurgiczne leczenie raka. „Współczynnik nawrotów we wszystkich odmianach raka krtani wynosił 14 procent u tych, którzy nie otrzymali krwi, a 65 procent u tych, którzy ją otrzymali. W wypadku raka jamy ustnej, gardła oraz nosa lub zatok współczynnik nawrotów doszedł do 31 procent, gdy nie stosowano transfuzji, i 71 procent, gdy ją stosowano” (Annals of Otology, Rhinology & Laryngology z marca 1989).
Do jakiego wniosku prowadzą takie badania nad następstwami przetaczania krwi? W artykule zatytułowanym „Transfuzje krwi a chirurgiczne leczenie nowotworów” dr John S. Spratt oświadczył: „Niewykluczone, że specjalista w zakresie chirurgii nowotworów będzie się musiał wyspecjalizować w operowaniu bez krwi” (The American Journal of Surgery z września 1986).
Innym podstawowym zadaniem układu odpornościowego jest obrona przed infekcją. Nic więc dziwnego, że w świetle wyników niektórych badań pacjenci otrzymujący krew są bardziej podatni na zakażenie. Dr P. I. Tartter przeprowadził badania nad chirurgią okrężniczo-odbytniczą. U 25 procent pacjentów, którym przetoczono krew, pojawiły się infekcje; dla porównania wystąpiły one tylko u 4 procent tych, którzy nie otrzymali transfuzji. Autor pisze: „Infekcje towarzyszyły transfuzjom dokonywanym przed operacją, w czasie jej trwania, jak i po operacji (...) Ryzyko zakażeń pooperacyjnych rosło w miarę zwiększania się liczby podanych jednostek krwi” (The British Journal of Surgery z sierpnia 1988). Na zjeździe Amerykańskiego Stowarzyszenia Banków Krwi w roku 1989 poinformowano, że u 23 procent pacjentów, którzy podczas operacji stawu biodrowego otrzymali obcą krew, pojawiły się infekcje, natomiast u tych, którym nie podano żadnej krwi, nie było ani jednego zakażenia.
Dr John A. Collins tak skomentował powyższe następstwa przetaczania krwi: „Zakrawałoby to rzeczywiście na ironię, gdyby się okazało, że ‛leczenie’, za którego korzystnym oddziaływaniem przemawia tak niewiele, jeszcze nasila jeden z największych problemów, z jakimi borykają się tacy pacjenci” (World Journal of Surgery z lutego 1987).
WOLNE OD CHORÓB CZY NAJEŻONE NIEBEZPIECZEŃSTWAMI?
Choroba przeniesiona przez krew niepokoi sumiennych lekarzy i martwi wielu pacjentów. Jaka choroba? Prawdę mówiąc, nie chodzi tylko o jedną, bo jest ich naprawdę dużo.
Po omówieniu bardziej znanych podręcznik Techniques of Blood Transfusion (1982) wymienia „inne choroby zakaźne związane z transfuzją”, w tym również kiłę, zakażenie wirusem cytomegalii i malarię. Następnie czytamy: „Doniesiono też o przenoszeniu przez transfuzję szeregu innych chorób, takich jak zakażenie wirusem opryszczki, mononukleoza zakaźna (wirus Epsteina-Barra), toksoplazmoza, trypanosomatozy [śpiączka afrykańska i choroba Chagasa], leiszmanioza [czarna febra], bruceloza, dur plamisty, filarioza, odra, salmonelloza oraz gorączka kleszczowa z Kolorado”.
W gruncie rzeczy powyższa lista wciąż się wydłuża. Może na przykład spotkałeś takie nagłówki: „Choroba Lyme’a z transfuzji? Mało prawdopodobna, ale specjaliści są ostrożni”. Jak bezpieczna jest krew od kogoś, u kogo testy wykazały chorobę Lyme’a? Grupę ekspertów ze służby zdrowia zapytano, czy pozwoliliby ją sobie przetoczyć. „Wszyscy zgodnie odpowiedzieli, że nie, chociaż żaden nie zalecił wyeliminowania krwi pochodzącej od takich dawców”. Jak społeczeństwo ma się zapatrywać na przechowywaną w bankach krew, której specjaliści by nie przyjęli? (The New York Times z 18 lipca 1989).
Kolejny powód do niepokoju to okoliczność, że krew pobrana w kraju, w którym pewne choroby są bardzo rozpowszechnione, może być użyta zupełnie gdzie indziej, gdzie ani opinia publiczna, ani lekarze nie są świadomi kryjącego się w niej niebezpieczeństwa. Przy dzisiejszym rozwoju turystyki oraz w związku z ruchem uchodźców i imigrantów ciągle wzrasta ryzyko, że w takim czy innym preparacie krwiopochodnym kryje się jakaś dziwna choroba.
Co więcej, pewien specjalista chorób zakaźnych ostrzegł: „Może zajść potrzeba przetestowania zasobów krwi, aby zapobiec przenoszeniu szeregu schorzeń, których dawniej nie uważano za zakaźne, na przykład białaczki, chłoniaka i otępienia przedstarczego [czyli choroby Alzheimera]” (Transfusion Medicine Reviews ze stycznia 1989).
Już te niebezpieczeństwa przejmują dreszczem, ale dalsze budzą dużo większy postrach.
PANDEMIA AIDS
„AIDS raz na zawsze zmienił stosunek lekarzy i pacjentów do krwi. I nie ma w tym nic złego, oświadczyli lekarze zebrani w Państwowym Instytucie Zdrowia na konferencji w sprawie transfuzji” (Washington Post z 5 lipca 1988).
Pandemia AIDS (zespołu nabytego upośledzenia odporności) z całą brutalnością otworzyła ludziom oczy na groźbę nabawienia się choroby zakaźnej przez krew. Są już miliony zakażonych. Choroba szerzy się w sposób niekontrolowany, a śmiertelność wynosi w gruncie rzeczy 100 procent.
Wywołuje ją wirus upośledzenia ludzkiej odporności (HIV), który może być przenoszony przez krew. Współczesna plaga AIDS pojawiła się na widowni w roku 1981. Już w następnym roku eksperci od spraw zdrowia wykryli, iż wspomniany wirus może być przekazywany przez preparaty krwiopochodne. Dzisiaj przyznaje się, że banki krwi reagowały na to opieszale, nawet gdy już dysponowano testami umożliwiającymi rozpoznanie krwi zawierającej przeciwciała HIV. Badanie krwi dawców rozpoczęto dopiero w roku 1985,a ale i wtedy nie ruszono zmagazynowanych już preparatów krwiopochodnych.
Później zapewniono opinię publiczną, że zasoby krwi są już bezpieczne. Okazało się jednak, że AIDS mimo wszystko ma „otwartą furtkę”. Niekiedy organizm wytwarza wykrywalne przeciwciała dopiero w parę miesięcy po zakażeniu. Człowiek taki nieświadomy, że jest nosicielem wirusa, może oddać krew, której test da wynik negatywny. Podobne wypadki faktycznie miały miejsce i ludzie, którym przetoczono taką krew, zachorowali na AIDS!
Nie dość na tym. W periodyku The New England Journal of Medicine z 1 czerwca 1989 znalazło się doniesienie o tak zwanych „cichych infekcjach HIV”. Stwierdzono, że przez całe lata można być nosicielem wirusa AIDS bez możliwości wykrycia tego za pomocą dostępnych testów pośrednich. Niektórzy chcieliby zminimalizować wymowę tych faktów twierdzeniem, że zdarza się to rzadko, niemniej dowodzą one, iż „ryzyka przeniesienia AIDS przez krew i jej składniki nie da się całkowicie wyeliminować” (Patient Care z 30 listopada 1989). Wynika stąd niepokojący wniosek: Ujemnego wyniku testu nie można uznać za świadectwo zdrowia. Ile ludzi zakazi się jeszcze AIDS przez krew?
NASTĘPNY BUT? A MOŻE BUTY?
W mieszkaniu znajdującym się w bloku można czasem usłyszeć głuchy odgłos — to sąsiad z góry zdjął but i rzucił go na podłogę. Niektórzy czekają wtedy w napięciu, kiedy rzuci drugi. Natomiast w kwestii krwi nikt nie wie, ile takich „butów” jeszcze się odezwie.
Wirusa powodującego AIDS oznaczono skrótem HIV, obecnie jednak niektórzy specjaliści nazywają go HIV-1. Dlaczego? Stwierdzili, że istnieje inna odmiana wirusa AIDS (HIV-2). Potrafi on tak samo wywołać tę chorobę i na niektórych terenach jest bardzo rozpowszechniony. Ponadto „nie zawsze można go wykryć za pomocą testów na AIDS stosowanych u nas obecnie”, czytamy w The New York Times z 27 czerwca 1989. „W świetle nowych badań (...) trudniej będzie bankom nabrać pewności, czy pobrana krew jest bezpieczna”.
A co wiadomo o dalszych krewnych wirusa AIDS? Powołana w USA komisja prezydencka oświadczyła, iż jednemu z nich „przypisuje się wywoływanie białaczki/chłoniaka z komórek T u dorosłych oraz poważnej choroby neurologicznej”. Wirus ten trafił już do krwi dawców i może się przez nią szerzyć dalej. Ludzie mają więc prawo się zastanawiać: Jak skutecznie zabezpiecza się banki krwi przed takimi wirusami?
Czas pokaże, ile odmian wirusów przenoszonych przez krew czai się w zmagazynowanych zasobach. „Niewiadome może się okazać gorsze od tego, co wiemy”, pisze dr Harold T. Meryman. „Wirusy, które mogą być przekazywane i których okres inkubacji mierzy się latami, trudno będzie skojarzyć z przetoczeniem krwi, a jeszcze trudniej — wykryć. Nie ulega wątpliwości, że grupa HTLV jest dopiero pierwszą z tych, które się jeszcze ujawnią” (Transfusion Medicine Reviews z lipca 1989). „Jak gdyby mało było nieszczęść w związku z epidemią AIDS (...) w latach osiemdziesiątych zwrócono uwagę na cały szereg nowo zasygnalizowanych lub opisanych zagrożeń spowodowanych transfuzją. Nie trzeba zbyt wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć, że istnieją jeszcze inne poważne choroby wirusowe, przekazywane przez homologiczne transfuzje” (Limiting Homologous Exposure: Alternative Strategies, 1989).
Upadło już tyle „butów”, że ośrodki kontroli chorób zalecają „jak najdalej idącą ostrożność”. Innymi słowy ‛pracownicy służby zdrowia powinni wychodzić z założenia, że każdy pacjent jest nosicielem HIV albo innych czynników chorobotwórczych przekazywanych przez krew’. Personel służby zdrowia oraz reszta społeczeństwa ma więc uzasadnione powody, by zrewidować swój pogląd co do krwi.
[Przypis]
a Nie należy stąd wnosić, że testuje się już wszelką krew. Doniesiono na przykład, że na początku roku 1989 około 80 procent krwi w bankach brazylijskich nie poddawano kontroli państwowej ani nie badano na AIDS.
[Ramka na stronie 8]
„W przybliżeniu co setnej transfuzji krwi towarzyszy gorączka, dreszcze albo wysypka [pokrzywka] (...) Na 6000 transfuzji masy czerwonokrwinkowej jedna wywołuje hemolityczną reakcję poprzetoczeniową. Jest to ciężka reakcja immunologiczna, która może wystąpić natychmiast lub z opóźnieniem, kilka dni po transfuzji; jej następstwa to: ostra niewydolność [nerek], wstrząs, zakrzepy wewnątrznaczyniowe, a nawet śmierć” (National Institutes of Health [NIH], konferencja w roku 1988).
[Ramka na stronie 9]
Naukowiec duński Niels Jerne otrzymał w roku 1984 nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. Kiedy go zapytano, dlaczego odmówił przyjęcia transfuzji krwi, odrzekł: „Krew człowieka to jakby jego odciski palców — nie ma dwóch typów krwi, które by ściśle sobie odpowiadały”.
[Ramka na stronie 10]
KREW, ZNISZCZONA WĄTROBA I...
„Jak na ironię, przenoszenie AIDS przez krew (...) dotąd nie było jeszcze tak groźne jak inne zakażenia, na przykład zapalenie wątroby”, poinformowano w gazecie Washington Post.
Istotnie, ogromne rzesze zapadają i umierają na tę chorobę, na którą nie ma skutecznego lekarstwa. Jak podaje U.S. News & World Report z 1 maja 1989 w USA zapada też na nią około 5 procent biorców krwi, czyli rocznie 175 000 osób. Mniej więcej połowa staje się chronicznymi nosicielami, a co najmniej 1 przypadek na 5 kończy się marskością lub rakiem wątroby. Ocenia się, że 4000 umiera. Wyobraźmy sobie, jakie nagłówki pojawiłyby się w gazetach, gdyby w katastrofie olbrzymiego odrzutowca zginęli wszyscy pasażerowie. Jeśli jednak liczba ofiar miałaby wynieść 4000, musiałoby się to zdarzać co miesiąc!
Lekarze od dawna wiedzieli, że łagodniejsza postać zapalenia wątroby (typ A) rozprzestrzenia się przez brudną wodę lub żywność. Potem stwierdzono, że inna, cięższa postać szerzy się przez krew, ale nie znano żadnego sposobu na wykrycie krwi zakażonej. W końcu bystrzy badacze nauczyli się rozpoznawać „ślady” wirusa (typu B). Po roku 1970 w niektórych krajach zaczęto testować krew na jego obecność. Zasoby wydały się bezpieczne i na pozór nic nie stało na przeszkodzie, aby ich użyć. A jak było naprawdę?
Wkrótce okazało się, że tysiące osób, które otrzymały ową przebadaną krew, zapadło na zapalenie wątroby. Po wyniszczającym procesie chorobowym wiele z nich dowiedziało się, że ich wątroba jest zrujnowana. Dlaczego do tego doszło, jeśli krew przetestowano? Otóż zawierała ona inny typ wirusa, zwany nie-A, nie-B (NANB). Przez jakieś 10 lat była to istna plaga: w Izraelu, we Włoszech, w Japonii, w Hiszpanii, w Szwecji i w USA chorowało na ten typ zapalenia wątroby 8 do 17 procent biorców krwi.
Potem w gazetach pojawiły się nagłówki: „Tajemniczy wirus zapalenia wątroby nie-A, nie-B nareszcie wyizolowany”; „Opada gorączka w kwestii krwi”. Znowu chodziło o to samo: ‛Znaleziono nieuchwytny czynnik!’ W kwietniu 1989 roku ukazała się wiadomość, iż opracowano test umożliwiający wykrycie NANB, zwanego odtąd hepatitis C.
Może się zastanawiasz, czy ta radość nie była przedwczesna. W gruncie rzeczy badacze włoscy donieśli o jeszcze innym wirusie zapalenia wątroby, mutancie, który być może wywołuje jedną trzecią zachorowań. „Niektórzy znani specjaliści martwią się”, czytamy w Harvard Medical School Health Letter z listopada 1989, „że A, B, C i D to jeszcze nie cały alfabet wirusów zapalenia wątroby; mogą się pojawić następne”. The New York Times z 13 lutego 1990 oznajmia: „Eksperci mają wszelkie powody, by podejrzewać, że istnieją jeszcze inne wirusy, które mogą powodować zapalenie wątroby; jeśli się je odkryje, zostaną oznaczone literą E i tak dalej”.
Czy banki krwi będą musiały opracowywać kolejne testy, aby zabezpieczyć swe zasoby? Jeden z dyrektorów Amerykańskiego Czerwonego Krzyża zaznaczył, nawiązując do sprawy kosztów: „Nie można bez końca wydłużać listy testów na coraz to nowe zarazki różnych chorób” (Medical World News z 8 maja 1989).
Nawet test zapalenia wątroby typu B jest zawodny; sporo osób w dalszym ciągu nabawia się tej choroby przez krew. A czy zapowiadany test na zapalenie wątroby typu C spełni oczekiwania? W The Journal of the American Medical Association z 5 stycznia 1990 wyjawiono, że dopiero po roku można nim wykryć przeciwciała. Do tego czasu ludzie, którzy otrzymają transfuzję, mogą się doczekać zniszczonej wątroby i... śmierci.
[Ramka i ilustracja na stronie 11]
Choroba Chagasa stanowi przykład, jak krew przenosi zakażenie nawet na znaczną odległość. „The Medical Post” z 16 stycznia 1990 informuje, że ‛w Ameryce Łacińskiej choruje na nią chronicznie 10 do 12 milionów ludzi’. Wyrobiła sobie opinię „jednego z największych zagrożeń towarzyszących przetaczaniu krwi w Ameryce Południowej”. Tak zwany „pluskwiak zbójca” kąsa śpiącą ofiarę w twarz, wysysa krew, a w rance pozostawia odchody. Ukąszony przez całe lata może być nosicielem choroby Chagasa (w tym czasie może też oddawać krew), zanim dojdzie u niego do uszkodzenia serca i ciężkich powikłań.
Dlaczego mieliby się tym przejmować ludzie zamieszkujący odległe kontynenty? W gazecie „The New York Times” z 23 maja 1989 dr L. K. Altman opisał przypadki poprzetoczeniowej choroby Chagasa, wśród nich jeden śmiertelny. Następnie dodał: „Inne mogły pozostać nie wykryte, ponieważ [tutejsi lekarze] nie znają dobrze choroby Chagasa ani nie zdają sobie sprawy, że potrafi się ona szerzyć przez transfuzję”. Tak więc krew może być środkiem transportu i przenosić choroby bardzo daleko.
[Ramka na stronie 12]
Doktor Knud Lund-Olesen napisał: „Ponieważ (...) niektórzy ludzie z grup wysokiego ryzyka ochotniczo zgłaszają się jako krwiodawcy, bo wtedy automatycznie są testowani na AIDS, unikanie przyjmowania transfuzji krwi uważam za uzasadnione. Świadkowie Jehowy odmawiają tego od lat. Czyżby wiedzieli, co przyniesie przyszłość?” („Ugeskrift for Læger” z 26 września 1988).
[Ilustracja na stronie 9]
Papież przeżył zamach na jego życie. Opuścił szpital, ale wrócił tam ponownie na dwa miesiące i „wiele wycierpiał”. Dlaczego? Na skutek transfuzji krwi zaraził się wirusem cytomegalii, co mogło doprowadzić do śmierci
[Prawa własności]
UPI/Bettmann Newsphotos
[Ilustracja na stronie 12]
Wirus AIDS
[Prawa własności]
CDC, Atlanta, Ga.
-
-
Inne rozwiązaniaJak krew może ocalić twoje życie?
-
-
Inne rozwiązania
Może jednak pomyślisz: Transfuzje istotnie są niebezpieczne, ale czy istnieją inne dobre rozwiązania? Słuszne pytanie; zwróćmy uwagę zwłaszcza na słowo „dobre”.
Każdemu człowiekowi, a więc również Świadkom Jehowy, zależy na dobrej, skutecznej opiece lekarskiej. Dr Grant E. Steffen wymienił w związku z tym dwa podstawowe czynniki: „O dobrej opiece lekarskiej można mówić wtedy, gdy to, co się na nią składa, pozwala osiągnąć słuszne cele medyczne i pozamedyczne” (The Journal of the American Medical Association z 1 lipca 1988). Do celów „pozamedycznych” należałoby zaliczyć nienaruszanie zasad etycznych ani biblijnych skrupułów sumienia pacjenta (Dzieje Apostolskie 15:28, 29).
Czy istnieją rozsądne i skuteczne sposoby uporania się z poważnymi problemami medycznymi bez użycia krwi? Na szczęście odpowiedź jest twierdząca.
Chociaż chirurdzy najczęściej utrzymywali, iż przetaczają krew tylko w razie absolutnej konieczności, to odkąd wybuchła epidemia AIDS, stosują ten zabieg o wiele rzadziej. W artykule redakcyjnym pisma Mayo Clinic Proceedings z września 1988 roku powiedziano: „Jedną z nielicznych korzyści owej epidemii” jest to, że „zarówno lekarze, jak i pacjenci zaczęli szukać różnych sposobów unikania transfuzji krwi”. Przedstawiciel pewnego banku krwi oświadczył: „Co się naprawdę zmieniło, to wymowa faktów, gotowość klinicystów do liczenia się z nimi (wskutek większej świadomości ryzyka) oraz żądanie, by uwzględniano inne rozwiązania” (Transfusion Medicine Reviews z października 1989).
A więc są inne rozwiązania! Łatwiej będzie nam to zrozumieć, gdy przeanalizujemy, po co przetacza się krew.
Hemoglobina zawarta w krwinkach czerwonych przenosi tlen niezbędny dla zdrowia i życia. Mogłoby się więc zdawać, że w razie utraty dużej ilości krwi wystarczy zastąpić ją inną. Normalnie każde 100 cm3 krwi zawiera około 14 do 15 gramów hemoglobiny. (Inną miarą jej stężenia jest wskaźnik hematokrytowy, który zwykle wynosi około 45 procent). Przyjęto „regułę”, żeby pacjentom mającym poniżej 10 g hemoglobiny (czyli 30 procent hematokrytu) przetaczać przed operacją krew. Szwajcarskie pismo Vox Sanguinis doniosło w marcu 1987 roku, że „65 procent [anestezjologów] wymagało, aby poziom hemoglobiny u pacjentów przed planowanym zabiegiem chirurgicznym wynosił 10 g/dl”.
Niemniej w roku 1988 profesor Howard L. Zauder zapytał na jednej z konferencji w sprawie transfuzji krwi: „Skąd się wzięła ta ‛magiczna liczba’?” Następnie wyjaśnił: „Etiologię wymagania, aby przed otrzymaniem środka anestetycznego pacjent miał 10 gramów hemoglobiny (Hgb), okrywa zasłona tradycji i mrok niewiedzy, nie potwierdzają jej natomiast dowody kliniczne ani eksperymentalne”. Pomyśl, tysiącom pacjentów przetoczono krew wskutek wymogu ‛okrytego mrokiem i nie potwierdzonego dowodami’!
Ktoś mógłby się zastanawiać, dlaczego normalny poziom hemoglobiny ma wynosić 14, skoro wystarcza znacznie niższy. Otóż mamy wtedy stosunkowo dużą rezerwę nośnika tlenu, dzięki czemu jesteśmy zdolni do wysiłku fizycznego lub ciężkiej pracy. Z badań nad pacjentami z niedokrwistością wynika, iż „trudno jest wykryć ograniczenie sprawności, nawet gdy stężenie hemoglobiny spada do 7 g/dl. Inni stwierdzili tylko nieznaczne upośledzenie wydolności” (Contemporary Transfusion Practice, wydanie z roku 1987).
Dorośli potrafią się przystosować do niskiego poziomu hemoglobiny, ale jak to wygląda u dzieci? Dr James A. Stockman III mówi: „U wcześniaków poza nielicznymi wyjątkami obserwuje się w okresie pierwszych trzech miesięcy spadek poziomu hemoglobiny (...) Program opieki nie przewiduje ściśle określonych wskazań do transfuzji. W gruncie rzeczy wiele niemowląt zdaje się tolerować wyraźnie obniżone stężenie hemoglobiny bez widocznych zaburzeń klinicznych” (Pediatric Clinics of North America z lutego 1986).
Z takich informacji bynajmniej nie wynika, że w razie utraty dużej ilości krwi wskutek wypadku lub podczas operacji nie trzeba nic robić. Jeżeli upływ jest znaczny i szybki, spada ciśnienie krwi i może dojść do wstrząsu. Konieczne jest przede wszystkim zatrzymanie krwawienia i przywrócenie odpowiedniej objętości płynu w krwiobiegu. Zapobiega to wstrząsowi i umożliwia reszcie krwinek czerwonych oraz innych składników krwi dalsze krążenie w ustroju.
Uzupełnienia objętości można dokonać bez użycia pełnej krwi bądź plazmy.a Wypełniaczem mogą być różne płyny niekrwiopochodne. Najprostszy z nich to roztwór fizjologiczny (soli), który jest tani i pod pewnymi względami odpowiada krwi. Istnieją też płyny o specjalnych właściwościach, na przykład dekstran, Haemaccel oraz roztwór Ringera z dodatkiem mleczanu. Nowszym wypełniaczem objętości jest Hetastarch (HES); „można go bez obaw polecić pacjentom [z oparzeniami], którzy odmawiają przyjęcia preparatów krwiopochodnych” (Journal of Burn Care & Rehabilitation, styczeń/luty 1989). Płyny takie mają bezsprzeczne zalety. „Roztwory substancji krystalicznych [na przykład roztwór fizjologiczny soli lub płyn Ringera z mleczanem], dekstran i HES są stosunkowo mało toksyczne, tanie, łatwo dostępne, można je przechowywać w temperaturze pokojowej, nie wymagają testowania zgodności ani nie narażają na niebezpieczeństwo nabawienia się chorób przenoszonych przez krew” (Blood Transfusion Therapy—A Physician’s Handbook, 1989).
Może jednak zapytasz: Jak niekrwiopochodne płyny zastępcze mogą pomagać, skoro do rozprowadzania tlenu w organizmie potrzebne są krwinki czerwone? Jak już wspomniano, masz pod tym względem duże rezerwy. W razie utraty krwi włączają się zdumiewające mechanizmy wyrównawcze. Zwiększa się objętość krwi wyrzucanej z serca przy każdym skurczu. Ponieważ powstały deficyt wyrównano odpowiednim płynem, rozcieńczona krew łatwiej przeciska się nawet przez drobne naczyńka. Wskutek zachodzących zmian chemicznych uwalnia się z niej do tkanek więcej tlenu. Te mechanizmy adaptacyjne są tak skuteczne, że nawet gdyby ci pozostała tylko połowa krwinek czerwonych, ilość dostarczanego tlenu wynosiłaby około 75 procent normy. Pacjent w spoczynku zużywa tylko 25 procent tlenu zawartego w krwi. A większość powszechnie stosowanych środków anestetycznych zmniejsza zapotrzebowanie na tlen.
W CZYM MOGĄ POMÓC LEKARZE
Zdolni lekarze mogą pomóc, gdy wskutek utraty krwi doszło do zmniejszenia się ilości krwinek czerwonych. Po uzupełnieniu jej objętości mogą podać tlen pod zwiększonym ciśnieniem. W takich warunkach organizm pobiera go więcej i daje to nadspodziewanie dobre rezultaty. Lekarze brytyjscy zastosowali tę metodę u kobiety, która utraciła tyle krwi, iż „poziom hemoglobiny spadł do 1,8 g/dl. Dobre wyniki przyniosło (...) podwyższenie zawartości tlenu we wdychanym powietrzu oraz przetoczenie dużych ilości roztworu żelatyny [Haemaccelu]” (Anaesthesia ze stycznia 1987). To samo doniesienie informuje o pacjentach z ostrą utratą krwi, skutecznie leczonych w tlenowych komorach hiperbarycznych.
Lekarze mogą też pobudzić organizm chorego do wytwarzania nowych krwinek czerwonych. W jaki sposób? Podając (domięśniowo lub dożylnie) preparaty żelaza, dzięki czemu proces ten może przebiegać trzy do czterech razy szybciej. Niedawno przybył jeszcze jeden środek. Otóż nerki produkują hormon zwany erytropoetyną (EPO), który pobudza szpik kostny do tworzenia krwinek czerwonych. Obecnie dostępny jest syntetyczny (rekombinowany) preparat EPO. Lekarze nieraz przepisują go chorym na anemię, co pozwala na bardzo szybkie uzupełnianie liczby czerwonych ciałek krwi.
Nawet podczas operacji sprawni, sumienni chirurdzy i anestezjolodzy mogą pomóc, stosując najnowsze metody zapobiegania nadmiernemu wynaczynianiu krwi. Nie sposób przecenić znaczenia starannej techniki operacyjnej, w tym przyżegania broczących naczyń w celu zminimalizowania krwawienia. Niekiedy krew napływającą do rany można odessać, przefiltrować i znów skierować do krwiobiegu.b
U pacjenta podłączonego do płuco-serca, które wypełniono płynem niekrwiopochodnym, krew ulega rozcieńczeniu; może się to okazać korzystne, gdyż traci on wtedy mniej krwinek czerwonych.
Są jeszcze inne możliwości: Obniżenie temperatury ciała w celu zmniejszenia zapotrzebowania na tlen podczas zabiegu; anestezja hipotensyjna; przedoperacyjne podwyższenie krzepliwości krwi; skrócenie czasu krwawienia przez zastosowanie desmopresyny (DDAVP); skalpele laserowe. Lista ta będzie się wydłużać, w miarę jak lekarze i zainteresowani tym pacjenci będą szukać sposobów unikania transfuzji. Miejmy nadzieję, że nigdy nie stracisz dużej ilości krwi. Gdyby się to jednak zdarzyło, umiejętni lekarze zapewne zdołają ci pomóc bez jej przetaczania, które jest tak niebezpieczne.
OPERACJA — OWSZEM, ALE BEZ TRANSFUZJI
Obecnie sporo ludzi nie chce przyjmować krwi. Z przyczyn zdrowotnych żądają tego samego, o co Świadkowie Jehowy zabiegają głównie ze względów religijnych: dobrej opieki lekarskiej z zastosowaniem innych wypróbowanych rozwiązań, bez użycia krwi. Jak wspomniano, wcale nie wyklucza to dużych operacji. Jeśli jeszcze nurtują cię jakieś wątpliwości, to może rozproszą je dalsze dowody z literatury medycznej.
W artykule zatytułowanym „Wymiana czterech dużych stawów u Świadka Jehowy” (Orthopaedic Review z sierpnia 1986) opisano przypadek pacjenta z niedokrwistością oraz „rozległym uszkodzeniem obu stawów kolanowych i biodrowych”. Przed tą wieloetapową operacją i po niej otrzymywał on dekstran wzbogacony żelazem, co dało pomyślne wyniki. W roku 1982 doniesiono w British Journal of Anaesthesia o 52-letniej pacjentce będącej Świadkiem Jehowy, u której poziom hemoglobiny spadł poniżej 10. W celu zmniejszenia utraty krwi zastosowano anestezję hipotensyjną, po czym wymieniono cały staw biodrowy i barkowy. Zespół chirurgów z uniwersytetu stanu Arkansas (USA) zastosował tę metodę w stu operacjach stawu biodrowego u Świadków i wszyscy wrócili do zdrowia. Profesor kierujący oddziałem powiedział: „To, czego się nauczyliśmy na tych pacjentach (Świadkach), stosujemy teraz u każdego, komu protezujemy staw biodrowy”.
Sumienie pozwala niektórym Świadkom Jehowy zgodzić się na przeszczepienie narządu, jeśli można to wykonać bez użycia krwi. Pod koniec pewnego doniesienia o 13 transplantacjach nerek powiedziano: „W sumie okazuje się, że większości Świadków Jehowy można bezpiecznie i pomyślnie przeszczepić nerkę” (Transplantation z czerwca 1988). Co więcej, odmowa przyjęcia krwi nie przeszkadza nawet w udanym przeprowadzeniu przeszczepu serca.
A co wiadomo o innych rodzajach bezkrwawej chirurgii? W periodyku Medical Hotline (kwiecień/maj 1983) czytamy, że w stanowej klinice uniwersyteckiej w Wayne „u pacjentek będących Świadkami Jehowy przeprowadzono bez przetaczania krwi poważne operacje ginekologiczne i położnicze”. Biuletyn donosi: „Liczba powikłań i zejść śmiertelnych nie była większa niż u kobiet, które przechodząc podobne operacje otrzymywały krew”. Następnie dodano: „Wyniki tego studium pozwalają inaczej spojrzeć na stosowanie krwi u kobiet przechodzących operacje położnicze lub ginekologiczne”.
W klinice uniwersyteckiej w Getyndze u pacjentów, którzy odmówili przyjęcia krwi, dokonano 30 operacji z zakresu chirurgii ogólnej. „Nie zdarzyły się żadne powikłania, które nie mogłyby wystąpić również u chorych otrzymujących krew. (...) Nie wyolbrzymiajmy faktu, że nie będzie można podać krwi. Nie powinno to prowadzić do odstąpienia od zabiegu, który jest konieczny i z chirurgicznego punktu widzenia uzasadniony” (Risiko in der Chirurgie, 1987).
U wielu dorosłych i dzieci przeprowadzono bez krwi nawet operacje mózgu; podjęto się tego między innymi w centrum medycznym New York University. W roku 1989 dr Joseph Ransohoff kierujący oddziałem neurochirurgii napisał: „Dobrze wiadomo, że w większości wypadków można się obyć bez preparatów krwiopochodnych z minimalnym ryzykiem dla pacjentów, którym przekonania religijne zabraniają korzystania z nich, zwłaszcza jeśli operacja może być przeprowadzona bezzwłocznie i trwać stosunkowo krótko. Ciekawe, że często nie pamiętam, iż pacjent jest Świadkiem Jehowy, i przypominam to sobie dopiero przy pożegnaniu, gdy mi dziękuje za uszanowanie jego wierzeń religijnych”.
I jeszcze jedno: Czy u dorosłych i dzieci można przeprowadzać bez krwi skomplikowane operacje serca lub naczyń? Pionierem na tym polu był dr Denton A. Cooley. Jak wynika z rozprawki medycznej, przedrukowanej w Dodatku na stronach 27-29, dr Cooley na podstawie wcześniejszej analizy doszedł do wniosku, „że ryzyko operowania pacjentów będących Świadkami Jehowy w zasadzie nie jest większe niż u pozostałych”. Obecnie, po przeprowadzeniu 1106 takich operacji, pisze: „W każdym wypadku dotrzymuję warunków umowy czy kontraktu zawartego z pacjentem”, to znaczy nie stosuje krwi.
Poza tym chirurdzy zauważyli, że cechą charakterystyczną Świadków Jehowy jest właściwa postawa. „Postawa tych pacjentów jest wręcz wzorowa”, napisał dr Cooley w październiku 1989 roku. „W przeciwieństwie do większości pacjentów nie obawiają się powikłań, a nawet śmierci. Głęboko i niezachwianie wierzą w słuszność swoich przekonań oraz w swego Boga”.
Nie znaczy to, jakoby upierali się przy tym, że mają prawo umrzeć. Zabiegają o dobrą opiekę, ponieważ chcą wyzdrowieć. Są przekonani, że posłuszeństwo wobec prawa Bożego co do krwi jest mądre; pogląd ten wywiera pozytywny wpływ na wyniki chirurgii bez krwi.
Profesor dr V. Schlosser z oddziału chirurgicznego kliniki uniwersyteckiej we Fryburgu w Niemczech powiedział: „Częstość krwawień w okresie okołooperacyjnym w tej grupie pacjentów nie była wyższa, a powikłania, jeśli w ogóle wystąpiły, zdarzały się rzadziej. Specyficzna postawa wobec choroby, typowa dla Świadków Jehowy, oddziaływała korzystnie na przebieg okresu okołooperacyjnego” (Herz Kreislauf z sierpnia 1987).
[Przypisy]
a Świadkowie Jehowy nie wyrażają zgody na przetoczenie im pełnej krwi, krwinek czerwonych, krwinek białych, krwinek płytkowych ani osocza. Wyjaśnienie w sprawie drobnych frakcji, takich jak immunoglobuliny, można znaleźć w Strażnicy z 1 czerwca 1990 roku, strony 30 i 31.
b W Strażnicy z 15 sierpnia 1989 roku omówiono na stronach 30 i 31 zasady biblijne dotyczące takiego odzyskiwania krwi oraz korzystania z aparatury do krążenia pozaustrojowego.
[Ramka na stronie 13]
„Narzuca się wniosek, że komponenty krwi otrzymuje obecnie wielu pacjentów, którzy nie mają szansy odniesienia korzyści z transfuzji (krew nie jest im potrzebna), natomiast są narażeni na znaczne ryzyko niepożądanych następstw. Żaden lekarz nie poddałby świadomie pacjenta zabiegowi, który nie może pomóc, tylko zaszkodzić, niemniej tak właśnie się dzieje, gdy niepotrzebnie przetacza się krew” („Transfusion-Transmitted Viral Diseases”, 1987).
[Ramka na stronie 14]
„Niektórzy autorzy twierdzą, że tak niski poziom hemoglobiny, jak 2 do 2,5 g/100 ml jest jeszcze do przyjęcia. (...) Zdrowy człowiek niemal bez żadnych objawów potrafi znieść utratę 50 procent masy krwinek czerwonych, jeśli utrata krwi nie nastąpiła nagle” („Techniques of Blood Transfusion”, 1982).
[Ramka na stronie 15]
„Dawniejsze poglądy na transport tlenu do tkanek, gojenie się ran oraz ‛wartość odżywczą’ krwi teraz już się zarzuca. Z doświadczenia zdobytego na pacjentach, którzy są Świadkami Jehowy, wynika, że nawet znaczna niedokrwistość bywa dobrze tolerowana” („The Annals of Thoracic Surgery” z marca 1989).
[Ramka na stronie 16]
Czy również u małych dzieci? „Wykonano czterdzieści osiem operacji na otwartym sercu u dzieci bez podawania krwi, i to bez względu na złożoność zabiegu”. Najmniejsze dziecko ważyło 4,7 kg. „Z uwagi na zawsze pomyślne wyniki u Świadków Jehowy oraz na ryzyko poważnych powikłań związane z przetaczaniem krwi większość operacji kardiologicznych u dzieci przeprowadzamy teraz bez transfuzji” („Circulation” z września 1984).
[Ilustracja na stronie 15]
Aparat płuco-serce okazał się wielką pomocą przy operacjach kardiologicznych u pacjentów, którzy nie życzą sobie krwi
-
-
Przysługuje ci prawo wyboruJak krew może ocalić twoje życie?
-
-
Przysługuje ci prawo wyboru
We współczesnej medycynie obowiązuje zasada dokonywania analizy ryzyka i korzyści. Dzięki niej lekarzom i pacjentom łatwiej jest dążyć wspólnie do uniknięcia leczenia z użyciem krwi. Lekarze oceniają z jednej strony ryzyko związane ze stosowaniem danego środka lub zabiegu, a z drugiej — spodziewane pomyślne rezultaty. Pacjenci mogą uczestniczyć w takiej analizie.
Rozważmy to na przykładzie zrozumiałym dla ludzi w wielu rejonach świata — na przewlekłym zapaleniu migdałków. Gdybyś miał taki kłopot, zapewne udałbyś się do specjalisty, może nawet do dwóch, gdyż fachowcy często doradzają zaczerpnięcie dodatkowej opinii. Pierwszy być może zaleciłby operację. Nakreśliłby, co się z tym wiąże: dłuższy pobyt w szpitalu, ból oraz koszty. Co do zagrożeń, to może powiedziałby, że tylko sporadycznie dochodzi do większej utraty krwi, a śmierć w wyniku zabiegu zdarza się wyjątkowo rzadko. Natomiast drugi lekarz zachęca, żebyś spróbował leczenia antybiotykami. Wyjaśnia, co to za leki, i szacuje przewidywaną skuteczność terapii oraz wydatki. Na temat ryzyka mówi, iż stosowanie tych środków bardzo rzadko wywołuje u pacjentów reakcje groźne dla życia.
Obaj kompetentni lekarze niewątpliwie wzięli pod uwagę niebezpieczeństwa i korzyści, ale teraz ty sam musisz je rozważyć, uwzględniając jeszcze inne okoliczności, które znasz najlepiej. (Na przykład sam potrafisz najtrafniej ocenić swoją wytrzymałość uczuciową i duchową, sytuację finansową rodziny, następstwa dla najbliższych oraz wyznawane przez ciebie zasady etyczne). Potem dokonasz wyboru. Świadomie wyrazisz zgodę na jedną metodę leczenia, a drugą odrzucisz.
Sytuacja byłaby analogiczna, gdyby na przewlekłe zapalenie migdałków chorowało twoje dziecko. Wszelkie zagrożenia, korzyści i sposoby leczenia przedstawiono by tobie czy może wam obojgu, kochającym rodzicom, bo to was bezpośrednio dotyczy i wy bierzecie na siebie odpowiedzialność za rezultat. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw dokonacie świadomego wyboru, od którego będzie zależeć zdrowie, a nawet życie waszego dziecka. Przypuśćmy, że zgodzicie się na operację, a więc również na związane z nią ryzyko. Inni rodzice zdecydują się na leczenie antybiotykami i też wezmą pod uwagę niepożądane następstwa. Podobnie jak lekarze dają różne rady, tak i pacjenci lub rodzice różnią się w ocenie najlepszego rozwiązania. Jest to zrozumiały element świadomego wyboru, uwzględniającego ryzyko i korzyści.
Co to ma wspólnego ze stosowaniem krwi? Nikt, kto bezstronnie rozpatruje fakty, nie zaprzeczy, że z przetaczaniem jej wiąże się wielkie ryzyko. Dr Charles Huggins, który kieruje krwiodawstwem w Massachusetts General Hospital, zaznaczył: „Krew nigdy nie była tak bezpieczna jak obecnie. Jednakże trzeba ją uznać za środek nieuchronnie ryzykowny. Jest to najgroźniejsza substancja używana w medycynie” (The Boston Globe Magazine z 4 lutego 1990).
Słusznie więc personelowi medycznemu udzielono następującej rady: „Analizując korzyści i ryzyko transfuzji krwi, koniecznie trzeba poddać powtórnej ocenie związane z nią zagrożenia oraz szukać innych rozwiązań” (kursywa nasza) (Perioperative Red Cell Transfusion, konferencja National Institutes of Health, 27-29 czerwca 1988).
Lekarze różnie mogą oceniać dobre i złe strony stosowania krwi. Jeden przetacza ją często i uważa, że warto ryzykować. Inny jest odmiennego zdania, bo bez niej też osiąga dobre wyniki. Ostatecznie jednak zadecydować musisz ty jako pacjent lub jako ojciec czy matka. Dlaczego? Ponieważ w grę wchodzi ciało, życie i normy etyczne twoje lub twego dziecka, a przede wszystkim wasza więź z Bogiem.
TWOJE PRAWA
W wielu rejonach świata pacjent ma niezaprzeczalne prawo decydowania o tym, na jaki zabieg się zgodzi. „Prawo do świadomego wyrażenia zgody opiera się na dwóch założeniach: po pierwsze, że pacjent jest uprawniony do otrzymania informacji potrzebnych do dokonania świadomego wyboru w sprawie proponowanego leczenia; po drugie, że pacjent może według swego uznania przyjąć lub odrzucić zalecenie lekarza. (...) Jeżeli pacjentowi nie da się prawa do powiedzenia tak albo nie, a nawet do przystania na coś z pewnymi zastrzeżeniami, to niemal cały wywód uzasadniający świadomą zgodę traci rację bytu” (Informed Consent-Legal Theory and Clinical Practice, 1987).a
Niektórzy pacjenci spotykają się ze sprzeciwem, gdy chcą korzystać ze swych uprawnień. Ktoś znajomy może być bardzo uprzedzony do wycinania migdałków albo do antybiotyków. Zdarza się też, że oponuje lekarz, całkowicie przekonany o słuszności swojej rady. Czasami protestuje administracja szpitala, kierując się względami natury prawnej lub finansowej.
„Liczni ortopedzi wolą nie operować tych pacjentów [Świadków Jehowy]”, pisze dr Carl L. Nelson. „Naszym zdaniem chory ma prawo nie zgodzić się na określony rodzaj leczenia. Jeżeli istnieje techniczna możliwość bezpiecznego przeprowadzenia operacji z pominięciem jakiegoś szczegółu, na przykład transfuzji, to należy mu taki wariant udostępnić” (The Journal of Bone and Joint Surgery z marca 1986).
Jeżeli chory wczuwa się w położenie lekarza, to nie będzie się domagał leczenia, co do którego ten nie jest zorientowany. Jak jednak nadmienił dr Nelson, wielu ofiarnych lekarzy potrafi się dostosować do przekonań pacjenta. W Niemczech pewien urzędnik zaznaczył: „Lekarz nie może odmówić udzielenia pomocy (...) tłumacząc się tym, że w wypadku Świadka Jehowy nie korzysta ze wszystkich możliwości, jakie daje medycyna. Nadal ma wobec niego taki obowiązek, choćby mu uszczuplono swobodę działania” (Der Frauenarzt, maj/czerwiec 1983). Podobnie zadaniem szpitali nie jest przynoszenie dochodów, lecz służenie wszystkim ludziom bez cienia dyskryminacji. Teolog katolicki Richard J. Devine oświadczył: „Wprawdzie szpital ma wszelkimi dostępnymi środkami medycznymi ratować życie i zdrowie pacjentów, ale musi też dopilnować, żeby nie gwałcono przy tym [ich] sumienia. Ponadto powinien unikać wszelkich form przymusu — od pochlebstw po zabieganie o sądowy nakaz przetoczenia krwi” (Health Progress z czerwca 1989).
ZAMIAST SĄDÓW
Wiele osób przyzna, że sala sądowa nie jest odpowiednim miejscem do rozstrzygania osobistych kwestii natury medycznej. Jak byś się czuł, gdybyś wybrał leczenie antybiotykami, a ktoś zwróciłby się do sądu o nakaz dokonania na tobie operacji migdałków? Lekarz może chcieć zapewnić ci taką opiekę, jaką uważa za najlepszą, ale nie jest jego powinnością szukanie prawnych uzasadnień do odebrania ci podstawowych swobód. A skoro wstrzymywanie się od krwi Biblia stawia na równi z unikaniem rozpusty, to narzucenie transfuzji chrześcijaninowi lub chrześcijance równałoby się dokonaniu gwałtu (Dzieje Apostolskie 15:28, 29).
Tymczasem publikacja Informed Consent for Blood Transfusion (1989) informuje, że gdy pacjenci decydują się na pewne ryzyko, bo chcą korzystać ze swoich swobód religijnych, sądy wpadają niekiedy w taką konsternację, „iż tworzą coś w rodzaju furtek prawnych — albo wręcz fikcji prawnych — byleby umożliwić przetoczenie krwi”. Próbuje się to na przykład uzasadnić argumentem, że w grę wchodzi ciąża albo że trzeba uwzględnić dobro nieletnich dzieci. „Są to fikcje prawne”, zaznaczono w tej książce. „Człowiek dorosły ma prawo odmówić poddania się leczeniu”.
Osoby upierające się przy transfuzji krwi nierzadko ignorują fakt, że Świadkowie Jehowy nie uchylają się od wszelkiej pomocy lekarskiej. Odrzucają tylko jedną metodę, i to taką, która zdaniem specjalistów jest najeżona niebezpieczeństwami. Większość problemów medycznych zazwyczaj można rozwiązać w różny sposób. Z jednymi wiąże się takie zagrożenie, a z drugimi inne. Czy sąd albo lekarz ma prawo autorytatywnie orzec, które ryzyko „leży w twoim najlepszym interesie”? Tylko ty możesz to osądzić. Świadkowie Jehowy nie chcą, aby decydował za nich kto inny; ponoszą za to osobistą odpowiedzialność przed Bogiem.
Gdyby sąd narzucił ci jakiś odrażający zabieg, jak by się to odbiło na twoim sumieniu oraz tak ważnym czynniku, jak chęć życia? Dr Konrad Drebinger napisał: „Nie ulega wątpliwości, że zmuszanie pacjenta do wyrażenia zgody na leczenie sprzeczne z jego sumieniem, prowadzące wprawdzie do fizycznego wyzdrowienia, ale zadające cios psychice, byłoby przejawem spaczonej ambicji lekarskiej” (Der Praktische Arzt z lipca 1978).
SERDECZNA TROSKA O DZIECI
Rozprawy sądowe w związku z transfuzją krwi najczęściej dotyczą dzieci. Niekiedy miłujący rodzice z pełnym uszanowaniem proszą o opiekę bez przetaczania krwi, ale personel medyczny zabiega o to, by sąd poparł zamiar przeprowadzenia transfuzji. Rzecz jasna chrześcijanie zgadzają się z ustawami i postanowieniami sądów zabezpieczającymi dzieci przed maltretowaniem lub zaniedbywaniem. Zapewne już czytałeś o tym, jak rodzice potrafią brutalnie obchodzić się z dzieckiem albo odmawiać mu wszelkiej opieki lekarskiej. To naprawdę tragiczne! Oczywiście państwo może i powinno interweniować, by chronić zaniedbywane dziecko. Z drugiej strony nietrudno zauważyć, jak bardzo odmienna jest sytuacja, gdy troskliwi rodzice domagają się starannej opieki medycznej bez podawania krwi.
W takich wypadkach sąd z reguły rozpatruje sprawę dziecka, które już przebywa w szpitalu. Jak i dlaczego się tam znalazło? Prawie zawsze przywożą je stroskani rodzice, pragnąc mu zapewnić fachową pomoc. Jezus interesował się dziećmi i tak samo chrześcijańskim rodzicom leży na sercu ich dobro. W Biblii jest też mowa o matce, ‛żywicielce otaczającej troskliwą opieką swoje dzieci’. Świadkowie Jehowy żywią do swoich dzieci właśnie taką głęboką miłość (1 Tesaloniczan 2:7, Bw; Mateusza 7:11; 19:13-15).
Oczywiście wszyscy rodzice podejmują decyzje, od których zależy bezpieczeństwo i życie ich potomstwa: Czy ogrzewać dom gazem, czy węglem? Czy zabrać dziecko w daleką podróż? Czy pozwolić mu popływać? Za każdym razem w grę wchodzi jakieś ryzyko, niekiedy ryzyko utraty życia. Niemniej społeczeństwo polega na rozsądku rodziców i dlatego właśnie oni mają najwięcej do powiedzenia we wszystkich niemal sprawach dotyczących ich dzieci.
W roku 1979 Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych niedwuznacznie oświadczył: „Pojęcie rodziny w rozumieniu prawa opiera się na założeniu, że rodzice mają to, czego brak dziecku pod względem dojrzałości, doświadczenia i rozeznania potrzebnych do podejmowania trudnych decyzji życiowych. (...) Sam fakt, że decyzja któregoś z rodziców [w kwestii medycznej] wiąże się z ryzykiem, nie przenosi automatycznie rodzicielskiego prawa do decydowania na jakąś instytucję bądź urzędnika państwowego” (Parham przeciw J. R.).
W tym samym roku nowojorski Sąd Apelacyjny orzekł: „Najważniejszym czynnikiem przy określaniu, czy dziecka nie pozbawiono należytej opieki lekarskiej, (...) jest fakt, czy po uwzględnieniu wszystkich współistniejących okoliczności rodzice zapewnili mu możliwe do zaakceptowania leczenie. Nie chodzi o ustalenie, czy zadecydowali ‛dobrze’, czy ‛źle’, ponieważ obecny stan praktyki medycznej, mimo jej znacznych postępów, bardzo rzadko pozwala na sformułowanie tak stanowczych wniosków. Sąd nie może też występować w roli rodziców zastępczych” (In re Hofbauer).
Przypomnijmy sobie przykład rodziców dokonujących wyboru między zabiegiem chirurgicznym a antybiotykami. Jedna i druga metoda niesie ze sobą jakieś ryzyko. Kochający rodzice są obowiązani ocenić takie ryzyko, jak również korzyści i ewentualnie inne czynniki, a potem powziąć decyzję. W związku z tym dr Jon Samuels (Anesthesiology News z października 1989) zaproponował, by ponownie poddać ocenie instrukcję z Guides to the Judge in Medical Orders Affecting Children (Wskazówki dla sędziego w sprawie rozporządzeń medycznych dotyczących dzieci), gdzie zajęto następujące stanowisko:
„Rozwój wiedzy medycznej nie osiągnął jeszcze takich wyżyn, żeby lekarz mógł z rozsądną miarą pewności siebie orzec, czy jego pacjent przeżyje, czy umrze (...). Jeżeli istnieje możliwość wyboru — na przykład gdy lekarz zaleca metodę leczenia, która w 80 procentach gwarantuje powodzenie, ale rodzice się na nią nie zgadzają, natomiast nie mają zastrzeżeń do takiej, która daje zaledwie 40 procent szans — to lekarz musi się podjąć działania bardziej ryzykownego z punktu widzenia medycyny, ale zgodnego z wolą rodziców”.
Czy wobec ujawnionych licznych śmiertelnych zagrożeń, kryjących się w stosowaniu krwi do celów medycznych, oraz wobec istnienia innych skutecznych rozwiązań wystrzeganie się krwi nie jest przypadkiem mniej ryzykowne?
Oczywiście chrześcijanie, których dziecko ma być poddane zabiegowi chirurgicznemu, biorą pod uwagę różne czynniki. Każda operacja — z użyciem czy bez użycia krwi — wiąże się z ryzykiem. Co obiecuje chirurg? Rodzice mogą wiedzieć, że doświadczeni lekarze mieli dobre wyniki w operowaniu dzieci Świadków Jehowy bez przetaczania krwi. A jeśli nawet lekarz lub przedstawiciel administracji szpitala jest innego zdania, to czy nie postąpi rozsądniej, gdy podejmie współpracę z troskliwymi rodzicami, zamiast wdawać się w denerwującą i czasochłonną walkę prawną? Rodzice mogą też przenieść dziecko do innego szpitala, gdzie personel ma doświadczenie w prowadzeniu takich przypadków i gotów jest to zrobić. W gruncie rzeczy leczenie bez krwi prędzej można uznać za dobrą, wypróbowaną opiekę, gdyż — jak to już zaznaczono — pomaga ono rodzinie „osiągnąć słuszne cele medyczne i pozamedyczne”.
[Przypis]
a Zob. rozprawkę medyczną „Krew: czyj wybór i czyje sumienie?”, przedrukowaną w Dodatku, na stronach 30 i 31.
[Ramka na stronie 18]
ZABEZPIECZENIA PRAWNE
Może się zastanawiasz, dlaczego niektórym lekarzom i szpitalom tak zależy na uzyskaniu sądowego nakazu przetoczenia krwi. Częstym powodem bywa obawa przed odpowiedzialnością.
Gdy leczenie bez krwi wybierają Świadkowie Jehowy, nie ma podstawy do takich obaw. Pewien lekarz ze Szkoły Medycznej im. Alberta Einsteina (w USA) pisze: „Większość [Świadków] chętnie podpisuje formularz Stowarzyszenia Lekarzy Amerykańskich, uwalniający lekarzy i innych pracowników szpitala od odpowiedzialności prawnej, a wielu z nich nosi przy sobie ‛Oświadczenie dla służby zdrowia’. Prawidłowo podpisany i datowany formularz ‛Odmowy przyjęcia preparatów krwiopochodnych’ jest porozumieniem o charakterze umowy i ma moc prawną” (Anesthesiology News z października 1989).
Świadkowie Jehowy chętnie udzielają zgodnej z prawem gwarancji, uwalniającej lekarza i szpital od odpowiedzialności związanej z podjęciem się żądanego leczenia bez krwi. Zgodnie z zaleceniem ekspertów każdy Świadek Jehowy ma przy sobie Oświadczenie dla służby zdrowia. Jest ono co roku aktualizowane i podpisywane przez właściciela oraz świadków, często członków najbliższej rodziny.
W marcu 1990 roku Sąd Najwyższy kanadyjskiej prowincji Ontario podtrzymał pewną decyzję, w której przychylnie wypowiedziano się o takim dokumencie: „Oświadczenie jest pisemnym wyrażeniem woli i posiadacz może się nim posłużyć przy formułowaniu warunków umowy zawieranej z lekarzem”. Profesor Daniel Andersen napisał w pracy zatytułowanej Medicinsk Etik (1985): „Jeżeli mamy jednoznaczne pisemne oświadczenie pacjenta, że jest Świadkiem Jehowy i w żadnym wypadku nie życzy sobie krwi, to szacunek dla jego godności osobistej wymaga, by to życzenie respektować, tak jakby je wypowiedział ustnie”.
W niektórych krajach Świadkowie Jehowy wyrażają na piśmie zgodę na leczenie. Formularz używany w pewnym szpitalu we Fryburgu (RFN) ma rubrykę, w której lekarz zaznacza, jakich informacji co do leczenia udzielił choremu. Prócz tego nad podpisami lekarza i pacjenta znajduje się następująca uwaga: „Jako członek społeczności religijnej Świadków Jehowy, stanowczo sobie nie życzę, aby podczas operacji podawano mi obcą krew lub składniki krwi. Zdaję sobie sprawę, że przewidywane niezbędne postępowanie staje się przez to bardziej ryzykowne w związku z możliwością krwawienia. Po otrzymaniu wyczerpujących wyjaśnień, zwłaszcza na ten temat, domagam się, aby niezbędna operacja została wykonana bez użycia obcej krwi lub jej składników” (Herz Kreislauf z sierpnia 1987).
W gruncie rzeczy zabiegi przeprowadzane bez użycia krwi są mniej ryzykowne. Chodzi jednak o to, że pacjenci będący Świadkami Jehowy pragną oszczędzić pracownikom szpitala kłopotów natury prawnej, aby personel medyczny mógł śmiało robić to, do czego jest powołany, mianowicie pomagać ludziom w dojściu do zdrowia. Taka współpraca wychodzi na dobre wszystkim, jak na to wskazał dr Angelos A. Kambouris w artykule pt. „Skomplikowane operacje brzuszne u Świadków Jehowy”:
„Porozumienie zawarte przed operacją chirurg powinien traktować jako wiążące i dotrzymać go bez względu na to, co się wydarzy podczas zabiegu i po nim. Dzięki temu chorzy ustosunkowują się pozytywnie do leczenia, a chirurg nie musi roztrząsać kwestii prawnych i filozoficznych, lecz może się zająć leczeniem i operowaniem, wykonując to według swych najlepszych możliwości ku pożytkowi swojego pacjenta” (The American Surgeon z czerwca 1987).
[Ramka na stronie 19]
„Nadużywanie techniki medycznej to jedna z głównych przyczyn obecnego wzrostu wydatków na opiekę zdrowotną. (...) Szczególne miejsce zajmuje tu przetaczanie krwi, zarówno ze względu na koszty, jak też na wysoki stopień ryzyka. W tej sytuacji Wspólna Komisja do Akredytacji Szpitali w Ameryce zaliczyła transfuzje krwi do zabiegów, z którymi wiążą się ‛duże liczby, duże ryzyko i duże prawdopodobieństwo błędu’” („Transfusion”, lipiec/sierpień 1989).
[Ramka na stronie 20]
USA: „U podstaw konieczności uzyskania zgody pacjenta leży pojęcie etyczne zwane autonomią jednostki; wynika z niego, że decyzje życiowe powinna podejmować osoba, której one dotyczą. Podstawę prawną potrzeby uzyskania zgody stanowi fakt, iż działanie medyczne podjęte bez zgody pacjenta jest naruszeniem jego nietykalności” („Informed Consent for Blood Transfusion”, 1989).
Francja: „Osobiste przekonania pacjenta muszą być uszanowane. Na przykład nie wolno narzucać pacjentce decyzji co do przerwania ciąży jedynie dlatego, że według nas wyszłoby to ‛na dobre’ rodzinie i społeczeństwu” („La Croix” z 17 marca 1988).
Japonia: „W świecie medycyny nie ma ‛pewników’. Lekarze są zdania, że postępowanie podyktowane przez współczesną medycynę jest najlepsze, i trzymają się go, nie powinni jednak pod tym względem narzucać chorym każdego szczegółu, jak gdyby to był ‛pewnik’. Pacjentom też przysługuje swoboda wyboru” („Minami Nihon Shimbun” z 28 czerwca 1985).
[Ramka na stronie 21]
„Przekonałem się, że w rodzinach [Świadków Jehowy] panuje zgoda i miłość”, pisze dr Lawrence S. Frankel. „Dzieci są dobrze wychowane, zdyscyplinowane i staranne. (...) Wydaje się nawet, że pilniej niż inne przestrzegają zaleceń lekarza, co może wynikać z chęci pokazania, że podporządkowują się wymogom medycyny, jeśli pozwalają im na to ich wierzenia” (Szpital i Instytut Onkologiczny im. M. D. Andersona, Oddział Pediatrii, Houston, USA, 1985).
[Ramka na stronie 22]
„Obawiam się, iż nierzadko arogancja profesjonalisty wypiera zdrowy lekarski rozsądek”, powiedział dr James L. Fletcher jun. „Sposób leczenia dziś uważany za ‛najlepszy’ jutro się zmienia lub zostaje zarzucony. Kto jest bardziej niebezpieczny: ‛religijni rodzice’ czy zarozumiały lekarz przekonany o tym, że proponowana przez niego metoda jest bezwzględnie konieczna?” („Pediatrics” z października 1988).
-
-
Krew, która naprawdę ratuje życieJak krew może ocalić twoje życie?
-
-
Krew, która naprawdę ratuje życie
Podane tu informacje prowadzą do konkretnych wniosków. Wprawdzie wiele ludzi widzi w transfuzjach krwi ratunek, ale zabiegi te są najeżone niebezpieczeństwami. Co roku umierają z tego powodu tysiące osób, a jeszcze więcej zapada na poważne choroby i musi się potem długo borykać z następstwami. Tak więc nawet z medycznego punktu widzenia mądrze jest przestrzegać biblijnego nakazu, by ‛powstrzymywać się od krwi’ (Dzieje Apostolskie 15:28, 29, NŚ).
Pacjenci wybierający leczenie bez użycia krwi unikają wielu zagrożeń. Zdolni lekarze, którzy podjęli wyzwanie i udzielili takiej pomocy Świadkom Jehowy, wypracowali praktyczne,
-